O mój boże. Już niedziela. Jutro wyjeżdżam do, no wiadomo dokąd. Jest dopiero 15 ale ja już się stresuję! O rany. Nie wiem kiedy ostatnio tak się czegoś obawiałam. Mogę się zupełnie szczerze przyznać. Boje się. Czego? A tego, że moje obawy okazały się prawdą! Mikaelson'owie są w Mistic Falls. Żesz w morde. Streszczając co się wczoraj działo po rozmowie z Marcelem. Poszliśmy szukać Cami, w sumie nie musieliśmy zbyt długo tego robić, bo dziewczyna siedziała na korytarzu zaraz za drzwiami. Powiedzieliśmy jej, że w poniedziałek wyjeżdżam i nie wiem kiedy wrócę. Jeśli w ogóle wrócę, bo są dwie opcje jak się skończy spotkanie z rodzeństwem: 1. Będą cieszyć jak cholera, poprzytulamy się i będziemy wspominać stare czasy itp. 2. Nie uwierzą mi i będą chcieli mnie zajebać. No a bardziej prawdopodobna opcja, znając ich teraz, to jest ta druga, czyli no krzyż na drogę. Chociaż swoją drogą to i tak nie dadzą rady mnie zabić, mogą zranić ale nie zabić, więc luz, chociaż jednak coś czuje, że gdyby chcieli mnie torturować czy coś to i tak bardziej bym ucierpiała psychicznie, bo rany na ciele to tam pff zagoi się, ale sam fakt, że to by byli tacy ważni dla mnie ludzie, to rany na mojej psychice nie zagoiły by się. Czas może leczyć rany ale pozostają blizny, a zwłaszcza takie głęboko ukryte w środku. Wracając, całą sobotę spędziłam z Camille i Marcelem, dziewczyna miała wolne, więc dobrze się składało, chodziliśmy gdzie popadnie i tworzyliśmy nowe wspomnienia. Po tym całym czasie, postanowiłam zaufać Cami, ale nie wiem czy dobrze jeśli powiem jej prawdę tak zaraz przed wyjazdem. Mam jeszcze czas, to się zastanowię. Jestem wdzięczna im za to, że byli przy mnie podczas tej mojej chwili załamki, czyt. 2 tygodnie. A raczej, że dali mi spokój i nie wynikali, przynajmniej przez większość czasu. Namówili mnie, że skoro wyjeżdżam to trzeba to opić no i skończyło się na tym, że na 18 mam być w barze. Będzie tylko dla nas, Marcel załatwił. Cały bar z wyposażeniem dla 3 osób. No nieźle nieźle. Właśnie się pakuje, jestem sama w mieszkaniu, w sumie nie wiem gdzie jest reszta ferajny. Nie interesuje mnie to teraz za bardzo. Jak przyjdą, to przyjdą, jak nie, to nie i tyle w temacie. Walizki poukładałam przy drzwiach, za chwilę będę je znosić i pakować do samochodu. Nie jest ich dużo, więc na luzie. Dobra, która godzina?
-17:18!?-wtf!? Jak?? Kiedy tyle czasu minęło? A z resztą walić to. Lepiej się ogarnę i pójdę już pomału do baru.
Patrzę w lustro w łazience i właśnie ogarnęłam, że wszystkie kosmetyki, ubrania i inne pierdoły są już spakowane głęboko w walizkach. Fack. Godzina? 17:30. Ku'wa, dobra jebać, przecież będziemy tylko my. Wyjdę w tych dresach i bluzie, a co się będę pierdzielić.
Dochodząc do baru Rousseau's myślałam nad tym jaką jestem debilką. Dlaczego? A to dlatego, iż, gdyż, ponieważ nie przemyślałam sprawy z ubraniami i kosmetykami. Są już schowane, a przecież potrzebuje je jeszcze na dziś i jutro rano. No chyba, że... Zmyje się jeszcze dziś. W sumie. Taki prank. Powiem, że na chwilę wyjdę i sajonara frajerzy! Hahaha dobre, robimy. Więc to będzie ostatnie picie z Marcelem i Camille. Nie wiadomo kiedy wrócę, jeśli w ogóle wrócę. Chuj wie.
-Melanie!!-nagle usłyszałam jakiś wkurrzwiajacy głos zaraz koło mnie, aż się wzdrygnęłam. Kto to? Oczywiście, że Marcel.-myślałem już, że się zgubiłaś znowu!
-Em, wypraszam sobie, wtedy to zgubiłam miejsce w którym zostawiłam samochód, a nie siebie.
-Oj tam! Żadna różnica.
-Tsa, wcale.-powiedziałam trochę bardziej oschle niż planowałam. No nic.
-Dobra, nie ważne. Wbjaj.-i otworzył mi drzwi od baru.
-Cóż za dżentelmen.-prychnęłam ze śmiechem pod nosem.
-Najlepszy.-stwierdził Mars zamykając za nami drzwi na klucz. Pewnie po to, żeby obyło się bez nieproszonych gości. Przy barze zauważyłam już siedzącą Cami. Podeszliśmy do niej i zajęliśmy miejsca. Skapłam się, że właśnie byliśmy w tych samych pozycjach, jak dwa tygodnie temu, kiedy pierwszy raz z nimi piłam. Ach, jak picie łączy ludzi. Niesamowite.
-Wiecie co?-zaczęłam i poczekałam, aż zwrócą na mnie swoją uwagę.-cieszę się, że tu wróciłam i że poznałam cię Cami.
-Również się cieszę. Było ciekawie przez te dwa tygodnie. Szkoda, że wyjeżdżasz.-powiedziała Cam a Marcel tylko patrzył to na mnie a to na dziewczyne.
-Właściwie to chciałam ci powiedzieć coś bardzo istotnego, dotyczącego konkretnego powodu mojego wyjazdu.-klamka zapadła. Nie ma odwrotu, powiem Camille całą prawdę. Zasłużyła.
-Więc, em słucham?-powiedziała lekko zdziwiona, Marcel też był zdziwiony. No tak, nie powiedziałam mu o tym. Ah ta skleroza.
-Bo widzisz jak pewnie wiesz jestem wampirem, prawda?-dziewczyna kiwnęła głową na znak, że rozumie.- no, więc nie dokońca jest to prawdą ....
Powiedziałam Camille wszystko. Czym jestem, moje początki, istotne rzeczy. No bo znowu całej biografii to nie jebne, zajęło by mi to z tydzień, żeby wszystko opowiedzieć, no jak nie kilka tych tygodni. Cami patrzyła na mnie wielkimi oczami, przez cały mój wykład siedziała cicho (tak jak Marcel) i tak jakby słuchała dokładnie każde moje słowo, żeby jak najlepiej zrozumieć.
-Wow-powiedziała w końcu.-musze się napić.-i to ja rozumiem.
-Hahaha-zaśmiałam się.-a i jeszcze jedno-tu poważnie spoważniałam, nachyliłam się na stole i powiedziałam:-nigdy nikomu nie mów o mnie, nie mów niczego, najlepiej nie przyznawaj się, że mnie znasz. Obiecaj, że nie zdradzisz tego co ci właśnie wyjawiłam, na całym świecie są tylko dwie osoby, które o tym wiedzą, teraz włącznie z tobą jest ich trzy, ale pamiętaj, jeśli piśniesz choć słówko za dużo, to osobiście cię znajdę i zabije śmiercią w najgorszych torturach, o których nawet nie potrafisz pomyśleć, bo przerastają twoją wyobraźnię. Rozumiemy się, Camille O'Conell?-słyszałam jak serce zaczyna jej szybciej bić. Najwyraźniej się mnie wystraszyła. I dobrze. Tak ma być. Patrzyła na mnie wielkimi oczami, po czym ledwo wydusiła słowa:
-O-obiecuję...-odchyliłam się i usiadłam już normalnie, a Cami widocznie się już trochę rozluźniła.-...oczywiście, że obiecuję n-nie zdradzić tego nikomu, Melanie Jefferson.-jeszcze przez chwilę gromiłam ją wzrokiem, po czym złagodniałam i lekko się uśmiechnęłam.
-Świetnie.-jeszcze przez chwilę patrzyłyśmy na siebie.
-Ekhem, nie chce wam przeszkadzać,...-wow, prawie zapomniałam o Marcelu!-...ale może już skończycie się na siebie gapić i zaczniemy robić to, po co tu przyszliśmy?
-Jasne.-odpowiedziała mu Camille.
-No to w takim razie za Melanie!-i podniósł kieliszek, po czym ja i Cami zrobiłyśmy to samo.
-No to za mnie!-wykrzyknęłam i wypiliśmy.
Oczywiście można spodziewać się, że na jednym kieliszku się nie skończyło. Jest już grubo po północy. Masakra. Było wspaniale! Nieźle się zabawiliśmy. Nie będę opisywać co się działo, bo tego po prostu nie da się opisać. Tamci już leżą na podłodze ledwo zipiąć z nadmiaru alkoholu. A ja? Zaczynam realizować mój plan. Krzyczę, że wychodzę się wyżygać i zaraz wracam, oni nawet nie protestując ani nic dalej leżą, dając tylko znak, że ok. Oczywiście okłamałam ich. Nie wrócę. Przynajmniej nie teraz. Teraz zaczyna się moja kolejna przygoda. Wychodząc rzuciłam jeszcze okiem na tą dwójkę i uśmiechnęłam się pod nosem. Nie powiem, będę za nimi tęsknić. Podrzuciłam jeszcze karteczkę, że zmiana planów i wyjeżdżam już teraz i jeszcze jakieś tam słówka. Nie wiem kiedy ją znajdą, czy przeczytają. Wiem jedno. Będę wtedy już daleko stąd. Wsiadając do auta już czułam nagły przypływ adrenaliny. Za niedługo spotkam tych przed którymi ukrywałam się 1000 lat. Szmat czasu. No dobra, odpalam samochód i ruszam. Mijam znajome ulice i park. Jadąc już mostem obejrzałam się jeszcze za siebie. Nowy Orlean nocą. Coś pięknego. No cóż, żegnaj. Westchnęłam i spowrotem odwracając się w stronę drogi, przyspieszyłam. Czas na wykonanie misji, która trwa już 10 000 lat. Przyszedł czas na powrót Melanie Jefferson.
*I o to koniec przygody Melanie...
...w Nowym Orleanie!
Haha XD. Dobra, nie ważne.
No więc, standardowo: przepraszam za błędy itp itd.
Nie ma nic do gadania, ciao, do następnego!👋*
CZYTASZ
𝓐𝓵𝔀𝓪𝔂𝓼 𝓐𝓷𝓭 𝓕𝓸𝓻𝓮𝓿𝓮𝓻 | Klaus Mikaelson
Fanfiction❝𝐇𝐞'𝐬 𝐦𝐲 𝐰𝐨𝐥𝐟, 𝐦𝐲 𝐰𝐢𝐥𝐝 𝐚𝐧𝐝 𝐟𝐫𝐞𝐞. 𝐒𝐨𝐦𝐞 𝐧𝐢𝐠𝐡𝐭𝐬 𝐦𝐲 𝐡𝐞𝐚𝐫𝐭, 𝐒𝐨𝐦𝐞 𝐧𝐢𝐠𝐡𝐭𝐬 𝐭𝐡𝐞 𝐤𝐞𝐲. 𝐈'𝐦 𝐡𝐢𝐬 𝐟𝐮𝐥𝐥 𝐦𝐨𝐨𝐧, 𝐡𝐢𝐬 𝐰𝐢𝐜𝐤𝐞𝐝 𝐚𝐧𝐝 𝐛𝐥𝐢𝐬𝐬. 𝐒𝐨𝐦𝐞 𝐧𝐢𝐠𝐡𝐭𝐬 𝐡𝐢𝐬 𝐬𝐞𝐝𝐮𝐜𝐭𝐢𝐨𝐧...