Rozdział XXIII

370 63 28
                                    

Nasze ostatnie wspólnie spędzone trzy tygodnie Basia postanowiła zacząć od czegoś naprawdę wystrzałowego. Trzy godziny po spektakularnym pokazie fajerwerków podbiegła do krawędzi dachu i zerknęła z ciekawością w dół. Trudno było już mówić o tłumie ― na placu została jedynie garstka ludzi, którzy rozgrzewali się, tańcząc albo wypijając resztki szampana. Na samą myśl, że rok temu przedstawiałem podobny widok, zalała mnie jednocześnie fala wstydu i nieokiełznanej tęsknoty.

Basia w mig rozgryzła, co mi chodziło po głowie, więc zmusiła mnie bym na nią spojrzał. Poczułem jej delikatne palce na prawym policzku i zacząłem zastanawiać się, kto wkrótce będzie mnie przekonywał, że warto w ogóle istnieć.

― Wiktor, to już nie wróci ― szepnęła. ― Już nigdy nie będziesz zachowywał się tak jak oni, ale pomyśl... Może czekają na ciebie o wiele lepsze rzeczy! ― mówiąc to, mrugnęła do mnie porozumiewawczo, po czym cofnęła się kilka kroków.

― Nie ― pokręciłem głową. ― Nigdy tego nie zrobię!

― A czego się boisz?

Odruchowo wypiąłem pierś do przodu, słysząc ten idiotyczny zarzut. Ja i strach?! Pff.

― Ja się niczego nie boję, po prostu...

Dziewczyna nawet na mnie nie spojrzała; jedynie machnęła ręką, sugerując, że dla niej jestem już stracony. Stawała na palce, by sekundę później opaść na całe stopy ― ten dziwny rytuał powtarzała kilka razy, jakby szykowała się do skoku na głęboką wodę. Wreszcie minęła mnie tanecznym krokiem, a tuż przy krawędzi dachu rozpostarła szeroko ramiona i podskoczyła lekko. Sekundę później zaczęła opadać, ale o wiele wolniej niż powinna ― ten widok przywodził na myśl bardziej jesienny liść.

Przysiągłbym, że zanim zniknęła mi z oczu, zdążyła rzucić mi jeszcze wyzywające spojrzenie. Śledziłem ją wzrokiem, aż nie stała się jasnoróżową plamką pędzącą ku ziemi. Po kilku sekundach plamka wyhamowała, by chwilę potem wyminąć zebraną na placu garstkę ludzi i udać się na zachód.

― No nie ― mruknąłem do siebie. ― Przez całe życie stawiano przede mną bezsensowne zadania! „Wiktor, naucz się grać na fortepianie!", „Wiktor, zetnij włosy!", „Wiktor, zjedz całą owsiankę!"... Nie sądziłem, że kolejnym głupim wymaganiom będę musiał sprostać także po śmierci!

Czułem się absolutnie zagubiony, zerkając w dwudziestopiętrową przepaść ― z jednej strony miałem wrażenie, że grawitacja ciągnie mnie w dół, a z drugiej instynkt przetrwania chciał mnie odciągnąć jak najdalej od niebezpiecznej krawędzi. Wiedziałem, że to kompletna bzdura, bo jak mawiała nasza fizyczka: „Bez ciała grawitacja nie działa", a instynkt... Cóż, to tylko stare przyzwyczajenie z dawnego życia.

― Dobra, dasz radę ― przekonywałem sam siebie. Zmroziło mnie na samo wspomnienie, że niemalże tych samych słów użyłem, przyciskając pistolet do skroni. Czemu mój instynkt milczał wtedy, a odzywał się teraz, zupełnie nieprzydatny?!

― Pogódź się z tym ― powiedziałem do siebie, ale moje nogi uparcie niosły mnie jak najdalej od krawędzi. Chwyciłem się za kolana, które ― aż sam nie mogłem w to uwierzyć ― drżały w moich dłoniach niczym zniewolone zwierzątka. Uspokoiły się dopiero po jakiejś minucie i wtedy posłusznie rozpoczęły powolny i przemyślany marsz naprzód.

Wreszcie miałem wrażenie, że zarówno moimi rękami jak i nogami kieruje ten sam umysł. Kilka metrów od mety mój krok nabrał sprężystości, a oczy zwęziły się w pełnym ekscytacji oczekiwaniu na cel. Zatrzymałem się tuż nad przepaścią, po czym zerknąłem w dół, gdzie wciąż czekała na mnie różowa plamka. Wyciągnąłem przed sobą jedną stopę, jakbym miał zamiar sprawdzić temperaturę wody w jeziorze. Miałem nadzieję, że trafię na jakikolwiek opór, ale nic takiego się nie stało. Zamknąłem więc oczy i pozwoliłem, by druga stopa dołączyła do pierwszej. W ten sposób zacząłem spadać, ale moja wycieczka w dół na pewno nie kojarzyła się z gracją ani wdziękiem.

Cierpienia martwego Wiktora [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz