Rozdział IX

455 78 45
                                    

            Wróciłem na kilka dni przed końcem wakacji. Mogłem pójść wszędzie, mogłem przemierzać dziennie setki kilometrów, a oceany i morza nie były dla mnie żadną przeszkodą, więc miałem możliwość zwiedzenia Berlina, Moskwy, Paryża, Nowego Jorku, Rio i Sydney... Nie byłem w żadnym z tych miejsc, bo im bardziej oddalałem się od rodzinnej miejscowości, tym mocniej ciągnęło mnie do niej, a konkretnie ― do tego małego skrawka ziemi, jedynego, do którego miałem jeszcze prawo. Jedynie na cmentarzu nie czułem się jak intruz ― tu nie zdarzało się, że usłyszałem bądź zobaczyłem coś tylko dlatego, że ktoś nie zdawał sobie sprawy z mojej obecności. Na początku takie szpiegowanie mogło być nawet ciekawe, ale znudziło mi się bardzo szybko, bo w ciągu tych dwóch miesięcy dowiedziałem się o ludziach więcej niż bym chciał... Więcej niż przez całe moje życie.

Nie odczuwałem już żadnych potrzeb związanych z ciałem, nie musiałem więc jeść, pić ani spać, ale nadal łaknąłem czyjegoś towarzystwa i pragnąłem przynależeć do jakiegokolwiek miejsca na ziemi na stałe. Facet w płaszczu, którego później przedstawiono mi jako Stefana ― najlepszego przyjaciela Basi, miał oczywiście rację. Tułanie się po świecie było prawdziwą męczarnią, dopóki nie uświadomiłem sobie, że przecież jest miejsce, do którego mogę wrócić, kiedy mi tylko przyjdzie ochota. Widocznie to dziwne przyciąganie do cmentarza było wpisane w moją nową egzystencję, podobnie jak kilka praw. Jedno z nich także już poznałem (a nawet złamałem) ― NIGDY nie ingerować w życie i działania żywych istot. Jednak jaką karę można wymyślić dla kogoś, kto: a) już jest martwy, b) ma ogromną ilość wolnego czasu i c) nie ma pojęcia, co to jest „ograniczenie wolności"? Odpowiedź jest prosta: nie ma takiej kary, więc tym bardziej nie rozumiem, o co było to całe zamieszanie.

Koniec sierpnia był tego roku bardzo ciepły, ale nie można było go nazwać już „upalnym". Na drzewach zaczęły żółknąć już pierwsze liście, robiąc powoli miejsce na gałęziach ptakom, które wkrótce zaczną zbierać się do odlotu. Tylko wrony pozostawały nam wierne i znów powitały mnie swoim krakaniem z cmentarnej bramy. Może nawet te same...?

Tym razem trafiłem bez większych problemów i zauważyłem, że nasz rodzinny grobowiec jest cały przysypany liśćmi. Widocznie moja rodzina nie zaglądała tu tak często, jakbym sobie tego życzył... Ale przecież nie mogę mieć do nich pretensji. Kwiaty z pogrzebu już dawno temu zniknęły, przybyło za to kilka zniczy i białe lilie w kamiennym, czarnym wazonie. Taka jest teraz moja rzeczywistość ― pomyślałem. Takie będą moje prezenty na kolejne rocznice urodzin i śmierci, być może także na Boże Narodzenie albo imieniny. A co ja im dam?

Do tego pojawiło się jeszcze nowe imię i zdjęcie na kamiennej płycie. Wciśnięto mnie tuż pod dziadkiem Kossowskim, w miejsce, które według wieku powinno należeć się mojemu ojcu. Pod imieniem Stanisław pojawiły się więc złote litery układające się w imię Wiktor, a tuż obok nich zdjęcie, które musiałem sobie zrobić do legitymacji szkolnej ponad rok temu. Wyróżniało się bardzo na tle innych, przedstawiających członków mojej rodziny w dosyć podeszłym już wieku. Miałem tam skończone ledwo szesnaście lat, ale wyglądałem, jakbym uciekł właśnie z imprezy na cześć moich piątych urodzin w McDonald's.

Pamiętam, że byłem wtedy na początkowym etapie zapuszczania włosów. To właśnie ten moment, kiedy nie ma się włosów ani długich, ani krótkich i wygląda się jak kompletny idiota. Zazwyczaj nie obchodziły mnie takie rzeczy, ale właśnie musiałem zrobić sobie zdjęcie do dokumentu, którym miałem się posługiwać całe trzy lata życia (wyszło w końcu na to, że niecały rok...). Stałem więc przed lustrem w łazience i zastanawiałem się co robić. Nagle wparowała tam Nastka, a ja odskoczyłem szybko od lustra, jakbym właśnie został przyłapany na czymś bardzo wstydliwym.

― Mogłabyś pukać?

Zapukała w drzwi.

― Teraz to trochę za późno, wiesz?

Cierpienia martwego Wiktora [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz