Rozdział XIX

344 63 18
                                    

Czyjaś dłoń bardzo delikatnie ścisnęła moje ramię. Odwróciłem się i imię „Basia" zamarło mi na ustach, bo to wcale nie w jej oczy przyszło mi spojrzeć. Stał przede mną Mikołaj z zatroskaną miną i zmarszczonymi brwiami.

― Jestem z ciebie taki dumny, Wiktorze. Domyślam się, jak bardzo musi ci być trudno.

― Taak ― mruknąłem odrobinę nieprzytomnie, przeciągając ręką po włosach i niby to od niechcenia rozglądając się wokół. ― Gdzie ona jest? ― zapytałem wreszcie.

Mikołaj potrafił być bardzo pomocny, owszem, ale to pragnąłem w tej chwili zobaczyć. To nie dłoń przyjaciela na moim ramieniu ani nawet nie jego rady i uspokajający głos zdziałały cuda, lecz właśnie ona.

― Nie wiem, oddaliła się tak nagle, nawet nie pamiętam kiedy...

Odsunąłem Mikołaja z drogi może trochę zbyt energicznie, jeśli wziąć pod uwagę, że mam przecież do czynienia z dziewiętnastowiecznym dżentelmenem. Jednak nigdy wcześniej nie zdarzyło mi się, bym tak bardzo łaknął czyjegoś konkretnego towarzystwa. Nie wiem, co mnie tak do niej ciągnęło akurat w tej chwili, ale cokolwiek to było, dziękuję temu z całej duszy.

Biegałem po cmentarnych alejkach, wypatrując wszędzie jasnych włosów i różowej sukienki, nie zwracając uwagi na to, by omijać przechodniów. Kilka razy zdarzyło mi się na kogoś wpaść, ale ledwo zarejestrowałem to podłe uczucie towarzyszące zderzeniu z żywą istotą. Nie miałem pojęcia, gdzie mógłbym szukać Basi ― do głowy przychodziły mi jedynie dwa miejsca: grób Stefana, do którego nie miałem ochoty podchodzić, oraz jej własny, którego z kolei to ona nie miała ochoty oglądać z bliska. Mimo iż doskonale wiedziałem, że prawdopodobieństwo spotkania Basi w tym drugim miejscu jest bardzo niskie, to jakaś nieznana siła ciągnęła mnie właśnie tam.

Z trudem znalazłem drogę do tej opuszczonej i zaniedbanej dzielnicy samotnych krzyży. Gdy byłem tam po raz ostatni, wszystko przysypał śnieg, tworząc z zapomnianych grobów małe, białe wzniesienia. W wigilię z nieba spadały jedynie drobne płatki śniegu, a ziemię tylko gdzieniegdzie pokrywała milimetrowa warstwa puchu, ale to wcale nie stanowiło dla mnie żadnego ułatwienia. Czułem się tak, jakbym trafił tam pierwszy raz.

W tej okolicy cisza była dotkliwsza niż gdziekolwiek indziej. Cmentarze z reguły nie należą do najgłośniejszych miejsc, ale gdzieniegdzie słyszy się ciche rozmowy czy strzępki modlitw. Z kolei tam milczały nawet kruki, przyczajone na najwyższych gałęziach drzew. Cisza miała tam ogromną siłę, wdzierała się do głowy, pozostawiając po sobie pustkę oraz czarną rozpacz. Kilka ptaszysk rozpostarło czarne skrzydła i wrzasnęło przeraźliwie, wyczuwając w powietrzu moją obecność. Nie zachowywały się jednak tak, jak inne zwierzęta ― ich zachowanie nie było wywoływane strachem, lecz czymś na kształt chęci walki i obrony własnego terytorium.

Ponieważ nikt w te zakątki z reguły nie zaglądał, nie lada szoku doznałem, dostrzegając na ziemi ślady kobiecych butów. Świeże ślady. Podążyłem za nimi wzrokiem, aż moje oczy natknęły się na wysoką postać, która spacerując przez błoto, zadzierała do góry kwiecistą, długą spódnicę. Ona, w przeciwieństwie do mnie, zdawała się dokładnie wiedzieć, dokąd zmierza ― i jak się chwilę później okazało ― podążaliśmy do tego samego celu...

Szła bardzo powoli, starając się nie zabrudzić butów i ubrań bardziej niż to konieczne, dlatego pewnie dogonienie jej nie sprawiło mi większych problemów. Przez moment zapomniałem, że zjawiłem się tu, by szukać Basi. Spotkanie w tych okolicach żywego człowieka było dla mnie tak ogromną niespodzianką, że po prostu musiałem podążyć za tą kobietą. Grube obcasy jej skórzanych butów zapadały się w błocie i nieznajoma przeklinała cicho za każdym razem, gdy z trudem odrywała stopy od podłoża. Materiał kwiecistej spódnicy co chwilę wymykał jej się z prawej dłoni, w której ściskała małą paczuszkę. Gęste kasztanowe włosy kołysały się w rytm jej kroków, stanowiąc szalony kontrast z materiałem zielonej, puchowej kurtki. Wreszcie kobieta przystanęła przed jednym z drewnianych krzyży i rozejrzała się wokół. Pokiwała głową, jakby chciała się upewnić, że to na pewno tutaj i odgarnęła cienką warstwę śniegu z brzozowej gałęzi, tworzącej ramię krzyża.

Cierpienia martwego Wiktora [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz