Rozdział II

1.4K 176 122
                                    

Mikołaj przypatrywał mi się tak uporczywie, że pewnie zarumieniłbym się, gdyby to było możliwe. Postanowiłem go ignorować, licząc na to, że się zniechęci i sobie pójdzie. Znałem go jednak już na tyle długo, by wiedzieć, jak bardzo był uparty ― nie założył nawet cylindra, czekając cierpliwie, aż się z nim przywitam.

A mógł czekać bardzo długo. Mieliśmy na to całą wieczność.

Mimo wszystko postanowiłem uparcie udawać, że go tam nie ma. Jedna minuta, druga, trzecia...

― Dobra, wygrałeś!

Mikołaj zachichotał i nałożył cylinder, potem pogładził się po bródce, westchnął głośno (co było wstępem do dłuższej rozmowy) i stwierdził:

― Jesteś jakiś nieswój.

Nie było sensu dłużej go ignorować ― skoro już się odezwałem, wiedziałem, że mój spokój diabli wzięli. Jedynym ratunkiem dla mnie było przyznać: „Tak, masz rację, jestem jakiś nieswój", a potem odpowiedzieć na kilka niedyskretnych pytań i wysłuchać kilku niepochlebnych opinii na mój temat.

― Uhm, chyba coś w tym jest.

Odwróciłem się na pięcie i odszedłem, co każdy inny uznałby za wyraźny komunikat pod tytułem „Nie chce mi się z tobą gadać" ― każdy inny, ale na pewno nie Mikołaj. Czułem, jak swoim spojrzeniem wierci mi dziurę w plecach, wlokąc się kilka metrów za mną. Nie zatrzymywałem się, zacząłem pędzić coraz szybciej ― i nie, wcale nie po to, by zgubić go gdzieś za sobą. Przyłapałem się na tym, że mam nadzieję dogonić rodziców i siostrę. Jednak nie było ich nigdzie w zasięgu mojego wzroku, a wołać nie było już sensu...

Mijałem znów kolorowe stragany, których właściciele powoli zaczęli pakować manatki. Przystanąłem na moment nad tym facetem od zniczy w kształcie świętego Mikołaja i ponownie usłyszałem za sobą cichy chichot.

― Mam nadzieję, że któryś z moich prapraprawnuków wpadnie na pomysł, by kupić mi coś podobnego na imieniny!

Przewróciłem oczami i powlokłem się dalej, zastanawiając się, kiedy i ja nabiorę takiego dystansu do całego świata. Za życia miałem z tym niemały problem, a jak mam sobie poradzić z tym teraz...?

Skręciłem na prawo, do parku, w którym jeszcze w maju bawiłem się z Nastką. Teraz był ponury i nie licząc kilku kruków skrzeczących mi nad głową ― zupełnie cichy. Mogłem się tylko domyślać, jak głośno rozbrzmiewałyby moje kroki na błotnistej alejce, gdybym tylko zjawił się tu o tej porze w nieco innych okolicznościach...

Wreszcie wybrałem sobie jedną z wielu pustych ławek, ale mój wybór nie był do końca przypadkowy. Miałem stąd doskonały widok na plac zabaw i kiedyś mogłem tu do woli obserwować, jak Nastka cieszy się swoim dzieciństwem razem z innymi dzieciakami.

Mikołaj usiadł tuż obok mnie. To jak stare, lekko spróchniałe deski trzeszczą pod jego ciężarem ― także mogłem sobie jedynie wyobrazić.

― Wiem, że to dla ciebie trudne. Ale to kiedyś minie, Wiktorze.

― Kiedy...?

Mikołaj milczał przez dłuższą chwilę. Spojrzałem na niego kątem oka i spodziewałem się zobaczyć kogoś, kto szuka odpowiedzi, liczy godziny, miesiące i być może lata, by móc podać jak najbardziej precyzyjny okres. Zobaczyłem jednak kogoś, kto odpowiedź zna od pierwszej chwili, ale boi się jej udzielić.

― No, słucham. U ciebie przecież to minęło.

Cisza.

― Minęło, prawda? Przecież widziałem, że ich odwiedziny nie obeszły cię...

Cierpienia martwego Wiktora [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz