12. COMUNICATION ISSUES.

2.1K 205 201
                                    

     — Fury, do cholery, czego ty nie rozumiesz w słowie urlop?

Ciemnoskóry przewrócił oczami, dobrze widocznymi ponad osuniętymi na nos okularami i mlasnął nieelegancko. Już nawet nie chciałam wspominać, że przez ostatni czas miał mnie kompletnie gdzieś i nie raczył odebrać nawet jednego, głupiego telefonu — dzisiaj była rocznica ślubu mojej siostry. A ten dzień, od trzech lat, bezdyskusyjnie spędzałyśmy razem.

— Skończ jęczeć i wskakuj w firmowe wdzianko. Widzę cię w aucie za pięć minut.

Westchnęłam, palcami rozmasowując skórę nosa.

Pojebało go. I to tak porządnie. Miał pod sobą szereg agentów i jednego skacowanego superidiotę (okazjonalnie łamane na bohatera) do sprawdzenia, na cholerę ja mu tam byłam potrzebna? Chciał pieska, to niech po piesku sprząta, szkoła tresury się skończyła.

— Nigdzie nie idę, wybij to sobie z głowy — rzuciłam, kiedy tylko Nick odwrócił się teatralnie na pięcie i już miał zamiar gnać w stronę swojego wypasionego auta.

Tak przy okazji, Garbus i tak był ładniejszy.

— Nie ma, że nie idziesz, pakuj tyłek w lateks i jazda — sapnął z widocznym poirytowaniem i poprawił wreszcie okulary, jeszcze sekundę temu praktycznie zwisające mu na czubku nosa. — Bo cię zwolnię. Dyscyplinarnie.

Ha, dobry żart.

— Dyscyplinarnie to ty sobie możesz...

— Dzień dobry!

Aż podskoczyłam, słowo daję. Fury też zresztą; kto by pomyślał, że szefa organizacji szpiegowskiej może przestraszyć mała dziewczynka?

Moja krew.

Zoe prześlizgnęła się między moimi nogami, w ustach ściskając termometr i mało brakowało, a by go upuściła na ziemię. Mówiłam, żeby została w łóżku.

— O Boże, ty urosłaś — zdziwił się Fury, robiąc zabezpieczający krok w tył, jakby młoda miała się na niego zaraz rzucić. I, szczerze, nie zdziwiłabym się, gdyby to zrobiła.

— Niestety, dzieci mają tę niemiłą przypadłość.

Stevensówna miała chyba gdzieś wyraźną niechęć Nicka i uczepiła się jego lewej nogi, łepetynę gubiąc przy okazji gdzieś między fałdami jego płaszcza. Z tym też go pojebało — na dworze było jakieś tysiąc stopni, a ten zarzucił na siebie futro z foki.

— A weź nic nie mów. — Szefuncio machnął ręką, drugą mierzwiąc Zoe włosy i zabrał gibający się między jej ustami termometr. — Ostatnio przeszukałem całą zbrojownię, bo Anka zażyczyła sobie jakąś zalotkę, i co? I chujostwa nigdzie nie ma.

— Nie klnij przy dziecku — upomniałam go automatycznie, zanim w ogóle zdążyłam zarejestrować sens całej wypowiedzi. Zaraz potem uśmiechnęłam się ciepło pod nosem i wyciągnęłam rękę, żeby odebrać od niego termometr. — Tam to raczej tego nie znajdziesz. Polecam jakąś drogerię, czy coś.

Fury zmarszczył brwi, jakby nie do końca rozumiał, o co mi chodzi, ale nic się już odezwał.

Spojrzałam na termometr. Trzydzieści osiem i pół stopnia; po prostu świetnie.

— Dobra, królewno, ale my to wracamy do łóżka — zawołałam z westchnieniem i potrząsnęłam urządzeniem, żeby zbić z niego temperaturę. — Spróbujemy jeszcze raz, ten stary dziad często się psuje.

Chyba jej się ta opcja nie podobała. I w sumie, to nie wiem, czy chodziło bardziej o łóżko czy starego dziada.

— Ale ja nie chcę. — Założyła ręce na piersiach, ściągając brwi i robiąc obrażoną minę.

REACTOR • IRON MAN 2. ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz