— Willow, przynieś kawę.
Podniosłam prędko głowę, mało nie krztusząc się skuwką żółtego markera. Przez większość czasu starałam się nie zwracać uwagi na jego głupie zaczepki — siedziałam tylko po turecku, skupiona na zakreślaniu notatek, kiwając głową w rytm cicho lecącej muzyki. Serio, nawet na niego jakoś specjalnie nie patrzyłam. Zajmowałam się po prostu robotą, czyli tym, po co w ogóle truliśmy sobie nawzajem powietrze.
— Po raz kolejny; nie jestem twoją asystentką — mruknęłam, trochę niewyraźnie i wróciłam do swojej jakże ujmującej pracy. Nie żeby coś, uwielbiałam zakreślać notatki; problem w tym, że zakreślanie ich na kolanie, lubiłam już ździebka mniej.
Ale lepsze to, niż załączający się co chwila Jarvis.
— Zostałem asystencką sierotą, weź się zlituj.
Przewróciłam oczami i westchnęłam ciężej, ale w końcu na niego spojrzałam. Na moment przerwał trening, żeby napić się kilku łyków tego zielonego cholerstwa i patrzył na mnie w ten specyficzny, nieco zbyt nachalny sposób.
Odkąd mianował Pepper nowym prezesem Stark Indrusties, niewidzialna plakietka jej tymczasowej zastępczyni nie odstępowała mnie ani na krok. Znaczy się, przynajmniej w oczach Starka nie odstępowała, bo mi jakoś średnio uśmiechało się robienie za pannę na posyłki.
Dlatego też za nią najzwyklej nie robiłam.
— Tony, ja nie żartuję. — Odłożyłam kartki na stolik i podkurczyłam bardziej prawą nogę, która zaczynała powoli zjeżdżać z fotela. — Nie jestem tu od parzenia ci kawy.
Trzy dni. Wystarczyły mi trzy dni, żeby Anthony Edward Stark idealnie potwierdził słuszność przylepianej mu plakietki „duże dziecko". Trzy głupie dni, a ja miałam go dosyć bardziej, niż wszystkich drących japę bachorków tego świata.
Problem w tym, że lubiłam dzieci — z reguły — i do tego też miałam chyba zbyt miękkie serce.
— I tak nie robisz nic ważnego. — Brunet wzruszył ramionami, odstawiając pojemnik z piciem poza ring i poprawił rękawice. — A tak to ty rozprostujesz nogi, ja dostanę kawę i wszyscy będą zadowoleni.
On był chory, no słowo daję.
Momentami nie ogarniałam, czy mówił poważnie, czy się zgrywał — naprawdę ciężko było go rozpracować. Jedyne, co zdążyłam zauważyć jak do tej pory, to że facet był raczej ekstrawertykiem, nie miał problemów z nawiązywaniem kontaktów i takimi interakcjami też się szczególnie nie przejmował. Ogólnie sprawiał wrażenie, jakby na wszystko miał wyjebane, w co momentami też zdarzało mi się wierzyć.
No był gościu trudny, nie powiem.
— To może ty rusz ten swój nowobogacki tyłek i przysłuż się do czegoś światu — rzuciłam, podnosząc wyzywająco brew i w rezultacie uzyskując lekki uśmiech Starka. — A ja w spokoju popracuję. — Pomachałam teatralnie kartką.
Harold Hogan — kolejna supermiła osóbka do kolekcji — zwany przez wszystkich Happym, zaśmiał się cicho pod nosem i spojrzał na mnie przelotnie, poprawiając zapięcie kasku. Teoretycznie, facet był ochroniarzem pana Żelazko, ale praktycznie, to łaził za nim po prostu krok w krok i rozmawiał bardziej jak z przygłupim kumplem, niż szefem.
Gostek uśmiechnął się, trochę ze zmęczeniem i zerknął przelotnie na porozwalane po całym stoliku kartki. Pewnie kolejny, co myślał, że praca dla tajnej agencji to same spluwy i granaty. A tu proszę — więcej pisania niż strzelania.
Nie no, ale serio, tej roboty to było w cholerę. Miałam do ogarnięcia trzy serie pytań sytuacyjnych, które liczyły po równe trzysta przykładów i każdą odpowiedź musiałam dokładnie przeanalizować. A na końcu podsumować zdolność Starka do podejmowania szybkich decyzji, bo przede wszystkim na tym opierał się sens całego zadania.
CZYTASZ
REACTOR • IRON MAN 2. ✔
Fanfiction❝Każdy człowiek jest egoistą. Po prostu nie wszyscy mają odwagę się do tego przyznać.❞ Willow wcale nie chciała stabilizacji. Lubiła swoje życie, nieco zagmatwane, z mnóstwem drobnych tajemnic i lubiła mieć świadomość, że faktycznie może coś na...