04. DEATHLY INFORMATIONS.

3.2K 287 174
                                    

      Nigdy nie rozumiałam bogaczy.

To znaczy, okej, niby jakbym miała trochę więcej kasy, wyniosłabym się z tego małego, wynajmowanego na przedmieściach Simi Valley domeczku, ale to już trochę przesada, żeby dla siebie samego budować pałac. Albo nowoczesną rezydencję, jeden pies.

Nie, żebym coś do tego miała — nie mój portfel, nie moja sprawa, każdy dba o własny interes. Ale ludzie mają po prostu tendencję do robienia, kupowania rzeczy na wyrost, jakby nie liczyło się to, czy czegoś potrzebują, tylko czy mogą sobie na to pozwolić.

Zresztą, sama nie byłam lepsza. Wystarczyła jedna świąteczna premia, a na komodzie w salonie stało już ze dwa razy więcej bibelotów.

     — Idę o zakład, że zamiast papieru ma w kiblu dziesięciodolarówki — mruknęłam do telefonu, parkując garbusa na podjeździe. Dwa razy większym niż mój, tak nawiasem mówiąc. — A stres zajada pewnie kawiorem.

Albo kupuje chipsy w prywatnych, tam zawsze łoją na hajs. — Emma parsknęła, przez co w słuchawce przez chwilę słychać było nieprzyjemny szelest i nawet z cholernego Malibu widziałam ten jej niezadowolony grymasik. — Dobra, a teraz najważniejsze; założyłaś kieckę, prawda?

Spuściłam wzrok na czarne dżinsy, zdobiące elegancko moje nogi i lekko się skrzywiłam. Według Emms, zakładanie do takiego miejsca spodni i koszuli podchodziło pod zbrodnię narodową, a już szczególnie, kiedy nie miało się na nogach jakichś ekstrawaganckich butów. Nie żeby coś — lubiłam ładnie wyglądać. Chyba każda kobieta potrzebuje czasem odstawić się od tak po prostu, bez jakiejś większej przyczyny. Ale kiedy na głowie ma się do załatwienia jakiś pierdyliard rzeczy, szczytem elegancji jest wyciągnięcie z szafy czegoś względnie niepogniecionego.

— Jasne — rzuciłam, podnosząc prędko głowę. Potts miała czekać na mnie przed wejściem, a z tego co widziałam, to znajdowała się tam jedynie ładnie przystrzyżona tuja.

Masz szczęście. — W słuchawce znów zaszeleściło, tym razem znacznie głośniej, więc ściągnęłam zdezorientowana brwi. — Dobra, bo Malcolm idzie wpuścić mi wpierdol za pogaduszki na służbie — odezwała się po kilku chwilach, przyciszonym głosem. ­

­— Powiedz mu, że dzwonią z Piekła — mruknęłam. — I się martwią, bo długo nie wraca.

Emms parsknęła, chyba nawet nieco za głośno, bo zaraz potem zapadła dłuższa cisza, jakby usta zakryła ręką. Znaczy się, pewnie właśnie to zrobiła, co wywnioskowałam po odgłosach, jakie wydostawały się z głośnika.

Powodzenia, mała. Dasz czadu — rzuciła jeszcze, tak cicho, że ledwo ją zrozumiałam. Zanim zdążyłam w ogóle odpowiedzieć, rozległo się kilka wysokich, nieprzyjemnych piknięć, a ja westchnęłam ciężej, nagle czując się jakoś tak dziwnie osamotniona.

Dobra, Willow. Dasz czadu.

Wyciągnęłam kluczyki ze stacyjki i przejrzałam się jeszcze w lusterku, żeby być pewną, że przez ten upał nie wyglądałam jak bordowa bombka. Potem zerknęłam na główne drzwi, gdzie — jak na złość — nadal nikogo nie widziałam.

Była dwunasta, czyli pięć minut po tym, jak napisałam pannie Potts, że zaraz będę na miejscu. No i byłam, problem w tym, że ją gdzieś wcięło.

— Raz człowiek przyjedzie na czas i nikt tego nawet uszanować nie potrafi — mruknęłam sama do siebie, otwierając drzwiczki. Pech chciał, że zaraz przed nimi stał nikt inny, jak właśnie Virginia Potts, teraz trzymająca się z jękiem za obolały nos i wpędzająca mnie w takie poczucie winy, że mało co nie zapadłam się pod ziemię. — Boże święty, nic pani nie jest?

REACTOR • IRON MAN 2. ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz