39 rozdział

15 2 0
                                    

ELIZABETH

Ciemne malowane drzwi, od których farba powoli odchodziła, wywierały na mnie przerażające wrażenie i sprawiały, że rozprzestrzeniało się nieprzyjemne uczucie w okolicy mojego żołądka. Gęsia skórka osiadła na moim ciele jak miękki koc.
Luke spojrzał na mnie wyczekująco, zanim zapukał w drewno i złapał mnie za rękę.
Udało mi się powstrzymać łzy, które wracały, moja podświadomość wciąż nie mogła zaakceptować tego, że Seth nas opuścił. Chciałam usiąść na podłodze, ale nie było na to czasu. Ponadto podniecenie mieszało się z krwią wypełnioną adrenaliną. Bałam się, co teraz się stanie.
Jak to wszystko powinno się zakończyć?
Brązowowłosy westchnął i ścisnął klamkę, byśmy mogli wejść. W domu nie było głośno, jedynymi dźwiękami, które odbijały się echem w korytarzu, były nasze kroki i skrzypiące drewno pod naszymi stopami.
Ze strachu wzięłam głęboki oddech.
- Dan? Jestem tutaj, jak chciałem. Puść Dimitra, nie ma z tym nic wspólnego. Chodzi o ciebie i mnie – powiedział głośno Luke, wychodząc naprzód.
Przełknęłam, nie będąc pewna, czy powinnam iść za nim, czy stać w miejscu. Niepokojąco żułam dolną wargę i próbowałam sobie wyobrazić, że jestem w miłym i spokojnym miejscu.
- Dan wyjdź. Wiem, że tu gdzieś jesteś – powtórzył Luke.
Cisza w powietrzu sprawiała, że czułam się nieswojo. Coś tu było nie tak, czułam to głęboko we mnie, tylko nie wiedziałam co.
- Luke, czyje, że on po prostu blefował – powiedziałam drżącym głosem, gdy się odwróciłam, tylko po to, by otrząsnąć się z poczucia bycia obserwowaną.
Niebieskie oczy zwróciły się do mnie i podszedł kilka kroków bliżej.
- Liz, idę na górę, sprawdzę, czy tam ktoś jest. Jeśli Dan tutaj jest, to proszę cię, upewnij się żebyście razem z Dimitrim wyszli stąd bezpiecznie, reszta nie ma znaczenia. Rozumiesz? – zapytał, patrząc na mnie przenikliwym spojrzeniem.
- A co z tobą? – Chciałam wiedzieć, zawsze byłam gotowa przeciwstawiać się argumentom, nie mogłam go tak po prostu zostawić.
- Muszę odpowiedzieć za moje błędy – wyszeptał, kładąc dłoń na moim policzku. Jego kciuk rysował małe, niepozorne wzory na mojej skórze, zanim pocałował mnie w czoło; potem poczułam powiew. Patrzyłam, jak wchodzi po schodach. Nie miałam nawet czasu, aby zaprzeczyć lub powiedzieć cokolwiek innego i tak bym go nie przekonała.
Postanowiłam przynajmniej spróbować spełnić jego prośbę.
Powoli i cicho w końcu zrobiłam to samo skradając się po schodach gotowa do obrony rękami i stopami przed potencjalnym napastnikiem.
Jeszcze raz w duchu podziękowałam tacie za wszystkie lekcje i wskazówki, których nauczył mnie o samoobronie. Teraz zdałam sobie sprawę, jak trudna była ta cała sytuacja i jakie trwałe szkody sprawiała.
Luke stracił Benny'ego i większość przyjaciół. Seth, Jackson i może Locke, nikt z nas nie mógł powiedzieć, czy w ogóle żyje. Moja pierwsza miłość, która praktycznie przyciągała ciemność. Seth mimowolnie stał się częścią mojego serca, ja też go straciłam.
A wszystko z powodu gry, ze względu na prostą grę, z która wciągnęła go w większe gry, od których nie można było uciec. Kłamstwa, które łączyły się razem, pogarszały sytuację.
Cały świat składa się z gier i gdy nagle w nie wpadniesz, będą cię prześladowały. Będą z tobą tak długo, aż nie zostaniesz złapany w swój własny świat kłamstw, wtedy nie ma już odwrotu. – tak jak zrobiliśmy to my.
Skrzypiący dźwięk przywrócił mnie do rzeczywistości i przypomniał mi o moim zadaniu.
Moje serce biło szybciej, im bliżej byłam piętra.
- Liz? Nikogo tu nie ma – powiedział nagle Luke, a ja podskoczyłam z niepokoju, nie byłam na to przygotowana.
Nagle rozległ się przeraźliwy dzwonek i podskoczyłam znów, prawie skacząc w ramiona Luke'a. W tym momencie nawet myślałam, że dostałam ataku serca.
Po chwili dzwonienie wciąż było słychać, a marszcząc brwi, odsunęłam się od niego, drapał się po karku i uśmiechał.
- Co to? – zadrżałam, mając nadzieję, że jak najszybciej zapomni o tej żenującej akcji.
- Brzmi jak telefon – domyślił się.
Sekundę potem dźwięk ustał, tylko po to, żeby ponownie się rozdzwonić.
Deptaliśmy po drewnianych schodkach i zaczęliśmy szukać dzwoniącego telefonu.
W rogach pomieszczenia na suficie wiszą starożytne pajęczyny. Nie chciałam wiedzieć, jak długo to miejsce nie było czyszczone, nie mówiąc już o tym, że nikt tu nie mieszkał.
Jak do cholery jest to możliwe, że w tak opuszczonym domu dzwoni telefon? O ile wiem, wszyscy wiedzą, że nie ma tu żywej duszy – zadumał się Luke, patrząc na telefon, który dla mnie z początku tak nie wyglądał.
Zaczął znów dzwonić, powoli ta melodia doprowadzała mnie do szału.
Chłopak obok mnie wziął głęboki oddech, zanim sięgnął po stary telefon drżącymi palcami, by go podnieść i wcisnął słuchawkę – halo? – jego oczy rozszerzyły się, obeszłam go dookoła, próbując usłyszeć odgłosy rozmowy.
Głośność była ustawiona bardzo wysoko, co pozwoliło mi podsłuchać.
- Słyszałem, że jesteś na naszym miejscu spotkań, więc Seth dostarczył moją wiadomość – powiedział Dan.
Wiedziałem, że się do tego uśmiechnął, bo można było to poznać po głosie.
Natychmiast dreszcz przebiegł mi po plecach, czułam, że Luke zaraz wybuchnie, więc odetchnął na chwilę. Krzyczenie, że zabił Setha tylko pogorszyłoby sytuację.
- Do rzeczy, Dan. Nie chce znosić twojego głosu dłużej niż to konieczne – odparł Luke spokojnym tonem. Jego oczy płonęły, wiedziałam, że słowa wszystkie go uderzyły i próbował ukryć ból.
- Wiem, że jest z tobą.
Kiedy to powiedział, odsunęłam się od słuchawki i przeczesałam palcami włosy. Trochę tęskniłam za moją blond grzywą. Czułam się obserwowana, więc spojrzałam na Luke'a.
Skąd wiedział, że z nim zostałam?
On, który prowadził rozmowę, spojrzał na mnie szeroko otwartymi oczami, nie wiedząc co odpowiedzieć na stwierdzenie Dana.
- Gdzie jest Dymitri? – wycisnął, zaciskając zęby.
- Dowiesz się, gdy się spotkamy sam na sam – odpowiedział.
Co się nigdy nie zdarzy, wiesz to Dan. Nie zawahałbyś się zabić na oboje. Mnie i Dymitra. Nie mogę ryzykować życia, człowieka, który nie ma z tym nic wspólnego – odparł Luke.
¬- Jeśli życie twoich rodziców, jej rodziców, twoi znajomych, twojej dziewczyny jest dla ciebie ważne, radzę ci byś posłusznym. Nie zabiję cię – przynajmniej przed rozmową – powiedział Dan nieco prowokującym tonem.
Oszołomiona cofnęłam się i położyłam ręce na ustach.
Moi rodzice.
- Rodzice Elizabeth są w Sydney – powiedział Luke, delikatnie chwytając mnie wolną ręką na ramieniu i przyciągając do siebie, żeby usłyszeć odpowiedź.
Brudny i psotny śmiech Dana rozbrzmiewał w telefonie.
- Mylisz się mój drogi Luke. Kamery zarejestrowały twoje przybycie na lotnisko, ktoś wysłał je do jej ojca, więc on i jego żona przylecieli do Montany, aby was znaleźć. Mam ich aktualną lokalizację, moi ludzie są wszędzie, tylko czekają na moje instrukcje. Wszystko zależy od ciebie, Hemmings.
Miał moich rodziców.
- Nie skrzywdzisz ich, Dan! Albo przysięgam, będę cię torturował, dopóki nie będziesz mnie błagał, żebym cię zabił! I będę się cieszył każdą sekundą tego! – Krzyknęłam bezmyślnie, przygryzając wargę, ponieważ nie chciałam znowu płakać.
- Musisz z nią porozmawiać, kto zginie – syknął, stłumiłam szloch.
Luke odłożył telefon na stół bez słowa.
Jego ręce dotknęły moich ramion, a niebieskie oczy mnie przeszyły. W jego spojrzeniu było coś nieokreślonego, pokręciłam głową, poczułam, jak drży mi dolna warga. Luke wciągnął mnie w ramiona, tak, że moja twarz leżała na jego piersi.
- Wszystko będzie dobrze, naprawię to. Nie stracisz już nic – szepnął z determinacją w moje włosy, zostawiając krótki pocałunek na mojej głowie.
- Dan? Przyjadę. Sam. Podaj mi adres i powiedz swoim ludziom, że mogą odejść – powiedział cicho, delikatnie gładząc mnie po policzku. Ten gest z pewnością chciał mnie uspokoić, ale odepchnęłam jego dłoń i spojrzałam na niego zdumiona.
- Nie, Luke! On nie będzie z tobą rozmawiał, zabije cię! Nie możesz tego zrobić! – wyszeptałam nerwowo, na czole pojawiły się krople potu.
- Tak powinno być. Muszę odpowiedzieć za moje błędy i przynajmniej uratować twoich rodziców i mojego przyjaciela – odetchnął i wyciągnął komórkę z kieszeni, żeby zapisać adres, o którym słyszał.
Wzdychając, przeczesał palcami po włosach, po czym odłożył telefon na swojego miejsce i sięgnął po moją rękę, jak wiele razy wcześniej.
- Nie możesz tego zrobić, nie mogę cię znowu stracić – mruknęłam, robiło mi się mdło i myślę, że nigdy więcej nie zobaczę Luke'a.
- Liz, obiecałem cię chronić, a to obejmuje także twoich rodziców. Bez nich załamałabyś się, wiem o tym. Wszystko zaczęło się ode mnie, więc i tak się skończy. Nigdy nie powinienem pozwoli ci wejść w tą sytuacje. Zasługujesz na kogoś lepszego ode mnie, kogoś, kto ceni sobie taką dziewczynę jak ty. Ja nie mogę być kimś takim, to za dużo – wyjaśnił.
- Zamówię dla ciebie taksówkę, która zabierze cię na ten adres. Twoi rodzice są w hotelu. Zadzwonię również na policję, żeby zapewnić wam bezpieczeństwo. Obiecuję ci; Wszystko skończy się dziś wieczorem i będziesz mogła wrócić do starego życia.
Ekran telefonu rozjaśnił się i pozwoliłam moim oczom prześcignąć się po literach, czytając adresy.
Potem gwałtownie potrząsnęłam głową.
- Nic nigdy nie będzie takie samo, nie chcę. Zbyt wiele doświadczyliśmy razem, nie jest o tym łatwo zapomnieć. Luke nie mogę cię zapomnieć, bez względu na to jak bardzo się staram. Wtedy nie mogłam i teraz również tego nie zrobię – tylko to mogłam z siebie teraz wydobyć.
Najpierw spojrzał na mnie delikatnie, ale potem spoważniał.
- Musisz.
Luke wyszedł z pokoju, wyszedł na ganek, pospieszyłam za nim.
Wysoki chłopak przyłożył telefon do ucha i zamówił taksówkę. Całkowicie odsunięta, oparłam się o drewniany słup, który tworzył kręgosłup balkonu.
- O to kasa na taryfę. Taksówka jest w drodze, pamiętasz adres – zapytał.
Chociaż je zapamiętałam, potrząsnęłam głową, żeby jeszcze raz na nie spojrzeć na ten drugi. W głębi umysłu przygotowywałam już plan dla siebie, by gdy dowiem się, że moi rodzice są bezpieczni ruszyć do Lukea.
- Dzięki... - powiedziałam, chwytając pieniądze, krzyżując ramiona na piersi i mijając go.
Zimny wiatr omiótł moje nogi, zostawiając na nich gęsią skórkę na niektórych częściach mojego ciała. Z rezygnacją odrzuciłam kilka niechcianych kosmyków i przełknęłam ślinę, podczas gdy ja kontynuowałam drogę.
- Co robisz? – zapytał, jego ręce owinęły się wokół moich ramion.
- Próbuje zapomnieć o tobie, jak mi kazałeś – powiedziałam chłodno, zdejmując jego ręce i zostawiając go za sobą.
Właściwie miałam nadzieję, że pójdzie za mną, a przynajmniej powie coś jeszcze, ale tak się nie stało. Nie chciałam żebyśmy się tak rozchodzili, a to, że chciał zostać zapomniany bardzo mnie bolało. To był ból jak od sztyletu, który kilkukrotnie został wbity w brzuch.
Kiedy się odwróciłam, żeby móc mu jeszcze raz rzucić mu spojrzenie i przypomnieć sobie jego, ale już go nie było.
W środku poczułam pustkę.
Gdyby ktoś mnie zapytał, jak się w tej chwili czuję, z pewnością nie znalazłabym słów, by opisać moje uczucia. Byłam rozdarta, szczęśliwa, że będę mogła objąć moich rodziców, smutna, że Luke się poświęcił i był w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Moje złe sumienie było pomiędzy nie mogłam pozbyć się wrażenia, że wszystko było moją winą.
Plan musiał wypalić, w przeciwnym razie nigdy bym sobie tego nie wybaczyła.
Chłodny śnieg znów zaczął sypać, kilkakrotnie zadrżałam, aż wreszcie przyjechała taksówka i mogłam dotrzeć do hotelu.
Nieśmiele poprosiłam jeszcze kierowcę o papierek i ołówek, ponieważ chciałam zapisać drugi adres. Oderwałam karteczkę od bloku i oddałam mu, a papierek złożyłam i włożyłam do kieszeni.
Wtuliłam się w kurtkę i wciągnęłam zapach Luke'a.
Nieprzyjemne uczucie zastąpiło sumienie, potarłam dłonie, aby czymś się zająć.
Sporo osób poruszało się po ulicach, niektóre były szczęśliwymi parami, mniej więcej w moim wieku.
Odwróciłam wzrok, zanim uczucie zazdrości wygrało.
Po drugiej stronie stało wiele starych domów. Wiele z nich ustrojonych było na Boże Narodzenie.
- Wkrótce będziemy na miejscu – poinformował mnie starszy taksówkarz po kilku minutach, a ja z radością skinęłam głową.
- Wygadasz bardzo blado, wszystko w porządku? – zapytał zaciekawiony, zerkając na mnie przez lusterko.
Znowu pokiwałam głową, ponieważ w moim gardle utworzyła się gruba bryła.
Płatki śniegu unosiły się w powietrzu i błyszczały między sobą, wyglądały tak swobodnie.
Samochód zwolnił, aż w końcu się zatrzymał.
Zdezorientowana spojrzałam na kierowcę.
- Co się dzieje? Dlaczego się zatrzymujemy? – zapytałam, odchrząkając.
- Droga do hotelu jest zamknięta najwyraźniej zdążył się jakiś wypadek – powiedział, odwracając się do mnie.
Moje serce zaczęło szybciej bić, odpięłam pas, zostawiłam mu pieniądze i wyskoczyłam z samochodu, by dalej biec chodnikiem, aby biec do celu.
Prawie na całej ulicy błyskały niebieskie światła, syreny nadchodzących radiowozów brzmiały na całą wioskę.
Wielu ludzi stało przy barierce i obserwowało akcję, która rozgrywała się na placu przed hotelem. Przepchnęłam się między nimi, żeby coś zobaczyć. Ręce mi się trzęsły, nogi były jak galaretka, a krew pompowała adrenalinę. Moje oczy przeskakiwały z ratowników medycznych na policjantów, pochłaniały każdy szczegół otoczenia. W końcu odkryłam dużą plastikową torbę, której widok potwierdził to, co podejrzewałam, trup.
Moje serce podskoczyło, gdy tylna część plastikowej torby została uniesiona przez lekki wietrzyk i mogłam zobaczyć daną osobę.
Czułam, jak ziemia się pode mną zapada.
Upadłam na asfalt, płacząc i jednocześnie próbując stłumić ból. Żołądek mnie rwał. Rozumiałam, że potrzebowałam zwymiotować. Wszystko w moim ciele oszalało, świat przed moimi oczami zaczął wirować.
Podszedł do mnie młody lekarz ratunkowy.
- Potrzebujemy pomocy! – krzyknął do kolegi i przykucnął przede mną.
- Co się stało? – zapytał, zaczynając mnie badać.
Potrząsnęłam głową w panice, odpychając go od siebie, spróbowałam się podnieść. Natychmiast z powrotem upadłam na nędzną ziemię.
Głośny krzyk uciekł mi z gardła.
- Potrzebujemy PILNEJ pomocy! – powtórzył, wykrzykując słowa i chwytając mnie za ręce, aby pomóc mi.
- Puść mnie – odetchnęłam słabo.
- Pomożemy ci – powiedział uspokajająco, ale potrząsnęłam głową.
Musiałam iść do Luke'a powiedzieć mu, że to wszystko było pułapką. Musiałam zebrać siły, wstać i do niego iść. Musiałam.
- ZOSTAW MNIE – krzyknęłam do niego, wstałam dzięki jego silnemu uściskowi, ale po moich słowach odsunął się, ludzie wokół zaczęli szeptać.
Drżąc, stanęłam na obu nogach i przeszłam między wszystkimi ludźmi. Natychmiast pobiegłam stronę martwego ciała, coraz więcej łez wypływało z moich oczu.
Policjant próbował mnie odciągnąć, ale uciekałam, wpatrując się w plastikową torbę.
- Panienka nie może tutaj wejść – mówił do mnie. Nie zareagowałam również na to. Zawołał dwóch innych policjantów i powiedział im, żeby mnie odciągnęli, ale znów upadłam jak worek ziemniaków przed ciałem.
Wiatr wciąż unosił worek od czasu do czasu, mogłam go dostrzec.
Moje serce pękało na tysiąc kawałków, nie mogłam już dłużej tłumić płaczu.
Dałam temu upust, nie mogłam utrzymać pozycji siedzącej. Wszystkie żywe kolory na jego twarzy odeszły w zapomnienie, krew spływała po skroni. Skrzywiłam się, rana wyglądała okropnie i sprawiła, że jeszcze bardziej się załamałam.
- Elizabeth, kochanie – wyszeptał oszołomiony głos niedaleko mnie.
Szlochając, podniosłam głowę, zauważając matkę, która stała trzy stopnie nade mną.
Moje gardło stawało się być suche, gdy ostatkiem sił wstałam i ruszyłam w stronę mamy. Objęłam ją tak mocno, jak tylko mogłam i zaczęłam płakać na jej ramieniu.
- My... Wszyscy... Wszyscy myśleliśmy, że nie żyjesz. Ty... Policja... Poddała się. – jąkając się, wyrzuciła z siebie słowa, ledwo mogłam oddychać między szlochem.
- To wszystko strasznie długa historia – odetchnęłam, ciesząc się, że bezpieczeństwem mamy. To był cud, że rozpoznała mnie nawet w tym innym kolorze włosów.
- On... Nigdy się nie poddał. Twój ojciec... Od początku wyczuwał, że nie jesteś martwa. N-nikt mu nie wierzył. A teraz mógłby... Nigdy się nie dowie, że wciąż jesteś wśród nas.
Moja mama drżała na całym ciele, tak samo, jak ja, jeszcze raz spojrzałam na martwe ciało mojego ojca. Nie wiedziałam, co zrobić, nie mówiąc już o żadnej reakcji. Groziło mi pochłonięcie przez pustkę, nie mam już łez, nawet moje oczy wydawały się suche.
-Ten... Mężczyzna... Wszystko stało się tak szybko. Nie miał nawet szansy – wyjąkała, zapadając się w moje ramiona.
- To była moja winna... Powinnam zareagować szybciej – zawołała, a jej paznokcie zacisnęły się na moim ciele.
- Potrzebuje lekarza! Moja mama ma załamanie nerwowe! Szybko, pomóż jej! - krzyknęłam, opierając jej głowę na moich kolanach.
Zrobiłam wszystko, co mogłam, aby ją uspokoić, ale to nie wyszło.
Lekarz z wcześniej podszedł do nas z torbą z jednej z karetek. Kilku ratowników pomogło sobie i podniosło moją matkę, która wciąż wiła się na podłodze, a następnie wsadzili ją do karetki.

Nie ruszyłam się, nie dowierzając, co się działo.
Gdy ciało mojego ojca również zostało podniesione i wepchnięte do innego samochodu, podskoczyłam i pobiegłam do drobnej kobiety.

GAMES // tłumaczenie  ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz