Gdyby istniała skala nieszczęścia, z zepsutą pralką przy jednym, a chorym dzieckiem przy drugim z punktów odniesienia, wyjebałoby mnie poza nią.
Zoe zaczynała smarkać się coraz to gorzej, pralka — ta cholerna pralka — zalała mi całą łazienkę, atakując w tym misternie przymocowaną uszczelkę przy wannie i nadtłuczone płytki pod zlewem. Krótko mówiąc, typowy czwartek w posiadłości Stevens-Layton.
— Ale ja tego nie chcę! — wydarła się młoda i, sądząc po charakterystycznym trzasku, który słyszałam dzisiaj po raz trzeci, znów przewróciła szklankę na blat stołu.
Przymknęłam powieki, licząc po cichu do dziesięciu. Dłonie prześmierdły mi już brudną wodą, a kiedy jedną zacisnęłam mocniej na mokrej szmatce, naprawdę poważnie się przeraziłam, że zaraz złamię paznokieć.
Cholerna pralka.
— Zoe, jak Boga kocham, jeśli nie wypijesz tego lekarstwa, osobiście zamknę cię na noc w składziku na miotły! — krzyknęłam, odchylając głowę za drzwi łazienki. I myślałam, że zaraz wstanę z podłogi i jej coś zrobię, kiedy zobaczyłam, jak ta pokazuje mi język.
Że musiało wszystko jebnąć akurat dzisiaj. Liz miała trzy dni wolnego — trzy dni! — a Apokalipsa nastąpiła właśnie dzisiaj. Nawet przy urlopie nie może człowiek liczyć na chwilę spokoju.
— Ale ty sobie grabisz, młoda damo. — Wycelowałam w nią palcem, drugą ręką odciskając ze szmatki brudną wodę. Nazbierało mi się już pół wiaderka.
Zoe zrobiła kwaśną minę i założyła ręce na piersiach, głową uderzając o oparcie krzesła. Słowo daję, kiedy była chora, robiła się nie do zniesienia.
Czasem żałowałam, że nie namówiłam Liz i Liama, żeby dali jej jakieś dłuższe imię. Zawsze, kiedy matka wołała na mnie Wilhelmina, wiedziałam, że trzeba zwiesić głowę i podkulić ogon — a jakieś trzyliterowe Zoe nie potrafiło wzbudzić takiej grozy.
Tak szczerze, to jej imię ciężko było wymówić zdenerwowanym głosem. Zupełnie jak „bąbelki".
— To śmierdzi jak skarpety — zauważyła młoda. — I kupa.
Podniosłam szybko głowę, rzucając jej znaczące spojrzenie. Nie zajarzyła.
Wiaderko robiło się coraz to cięższe, a woda coraz bardziej śmierdząca, więc stwierdziłam, że można by wylać te, przyprawiające zarówno o ból głowy jak i duszy, pomyje. Dlatego złapałam się zlewu, wcześniej wrzucając do niego brudną szmatkę i dźwignęłam się z trudem z kolan.
Co jak co, ale mi serio do grobu było już bliżej niż dalej, kondycja fizyczna świetnie to potwierdzała.
— I stówa za karnet poszła w pizdu — stęknęłam pod nosem, prostując odrętwiałe plecy. Mama zawsze mówiła, że przez zasypianie na kanapie zniszczę sobie kręgosłup, ale średnio przepadałam za słuchaniem jej rad.
Złapałam za ucho wiaderka i przeniosłam je bliżej toalety, mało co nie zionąc przy tym ducha. Kto by pomyślał, że wystarczyła jedna nieszczelna rura, żeby zdemolować całą łazienkę i mój dobry humor? No, na pewno nie ja.
Przynajmniej nie do chwili, w której zorientowałam się, że mój ulubiony dywanik nadawał się już jedynie do ozdoby wysypiska.
— Willow! — krzyknęła piskliwie Zoe, dla lepszego efektu uderzając czymś o plastikową podkładkę. — Ktoś puka!
Świetnie, jeszcze tylko naocznych świadków mi brakowało.
Wylałam pomyje do muszli i spuściłam wodę, żeby zaraz potem opłukać ręce. Zerknęłam przelotnie w lustro, co nie było zbyt mądrym pomysłem, patrząc na to, że przypominałam dojrzałego pomidora. Chociaż tyle dobrego, że mnie nigdzie na mordzie nie wyjebało — zazwyczaj przed okresem podchodziłam bardziej pod truskawkę.
CZYTASZ
REACTOR • IRON MAN 2. ✔
Fanfic❝Każdy człowiek jest egoistą. Po prostu nie wszyscy mają odwagę się do tego przyznać.❞ Willow wcale nie chciała stabilizacji. Lubiła swoje życie, nieco zagmatwane, z mnóstwem drobnych tajemnic i lubiła mieć świadomość, że faktycznie może coś na...