Epilog

418 68 41
                                    

Basia, której nazwiska prawdopodobnie już nigdy nie poznam, zrobiła mi ostatnią przysługę, nie pozwalając, bym przyglądał się jej odejściu. Nie wiem, czy po prostu rozpłynęła się w powietrzu, czy może otworzyła portal do miejsca, które było jej przeznaczone. Wysłuchawszy do końca swojej historii z moich ust, po raz ostatni podziękowała mi z szerokim uśmiechem na twarzy i powiedziała, że chce zostać sama. Nie zadawała żadnych pytań, więc udało mi się przemilczeć udział Stefana w śmierci jej rodziców. Z pewnością żałowała, że nie mogła pożegnać się z przyjacielem, ale ja cieszyłem się tylko, że jej dobre wspomnienie o nim pozostanie na zawsze nienaruszone. Ukłoniłem się lekko, bo nawet nie stać mnie było na to, by powiedzieć „Żegnaj". Odszedłem, ani razu nie oglądając się za siebie.

Już nigdy więcej nie zobaczyłem Basi.

Omijając szerokim łukiem grobowiec Dobrowolskich (nie miałem najmniejszej ochoty na rozmowę z Mikołajem), poszedłem spełnić jej ostatnią prośbę. Na szczęście zapamiętałem wszystkie potrzebne szczegóły: klatka z numerem cztery, najwyższe piętro, białe drzwi z cyfrą 13.

W mieszkaniu Jolanty Górki i jej syna nie znalazłem wielu pamiątek po mojej ostatniej wizycie ― zdjęcia zostały włożone do nowych ramek, bałagan uprzątnięto. Jedynie ciemne plamy na seledynowych ścianach świadczyły, że stało się tu coś niezwykłego.

Cieszyłem się, że nikogo nie zastałem. Jola była pewnie w pracy albo na zakupach, a jej syn musiał jeszcze kisić się w szkole. Wszedłem do sterylnie czystej, ślepej kuchni. Pomieszczenie było niezwykle małe ― ledwo starczyło miejsca na lodówkę, kuchenkę, zlew i kilka szafek. Ja nie byłbym w stanie tam przebywać dłużej niż pięć minut, nie mówiąc już o gotowaniu.

Na drzwiach lodówki wisiało mnóstwo kolorowych karteczek opatrzonych nagłówkami w rodzaju: „Koniecznie kupić" albo „Nie zapomnieć!!!". Uśmiechnąłem się na widok kolorowej laurki przyczepionej na sam środek za pomocą czterech magnesów w kształcie owoców. Laurka przedstawiała ciemnowłosego chłopca ściskającego bukiet kwiatów, który wielkością dorównywał chłopcu. Koślawemu rysunkowi towarzyszył napis „Dla najlepszej mamy na świecie". Uświadomiłem sobie z przerażeniem, że minęło mnóstwo lat, odkąd moja mama dostała ode mnie coś podobnego.

Potrząsnąłem głową jak pies po wyjściu z jeziora. Przyszedłem tu przecież w konkretnym celu, nie po to, by się znowu nad sobą użalać. Na lodówce znalazłem kartki oraz długopis. Ściskając w lewej dłoni żółty arkusik, przez chwilę stukałem się długopisem po nosie, jak zawsze, gdy miałem problem z doborem słów. Wreszcie napisałem najprościej jak się dało, bez zbędnych ozdobników:

Droga Jolu!

Basia kazała mi przekazać, że wszystko Ci wybacza.

Wiktor

KONIEC

Cierpienia martwego Wiktora [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz