Słońce było wysoko, oświetlało bladą twarz Eris. Konie lekko prychały z pragnienia. Mijali kolejną wioskę, w której dorośli harowali na polu, a dzieci im w tym przeszkadzały. Wiedźmin szukał pracy, sprawdzał każdą tablicę z ogłoszeniami. Przez kilka miesięcy udało mu się zarobić już pokaźną sumę, lecz co ma robić wiedźmin bez zleceń? Pogoda doskwierała Eskelowi w pełnej zbroi.
- Jest za gorąco - spojrzał na towarzyszkę, która głaskała Czarta po karku.
- Tak jak na lato przystało - zauważyła z uśmiechem. Zatrzymała się przy stawie, aby koń mógł się napoić. - Lepsze to niż kolejne ulewy. Pamiętasz pogodę przed zimowaniem?
- Chyba wolę zmoknąć - mruknął. Rozejrzał się po brzegu. - Nawet zwykłego utopca nie ma.
- Może ludzie zaczęli walczyć na własną rękę - Eris dalej zajmowała się swoim wierzchowcem.
- Na pewno - wiedźmin podrapał się po nosie. W jego głosie można było usłyszeć ironię. Dojrzał coś kawałek dalej. Wytężył wzrok i zauważył rannego mężczyznę otoczonego przez grupę uzbrojonych ludzi. - Spójrz - wskazał ręką.
- Chodźmy, może na coś się przydamy - rzuciła kobieta, wsiadając na konia i ruszając w stronę potyczki. Jej partner zrobił to samo. Chwilę po tym znajdowali się w samym centrum napięcia. Eskel zsiadł z Wojsiłka i z zamiarem rozstrzygnięcia konfliktu zmierzył w kierunku nieznajomych.
- W czym problem? - zapytał mężczyzn w czerwonych chustach, zasłaniających usta.
- W tym, że pies Ci matkę jebał - rzucił ten stojący najbliżej.
- Chyba kot - zaśmiał się kolejny. - Patrzcie na oczyska. Mutant - splunął pod nogi wiedźmina.
- Chcesz mieć kłopoty tak jak ten?
- Jeśli macie zamiar w pięciu ruszać na rannego, to tak, chcę mieć kłopoty - Eskel rzucił pogardliwie, wyciągając stalowy miecz. Jego rozmówca rzucił się na niego. Wiedźmin zwinnie uniknął atak, podcinając krtań kolejnego bandyty. Jeden padł, kolejni ruszyli w kierunku łowcy. Walka wyglądała jak taniec. Parada. Cięcie. Unik. Znowu cięcie. Eris podeszła do rannego. Szybko tracił krew.
- Trzymaj się - uspokajała go, uciskając szramę. Nie kontaktował. Eskel pozbył się ostatniego napastnika i spokojnie rozglądając się po poległych, schował miecz. Podbiegł do wampirzycy.
- Co z nim?
- Stracił za dużo krwi, nie wiem, czy uda mi się go uratować - mówiła szybko, trzymając przekrwawiony skrawek własnej koszuli. - Nie mogę zatamować krwotoku.
- Czekaj - wiedźmin sięgnął po coś do sakiewki. Wampirzyca dojrzała w jego dłoniach czerwony eliksir. Zmarszczyła czoło. - Trzymaj mu głowę.
- Zabijesz go. Nie jest wiedźminem. Jaskółka na takich jest za silna.
- On umiera, warto spróbować - spojrzał stanowczo na kobietę. Nie protestowała i zrobiła, co kazał. Wiedźmin wolnym ruchem zaczął wlewać mu zawartość buteleczki do ust. Zaaplikował zaledwie jedną trzecią. Eris położyła delikatnie głowę nieznajomego na ziemi. Chwilę potem odzyskał przytomność. Jaskółka zadziałała, zregenerowała jego organizm. Wampirzyca spojrzała ze zdumieniem, a mężczyzna otworzył oczy.
- Dziękuję - wydukał, łapiąc kobietę za dłoń.
- Spokojnie, zaraz mikstura postawi Cię na nogi - wytłumaczyła. Czekali chwilę, nim mężczyzna wstał o własnych siłach.
- Nie wiem jak mam wam dziękować - zaczął. - Gdyby nie wasza dwójka, zabiliby mnie z zimną krwią.
- Potrzebowałeś pomocy, to Ci jej udzieliliśmy - rzucił obojętnie wiedźmin.
- Co chcecie w zamian? Mam niewiele pieniędzy - zaczął, szperając po kieszeniach. - Wracam właśnie po siedmiu latach. Wyjechałem po ślubie, aby zapewnić mojej żonie dostatek.
- Zachowaj te pieniądze dla siebie i lubej - wtrącił mu Eskel.
- Nalegam, Panie wiedźmin - mężczyzna szedł w zaparte. - Dam wam co tylko zapragniecie. Nie odpuszczę, nie mogę wypuścić was z pustymi rękoma - kontynuował. Eskel poirytowany natręctwem nieznajomego przerwał mu. Eris widziała, że wiedźmin bije się sam z sobą.
- Dobrze. Dasz mi to, co pierwsze spotkasz w domu, a czego się nie spodziewałeś - powiedział dosadnie. Mężczyzna otworzył usta, kiwając głową na zgodę. Eris nie dowierzała, co właśnie dotarło do jej głowy.
- Dam wszystko - zapewnił. - Ruszajmy, mieszkam za tym lasem - ruszył, para zaraz za nim.
- Czyś Ty kompletnie oszalał? - kobieta syknęła przez zęby na towarzysza. - Prawo niespodzianki? Na nic więcej nie mogłeś wpaść?
- Spokojnie, dostaniemy pewnie jakąś kozę, świnię. Idealnie zbliża się pora kolacji - mówił spokojnie.
- Oszaleję - machnęła rękami. - Co, jeśli to będzie dzieciak?
- Nie było gościa przez siedem lat w chałupie.
- Może akurat jego żona poczęła przed wyjazdem męża - Eris szła w zaparte. Eskel uśmiechnął się do niej.
- Spokojnie - spojrzał przed siebie.
*******************************************
Pół godziny później dotarli do starej chaty. Nieznajomy podszedł do drzwi z ogromnym uśmiechem. Czekał na ten moment od siedmiu lat. Zapukał lekko i czekał, aż ktoś otworzy. Okolica była spokojna, w oddali można było dostrzec większe skupisko domów. Drzwi lekko się uchyliły.
- Bożenka - wykrzyczał mężczyzna, łapiąc i podnosząc szatynkę, która lekko się wystraszyła.
- Gościwuj? - zapytała lekko drżącym głosem. Mąż odstawił ją na ziemię. Kobieta nie dowierzała.
- Mamo! - z domu uniósł się krzyk, oczy wszystkim skierowały się w stronę wejścia, gdzie stanął mały chłopiec. Miał na oko pięć lat. Gościwuj spojrzał na Bożenę, potem na malca.
- Kto to? - zapytał. - Jestem ojcem?
- Ja Ci wszystko wytłumaczę - zaczęła. Mina mężczyzny zrzedła.
- Co? - rzucił ze złością, złapał kobietę i pociągnął do domu, zatrzaskując za sobą drzwi. Eskel i Eris spojrzeli po sobie. Wiedźmin nie ukrywał zdziwienia. Nie dopuszczał do siebie, że wampirzyca miała rację. Ta jedyne wzdrygnęła ramionami.
- Chędożyłaś się z jakimś przybłędą? - usłyszeli krzyki z chaty.
- Jakbyś nie wyjechał na tyle lat, to nie byłoby problemu.
- Jakbyś nie była puszczalska, to tym bardziej nie byłoby problemu - coś w domu trzasnęło. Nagle wszystko ucichło. Stali jeszcze chwilę przed domem.
- Może szybko się ulotnimy - zaczął wiedźmin. Unikał złego spojrzenia ukochanej.
- Nie - rzuciła dosadnie. - Nawarzyłeś piwa, to teraz je wypij - stała z założonymi rękoma. Po chwili z chałupy wyszedł Gościwuj z małym chłopcem.
- To wasza nagroda Panie wiedźminie - rzucił, popychając chłopca. - Zabierz go, nie chcę widzieć tego bękarta. Bywajcie - wycofał się, trzaskając drzwiami. Przed wiedźminem i wampirzycą stał mały chłopiec z czarną czupryną. Eris uklęknęła przed nim.
- Jak się nazywasz? - zapytała.
- Juhno - odpowiedział nieśmiało, przytulając mocniej pluszowego kota.
- Ile masz lat?
- Pięć.
- Dobrze - westchnęła. - Ja jestem Eris, a to jest Eskel. Od dziś chyba musisz podróżować z nami - uśmiechnęła się, wyciągając rękę do chłopca. Po chwili namysłu podał jej swoją drobną dłoń. Ujrzała na niej siniaki. Zmarszczyła czoło.
- Może go zostawmy - zaproponował zmieszany wiedźmin.
- Nie możemy - spojrzała na chłopca. - Zobacz, biją go.
- Jak każdego bachora.
- Nie mów tak - uniosła oczy na Eskela. - Nie pozwolę, aby ktoś go skrzywdził.
CZYTASZ
Szałwia
FantasyWraz z odejściem jesieni, wiedźmini poszukują miejsca na zimowanie. Tym razem Eskel nie podróżuje sam, lecz z tajemniczą kobietą. Podczas pobytu w karczmie spotykają przyjaciela z lat młodości wiedźmina. Postanawiają razem wyruszyć do najbezpiecznie...