Dzień 6114

340 27 2
                                    

Lubię oglądać filmy, ale nie o bohaterach, nie o ich przygodach, ale o zwykłych, normalnych szarych ludziach, którzy nie ratują świata, nie walczą o wolność, nie przeciwstawiają się niesprawiedliwości, ale żyją swoim nudnym życiem. Ludzie, którzy nie są idealni, nie są piękni, są po prostu przeciętni fascynują mnie dlatego, że ja nigdy nie miałem takiego życia. Już śniadanie pokazuje mi, że nie mogę być takim szarym człowiekiem, nie mogę jak wszyscy jeść tych samych płatków z tym samym mlekiem, nie mogę zrobić sobie tostów i popijać sokiem pomarańczowym. Nie mogę kupić sobie jakiejś przypadkowej kanapki czy ciastka, ale to właściwie nie jest takie straszne zwłaszcza, kiedy człowiek się do tego przyzwyczai. To nie rzuca się w oczy, nie czyni mnie bardziej kolorowym, bo nikt zwyczajnie nie zwraca na to uwagi. Jednak kiedy już czuję się normalny, przeciętny i szary życie przecież musi dać mi z liścia, żeby nie było za pięknie. W takich właśnie momentach, jak dzisiejszy poranek, kiedy spoglądając na swoje dłonie widzę kilka czerwonych, opuchniętych podskórnych pęcherzy, wypełnionych krwią, nie wspominając o moich kolanach, łokciach, ramionach i kostkach muszę wziąć kilka głębokich oddechów. Przypominam sobie po raz kolejny, że nigdy nie będę po prostu zwykły, że do końca jebanego życia będę musiał uważać na wszystko co tylko kładę na talerzu i bez względu na to, mój organizm nigdy nie przestanie sam siebie atakować. Dla kogoś, kto nigdy nie miał takich problemów to może być nawet śmieszne, ale ja wiem, że wybieranie ubrań tak, żeby nikt przypadkiem czegoś nie zauważył jest cholernie męczące. Nikt nie pyta, co ci się stało, tylko wbija palące spojrzenie w twoją skórę, po czym odsuwa się, myśląc, że tego nie widać, jakbyś był co najmniej trędowaty. To naprawdę nie jest miłe uczucie, dlatego wolę w lecie uchodzić za nienormalnego wciąż chodząc w długim rękawie, niż znowu spotkać się z tym wzrokiem. Najgorzej jest ukryć dłonie, bo przecież nie będę w szkole chodził w rękawiczkach. Nawet nie chcę sobie wyobrażać jak ciężkie musi być życie z egzemą czy atopowym zapaleniem skóry. Wydaje się, że to nic, że to tylko wysypka, ale... Ta „tylko wysypka" nie pozwala spać, nie pozwala się skupić, nie pozwala ubrać tego, co się chce, ale co się musi, nie pozwala iść normalnie na zajęcia sportowe, a zwłaszcza na basen...

Szybko podnoszę się z łóżka, wykonuję poranną toaletę, ubieram się i przyklejam plasterki na palce, które paradoksalnie wyglądają normalniej niż moja własna skóra. Powoli żując kanapkę już wiem, że to będzie ciężki dzień. Wiem, że plastik będzie utrudniał mi zginanie obolałych palców, które przy dotknięciu będą piekły jak przypalane. Na szczęście muszę dziś wytrzymać tylko pięć lekcji w dodatku bez matematyki, za co szczerze dziękuję w duchu. Martin przestał atakować Olivera, ale po tym, jak złapał mnie za rękę... Nie mam pojęcia, co mam o tym sądzić. Nie wiem, czy byłby w stanie mi coś zrobić i jaki musiałby mieć ku temu powód. Fakt nazwania go „pieprzonym sadystą" mógł być wystarczającym powodem, żeby wpadł we wściekłość, bo nie miałem absolutnie prawa tak mówić. On nic Oliverowi nie zrobił, po prostu zachował się jak trochę wredny nauczyciel, którym de facto jest. Może i zrobił to umyślnie i może faktycznie przeze mnie, ale... to nie jest sadyzm. Nie powinienem tego mówić i poniedziałkowa lekcja po pamiętnym piątku była dla mnie jednym wielkim, dość przerażającym znakiem zapytania. Gdybym był na jego miejscu i gdyby jakiś uczeń, który nie ma o niczym pojęcia, nazwał mnie sadystą... Gdyby powiedział tak do mnie przyjaciel, ktoś kto dobrze mnie zna i nawet gdyby to nie była prawda, pewnie przyjąłbym to inaczej, ale jakieś dziecko... Już ja dałbym mu poznać prawdziwego sadystę i urządziłbym mu piekło, bo powiedzmy sobie szczerze - w sali 11 to Martin Lund jest bogiem i może absolutnie wszystko. Nic więc dziwnego, że w poniedziałek nie oddychałem wchodząc do jego jaskini i... i nie stało się nic. Martin był po prostu Martinem, był tym samym nauczycielem w idealnie wyprasowanej koszuli, z kamiennym, wyrazem twarzy, bladą skórą, podkrążonymi oczami, wrednym poczuciem humoru i bijącym od niego majestatem. Nawet na mnie nie spojrzał, nie sprawdził ani jednego zadania w moim zeszycie, jakby z premedytacją omijał moją ławkę. Może on tak po prostu na moje słowa odpowiadał, bo przecież to, że ja postąpiłbym w określony sposób, nie oznacza, że on zrobiłby to samo, o nie. On na takie zachowanie jest zbyt dobrze wychowany, zbyt dumny. Gdyby zaczął się na mnie wyżywać, zniżyłby się do mojego poziomu, a to nastąpić nie mogło nigdy. Wychodząc po dzwonku z pomieszczenia byłem pewien, że to koniec naszej „znajomości", ale jego samochód zatrzymał się dokładnie w tym samym miejscu. Wsiadłem do środka bez słowa i chciałem go przeprosić, ale... nie potrafiłem. To, jak bardzo on był ponad tym wszystkim, ponad tym niskim, emocjonalnym pojmowaniem rzeczywistości, jakbym był małym dzieckiem, którego czyny się ignoruje, bo przecież nie wie co robi, sprawiło, że nie mogłem wydusić z siebie nawet słowa. Byłem w stanie tylko patrzeć na niego szeroko otwartymi oczami, z lekko uchylonymi ustami i zastanawiać się czy kiedyś będę w stanie mu dorównać. Natychmiast porzuciłem jakiekolwiek obawy o to, że on mógłby mi coś zrobić. To było dla niego zbyt płytkie, zbyt niskie. Inna myśl zaczęła natomiast mnie dręczyć, bo co on robił ze mną? Dlaczego zajmował się kimś tak głupim, tak infantylnym?

the waterOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz