Dzień 6260

240 22 0
                                    

Koty są najsmutniejszymi zwierzętami, jakie chodzą po ziemi. Taki pies biega sobie po parku i zadowolony przynosi swojemu panu patyki. Czasem jest bezdomny, brudny i głodny i pada na niego zimny deszcz. Wiernie siedzi przy grobie swojego ukochanego człowieka. Jest prostolinijny i macha ogonem, bo do szczęścia potrzeba mu naprawdę niewiele. To koty są smutne. To koty skazane są na wieczną tajemnicę. To koty w piosenkach się truje i wiesza. To koty zamyka się w pudełku i pozostawia na wieczną udrękę pomiędzy życiem i śmiercią. To koty widzą wszystkie niematerialne maszkary jakie chodzą po świecie, a często same są uosobieniem demonów. To koty są wredne, drapią i gryzą. To kocia sierść lata po mieszkaniu, zatyka krany i gardła... Czemu biedne koty to wszystko spotyka, podczas gdy psy gryzą w najlepsze piszczącą, gumową imitację kury? Czemu koty nie mogą być zwyczajnie wesołe? Czemu kocie oczy nie mogą być puste?
Kotom byłoby znacznie łatwiej gdyby zajęły się bezmyślnym merdaniem ogonem. Kotom byłoby znacznie łatwiej bez oczu. Koty mają dość oglądania wszystkich krwawych zjaw, mają dość samotnego przesiadywania na dachach. Niektóre próbują. Niektóre na siłę uczą się merdać ogonem i... i świat zaczyna widzieć je jako psy, tylko zjawy nie znikają. Potem kot umiera, jako kot, którym nigdy nie był i jednocześnie nie przestał być. Umiera tak samotny, jak samotny był wśród psów. Umiera i wreszcie może przestać merdać pieprzonym ogonem.

Są ludzie, którzy tak jak koty widzą "potwory". Widzą je, słyszą i często się im poddają. Zostają z nimi już na zawsze. Nawet gdy zaklei się im paszcze nie znikają, tylko siedzą w swoim ciemnym kącie i w niektórych momentach, gdy robi się wystarczająco cicho i ich  śmiech wybrzmiewa. Początkowo ci ludzie się ich boją i jeśli nie zakopią ich twarzą w dół, najgłębiej jak są tylko w stanie to strach zanika. Gdy on przestanie przesłaniać oczy mogą obserwować bestie, poznać je. Mogą dowiedzieć się, czego pod żadnym pozorem nie powinni im podawać. Z czasem... z czasem są w stanie śmiać się razem z nimi. Z czasem to bestie mogą zacząć się bać...

Biesy... Bałem się ich, a kiedy odważyłem się spojrzeć im w oczy ucieszyłem się. Rozbestwiały się coraz bardziej, a ja obserwowałem je z coraz większego dystansu. Z każdym dniem mój idiotyzm rósł w siłę, a ja się cieszyłem. Cieszyłem się, że przestaję czuć wszystkie te gorzko-mdlące, męczące rzeczy. Wychodziłem z cuchnącego bagna, tylko pomyliłem kierunki, aż w końcu znalazłem się głęboko w głuchej ciemności. Nie ma już góry, ani dołu, nie ma nocy ani dnia, nie ma ciepła ani zimna. W końcu mam spokój, przecież tego chciałem.
Chciałem wielu, tak okropnych jak tylko człowiek może sobie wyobrazić rzeczy i najgorszą z nich wcale nie był pomysł poderżnięcia żył sobie czy komukolwiek. Chciałem zabijać ludzi w okrutny sposób. Chciałem, żeby się zmieniali, żeby się mi podporządkowywali. Chciałem spokojnie wejść do szkoły i nie zastanawiać się jak tego dnia Oliver na mnie spojrzy, czy się odezwie, co pomyśli... Chciałem, żeby...  żeby przestał być sobą. Kurwa, jaki ja byłem głupi. Absolutnie nie ma znaczenia fakt, że pewnie miał ciężką depresję i tak bez fajerwerków, w taki nudny i zupełnie nieinteresujący sposób umarł, bo to nie jest moja wina. Mi się nie udało i możliwe, że to jedna z niewielu rzeczy, która mi się udała.
Chciałem zrobić z Cartera worek treningowy. Chciałem, żeby w magiczny sposób sprawił, że... chciałem, żeby mnie naprawił. Umieściłem w nim moją przymierającą głodem nadzieję, dokleiłem mi aureolkę i wydziałem w nim lekarstwo na wszystko. Traktowałem go w sposób, w jaki nie powinno się traktować człowieka. Chciałem niemożliwego, a gdy to pojąłem sprowadziłem go do roli czysto instrumentalnej. Ja nawet nie widziałem w nim człowieka... A on mnie kurwa kocha.
Chciałem, żeby wszyscy nagle mnie zrozumieli i wyleczyli, wyciągnęli z tego popieprzonego stanu.

Martin zniknął tego samego dnia, którego się pojawił, nie zamieniając ze mną nawet słowa. Miałem wrócić sam. Miałem coś do zrobienia, coś... strasznego nawet dla mnie. Coś, co złamałoby mi serce, a teraz... teraz sprawi tylko, że mniemanie o własnej osobie się pogorszy, o ile to możliwe. Zastanawiam się, gdzie znajduje się dno tego wszystkiego, czy jest jakiś punkt, poniżej którego nie spadnę... Ostatnie kilka miesięcy pokazały mi, że o ile to dno istnieje, to jest bardzo głęboko. Może po prostu przestało istnieć, gdy przestałem być człowiekiem.
Kilka miesięcy temu nie powiedziałbym o sobie, że chcę być traktowany jak szmata. Kilka miesięcy temu nie byłbym w stanie stanąć przed domem Cartera z tak paskudnym zamiarem. Kilka miesięcy temu nie zapukałbym do drzwi...

the waterOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz