Dzień 6214

278 25 7
                                    

Istotą każdego organizmu ludzkiego jest kombinacja około trzech miliardów szczebli drabiny składającej się na kompletną informację genetyczną. Istnieją cztery możliwe sposoby budowy każdego ze szczebli. Prosty i niezbyt zaawansowany rachunek prowadzi nas do konkluzji, że jest cztery do potęgi trzy miliardy możliwości utworzenia całej deoksyrybonukleinowej drabiny. Jednak, żeby nie być oskarżonym o hipokryzję przyznać trzeba, że nie dostajemy od rodziców każdego szczebla osobno, w sposób losowy, bo zamiast homo sapiens moglibyśmy okazać się nicieniem, ale jako części, z których składamy 46 pomniejszych drabinek. W tym wypadku kombinacji jest tylko dwa do potęgi dwudziestej czwartej, co przybliżyć można do siedemdziesięciu bilionów kombinacji. Na Ziemi żyje około siedmiu miliardów ludzi, czyli tysiąc razy mniej niż możliwości zbudowania różnych systemów drabin, zatem stwierdzenie "każdy z nas jest wyjątkowy" wcale nie jest kolejną kompletnie odrealnioną sentencją nadającą się na kubek czy koszulkę.  Nawet bliźnięta jednojajowe po pewnym czasie zaczynają się od siebie różnić, ze względu na błędy budowniczych naszych komórek.
Patrząc na człowieka z tej strony nic więc dziwnego, że nie tylko różni nas kolor skóry, oczu, włosów, zrost, kształt twarzy, długość palców i inne anatomiczne czy morfologiczne cechy, ale również, że lubimy różne kolory, smaki, ubrania, rozrywki itd. Ta niesamowita różnorodność wywołuje niesłychany chaos, a tego lewa  półkula mózgu bardzo nie lubi. Stąd wywodzi się potrzeba uporządkowania, czyli rozgraniczenia ludzi na jakieś pomniejsze kategorie niż kotłująca się masa. I tak przez wielki człowiek tworzył ogromny regał złożony z szufladek, do których już po pierwszych siedmiu sekundach od pierwszej interakcji z kimś, zostaje ta osoba wrzucona i naprawdę ciężko jest ją stamtąd wyciągnąć. W szczególności otwierać lubimy te, znajdujące się poniżej naszej, stanowiącej centrum. Nazywanie kogoś "idiotą", "złodziejem","mordercą", "kłamcą", "wariatem" czy "zboczeńcem" przychodzi nam z wręcz nieprawdopodobną lekkością. A czy w której z tych kategorii umieścilibyśmy siebie? Czy może raczej byłoby to "przyjaciel", "uczciwy człowiek", "kochający członek rodziny", "wielbiciel zwierząt"?

Prawda jest jednak taka, że nikt do żadnej z tych szufladek nie należy, bo one po prostu nie istnieją. Każdy z nas ma w sobie mniej lub więcej każdej cząstki tworzącej chaos. Każdy z nas jest ograniczony i naiwny, kradnie, zabija, zachowuje się irracjonalnie, ma jakieś zboczenia.
Najjaskrawiej widać właśnie to ostatnie, a właściwie widać jedno zbocze. Jaka jest najczęstsza przypadłość człowiek XXI wieku? Samotność. Skoro tak dotkliwie ja odczuwamy znaczy to, że usilnie dążymy do relacji z drugim człowiekiem. Robimy to, choć doskonale wiemy jaki rezultat w końcu osiągniemy. Robimy to, bo chcemy tego bólu. Co ciekawe nasz masochizm dumnie kroczy w parze z sadyzmem, bo po stworzeniu relacji robimy wszystko, żeby zranić jak najdotkliwiej z szerokim uśmiechem na twarzy.

Nigdy we własny masochizm nie wątpiłem, choć przyznać muszę, że momentami sam siebie zaskakiwałem. Jednak istotę własnego sadyzmu poznałem bardzo niedawno. Mam wrażenie, że materialny sadyzm uaktywnił we mnie kontakt moich ust z bladą skórą Cartera. Myśl o tym, jak głośno by krzyknął, gdybym gwałtownie zacisnął zęby, o tym jak sprężysta jest jego skórą i czy ciężko byłoby oderwać jej kawałek, o tym jak głęboko byłbym w stanie zatopić w nim zęby, o tym czy jego krew smakuje tak samo... Paradoksalnie właśnie w tym momencie odkryłem absolutnie szczytowy poziom masochizm, który jestem w stanie osiągnąć. Tak bliski kontakt, dobitnie uświadamiający, że bez względu na wszystko człowiek skazany jest na wieczne przebywanie tylko i wyłącznie z samym sobą, sprawia, że milkną nawet biesy, przyjmując postawę zbitych psów. Przepaść nie do przebycia pomiędzy tym ciałem a umysłem czy duszą tylko tę świadomość dobitnie wyostrza, czyniąc ją jeszcze bardziej nieznośną. Kiedy brakuje łez  to znaczy, że już nic nie będzie w stanie nam zagrozić, bo cóż jest większego ponad śmierć? Mam wrażenie, że ostatnią łzą, jaką moje oczy były w stanie z siebie wykrzesać była ta, która spadła w momencie otwarcia czarnego, przewiązanego aksamitną wstążką pudełka, które czekało kilka dni pod stosem kartek. Ostatnia łza pojawiła się na widok czarnej róży, o poskręcanych w konwulsjach, wyschniętych płatkach i wynędzniałych brązowo-zielonych liściach. Ostatnia łza wypłynęła w chwili gdy piękny srebrny żółw o czarno-szafirowej, przypominającej podwodny widok kilkusetmetrowych głębin skorupie spojrzał na mnie metalicznym wzrokiem.  Ostatnia łza potoczyła się powoli w dół mojego policzka, kiedy uświadomiłem sobie, że nigdy nie wspominałem, że kocham żółwie. Ostatnia łza spadła spokojnie i z finezją niczym morski żółw. Ostatnia łza zniknęła tak, jak zaczęła i skończyła się nasza "znajomość" - bez słowa i bez sensu. Ta z góry skazana na śmierć nieszczęśnica otworzyła mi oczy, pozwoliła zobaczyć czym tak naprawdę Martin dla mnie był. On był żółwiem; niedoścignionym ideałem spokoju i finezji. Był jedynym stałym punktem pośród mojego chaosu, zawsze. Nigdy nie musiał nawet niczego mówić, nie musiał nawet na mnie patrzeć, bo wystarczyło, że ja patrzyłem na niego i czułem się jak zawieszony w przyjemnie ciepłej toni, gęstej od soli wody. Wszystko cichło.
Delikatnie odkładam nowy nabytek na półkę, uśmiechając się lekko. Czuję jak moje serce zwalnia, choć jego rytm już od dawna nie jest miarowy, jakby było ptakiem, którego złamane skrzydło nieprawidłowo się zrosło, a co za tym idzie nie potrafi już normalnie latać.

the waterOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz