10. GOLDEN CHILD, BROKEN BOY.

2.5K 239 128
                                    

     Urodziny Starka były imprezą, na której pojawić musiałabym się niezależnie od woli swojej czy też jego — tego wymagała robota. Dlatego nie do końca rozumiałam, po co trwonił makulaturę na drukowanie dla mnie zaproszenia; tak czy siak, było to mega miłe.

No i to, że dzięki uwzględnieniu osoby towarzyszącej, mogłam zabrać też Emms.

Mniej miłe jednak, było wejście na salony odpicowaną w cholerę i usłyszenie z ust panny Potts, że jubilat nie raczył pokazać jeszcze swojego szlachetnego tyłka. Nie dosłownie, bo do tego też byłby pewnie zdolny.

   — Halo? — Zapukałam jeszcze raz, nie uzyskując żadnej odpowiedzi. Och, na litość boską, czy on musiał być tak uparty? — Wiem, że tu jesteś, widziałam cię przez okno.

Tony chodził ostatnio przybity — wyglądał jak siedem nieszczęść, a każdy wymuszony uśmiech, którym raczył bliskich, aż kuł w oczy. Nie miałam pojęcia, po co w ogóle brał się za organizację tej balangi, serio. Nie wyglądało, żeby miał na nią ochotę, tak samo jak zresztą wszyscy, którzy byli na wyjeździe w Monako.

Znów odpowiedziała mi cisza, więc westchnęłam, palcami drapiąc się ze zdenerwowaniem po czole. Już miałam pukać, po raz setny z kolei, kiedy drzwi lekko się jednak uchyliły, a zza nich usłyszałam niezadowolone mruknięcie samego pana Starka.

Ja nie czaję, czemu zawsze musiałam trafiać na jego gorsze humorki. Powinnam sobie przyczepić do paska jakiś wykrywacz nastrojów, przydałby się.

   Pchnęłam biodrem drzwi i wpadłam prędko do środka, obcasami stukając o drewniane panele. Nie po to tyle czasu główkowałam nad prezentem, żeby ten zamykał mi się teraz na klucz i udawał, że go nie ma. Niedoczekanie.

— Miałam ci kupić babeczkę, ale bardzo dobrze, że już nie mieli, bo sobie na nią nie zasłużyłeś — mruknęłam od progu i rozejrzałam się dookoła.

Apartament Tony'ego był wielki. Coś jak moja kuchnia i salon razem wzięte, może nawet z dodatkiem łazienki. Plus, miał go tak ładnie urządzonego, że aż mnie coś w sercu ścisnęło.

Może jednak minimalizm wcale nie jest taki zły? Gdyby tak wyrzucić kilka klamotów...?

Nie, za bardzo kocham ten swój syf.

— Wiesz co, ja rozumiem, że możesz nie mieć ochoty na gości, ale skoro słyszysz, że od dziesięciu minut pukam do drzwi, mógłbyś łaskawie zareagować. Trochę kultury jeszcze nikogo nie zabiło.

Szczerze? Kiedy zobaczyłam, jak siedzi nieporadnie na fotelu, smutki zatapiając w szklance bursztynowego alkoholu, cała złość nagle mi minęła.

Widok przybitych ludzi z reguły mnie dołował, ale z tym jedynym było znacznie inaczej. Uwierał mnie fakt, że nie mogłam mu pomóc. Że tej pomocy ode mnie nie chciał, jakby uważał, że zasłużył sobie na cierpienia. A z doświadczenia wiem, że na śmierć wolą i bolesną, nie zasłużył sobie nikt.

— Nie jesteś w zbyt imprezowym nastroju, co? — Uśmiechnęłam się lekko, opuszczając ramiona i westchnęłam. Podeszłam do stolika, żeby sobie też nalać do szklanki whiskey i upiłam kilka rozgrzewających łyków.

— Może jednak to przełożymy? — poprosił zachrypnięty.

Nawet na mnie nie spojrzał. Wzrok wwiercony miał w ścianę, bawiąc się kwadratową szklanką i nerwowo ruszając na boki szczęką. Chciałam wiedzieć, co zaprzątało mu głowę, ale chyba zbyt krępowałam się zadać tak osobiste pytanie.

— Urodziny? — Podniosłam wyżej brwi. — Och, no wiesz, z tym może być problem.

Nie uśmiechnął się. Tony zawsze uśmiechał się na moje żarty, nawet te najniższej klasy, a teraz nawet nie drgnął. Patrzył po prostu przed siebie, myśli ćmiąc kolejnymi łykami whiskey i nic nie mówiąc.

REACTOR • IRON MAN 2. ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz