•19.Katherine..?•

1.8K 81 6
                                    

Stałam sobie tak i patrzyłam jak prawie doprowadziłam Damona do zawału. Uśmiechnęłam się zadziornie i przyglądałam się jego reakcji.

-Kobieto, wiem, że jesteś teraz na mnie zła ale nie musisz od razu mnie tak straszyć. Prawie na zawał bym padł! A było by tak szkoda takiej ładnej buźki.-ostanie zdanie dodał jakby do siebie. TAK było by BARDZO szkoda. Jestem pewna, że masa osób by za nim tęskniła. Tak, na pewno.

-Ja? Zła? No co ty, wcale.-powiedziałam z sarkazmem.-Nie jestem zła.

-Serio?-zapytał.

-Tak . . . Jestem koleś wściekła! Najpierw sytuacja przy barze, A NIE przepraszam! Najpierw zniknięcie i nie dawanie jakiegokolwiek znaku życia! Co dalej? Hmmm, a no tak, zostawienie mnie sam na sam z twoim jakże miłym braciszkiem! Damon, co do cholery!?-teraz dałam z siebie upust złości na nim. Często to robię ostatnio. Nie tylko na Damonie. Ale cóż, ma sie powody. Jakoś coś tak znajduje się w samym wkurwiającym towarzystwie.

-Melanie, spokojnie. Wszystko ci wytłumacze, ale-

-No ja mam kurwa nadzieje, że mi WSZYSTKO wytłumaczysz. Tu i kurna teraz.-powiedziałam, a raczej rozkazałam i z twardą miną wskazałam palcem na podłogę, żeby jeszcze bardziej pokazać, że ma to zrobić tu i teraz.-Bez żadnych ale, bo ci zaraz wpierdole i wcale nie żartuje!

-Dobra, dobra...-odpowiedział lekko wystraszony. I dobrze, niech się kurwa boi. Niech pozna gniew Melanie Jefferson.-Usiądziemy chociaż?

-...Niech będzie.-powiedziałam i odwróciłam się, nie czekając na reakcję Salvatora i usiadłam na kanapie rozkładając się na niej, jakbym była u siebie w domu. Mierzyłam Damona wzrokiem i czekałam aż zacznie gadać.

-Może chcesz się napi- powiedział i przerwał, gdy podszedł do barku w celu pewnie umilenia mnie trochę, dając mi alkohol. No sory, nie ze mną te numery kochany.-och, widzę, że już się poczęstowałaś.-powiedział gdy zauważył szklanke i prawie pustą butelkę po burbonie.-To była ostatnia butelka...-powiedział załamany już ciszej. Chciał wziąść butelkę, ale nie pozwoliłam mu na to. Dzięki magii przywołałam butelkę do siebie. Damon spojrzał na mnie zaskoczony, a ja nadal mierząc go wzrokiem, otworzyłam butelkę, zrobiłam łyka i odłożyłam ją obok siebie na sofie dalej ją trzymając i wyprostowałam się.

-Gadaj.-rozkazałam pijąc kolejny łyk alkoholu. Chłopak westchnął i usiadł na kanapie na przeciwko tej mojej. Popatrzył na mnie ale widząc mój wzrok zrobił minę jakby właśnie zjadł cytrynę i odwrócił wzrok.

-No więc... Kiedy ostatnio się widzieliśmy... Eh, jakby to...

-Wysłów się w końcu!

-OdeszłemboznalazłemposzlakiżebyodzyskaćKatherine!-powiedział tak szybko, że nie potrafiłam zrozumieć niektórych słów. Ale jedno usłyszałam doskonale. Było mi bardzo dobrze znane.

-Katherine...? Mówiłeś przecież, że dasz sobie z nią spokój...-zostawił mnie dla niej? Dobra, może i nie znam jej, nigdy jej nie widziałam ani nic, nawet nie wiem jak laska wygląda! Ale kurwa no najpierw obiecuje mi, że sobie odpuści a teraz dowiaduje się, że odszedł, bo coś tam się dowiedział w jej sprawie? Pamiętam, jak pomagałam mu o niej zapomnieć i w ogóle ... Niby można zrozumieć, no nie, wielka miłość i te inne bzdury. Ale mógł chociaż się odezwać. Coś powiedzieć. A nie znikać bez wyjaśnień! On mnie kiedyś wykończy...-Damon...-westchnęłam i przetarłam sobie twarz dłonią. Najpierw byłam zła, ale teraz w sumie mi przeszło.-...i jak?

-Co?-spojrzał na mnie zdziwiony.

-No jak idzie ci z Katherine, jakieś postępy?-powiedziałam przewracając oczami i wracając do poprzedniej, luzackiej, pozycji na kanapie.

-Uh ..oh... eh..-Chyba się ściął. Pewnie spodziewał się, że dostanie opierdol życia. Nie dzisiaj.-...No więc, em.. cóż okazało się, że Katherine żyje...-w tym momencie zachłysnęłam się burbonem. Jak to żyje!? Przecież podobno została spalona z tymi czarownicami, czy czymś tam, nie pamiętam już.

-Żyje!? Jak? Przecież podobno spłonęła..

-No widzisz jakie życie jest pełne niespodzianek? Nie była wtedy w kościele. Mówiąc jednym słowem. Wykiwała wszystkich. Wracając, już się spotkaliśmy, mieliśmy z nią nie małe problemy, ale to długa historia.-powiedział i podrapał się po szyi.

-Podsumowując, dużo mnie ominęło?

-Ta... Nawet nie wiesz...-westchnął.

-No dobra, to już mamy. Lecimy dalej. Gdzie byłeś po tym jak wpuściłeś mnie do domu?

-O hehe a to dobre, nie uwierzysz

-Dawaj.-zaśmiałam się lekko i wzięłam kolejnego łyka.

-Jeden członek twojej pojebanej rodzinki na M mnie zatrzymał.-i po raz drugi dzisiaj zachłysnęłam się tym cudownym piciem bogów! Kurwa. Teraz to się zdziwiłam. Któryś z Mikaelson'ów tu był? Tak blisko? Dlaczego go nie wyczułam? A co jak ten ktoś mnie poznał? Boże. Mam już solidny wpierdol jeśli to prawda.

-Kto?-Zapytałam drżącym głosem. Dalej nie mogłam w to uwierzyć. Ja pierdole.

-Mówiłem, że jeden? Jednak było ich dwóch.-kurwa jeszcze lepiej. Podwójny wpierdol.

-Nie odpowiedziałeś na moje pytanie. Kto!?-teraz jestem już trochę wkurzona. No niech w końcu powie!

-Jak im tam było..?-no chyba on se jaja robi ze mnie w tym momencie.

-Damon kurwa kto!?-wykrzyknęłam wkurzona wstając z kanapy i rzucając w ścianę butelką. Jebać tego burbona.

-Rebekah i Klaus Mikaelson.

*Siemano! Witam po dłuuuuugiej przerwie. Wieeeem, miało już tak nie być ale no wyszło jak wyszło. Przepraszam hehe? To pierwsza sprawa. Po drugie ten rozdział jest totalnie do dupy! Ale no już chciałam coś napisać żebyście mieli. Wybaczcie! Obiecuję, że następny będzie lepszy. Ostatnio coś wena mnie opuściła. No cóż, przepraszam jeszcze raz i już się żegnam. Narazka👋!*

𝓐𝓵𝔀𝓪𝔂𝓼 𝓐𝓷𝓭 𝓕𝓸𝓻𝓮𝓿𝓮𝓻 | Klaus Mikaelson Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz