Prolog

521 62 83
                                    

Ktoś mądry kiedyś powiedział, że powinno się uczyć na błędach. Najlepiej na cudzych. Niestety Samuel, jak na nowicjusza na szlaku przystało, błędów popełniał co nie miara. A najpoważniejszym z nich było puszczanie mimo uszu dobrych rad od wiedźmińskich mistrzów z Kaer Tiele.

Mistrz Jodok, czyli formalny opiekun grupy, w której młody wiedźmin wraz z innymi adeptami pobierał nauki w zakresie wiedźmińskiego cechu, wyraźnie im komunikował, że na szlak nie powinno się wyruszać w pojedynkę. Zwłaszcza, gdy jest się świeżo po szkoleniu.

Młody wiedźmin zostawił te słowa, gdzieś głęboko w odmętach świadomości, przekonany o swojej sile. Był jednym z nielicznych, którzy przeżyli próbę traw, czyli niezwykle podniosłe wydarzenie i jeszcze bardziej niebezpieczne.

Wiedzmińscy mistrzowie sztuk alchemicznych, wspomagani przez maga, zatruwają organizmy młodych ludzi neurotoksynami. Tylko po to, by dostatecznie ich osłabić przed następnym etapem, czyli wszczepianiem mutagenów w ciało adepta. Było to bardzo niebezpiecznym przedsięwzięciem. Polegało to na otworzenie klatki piersiowej za pomocą magii. W następnej kolejności wszczepiano mutagen w serce z nadzieją, że ułożony na stole adept będzie na tyle silny, by to przeżyć.

Po mitycznym obrzędzie, zapoczątkowanym przez potężnego maga Alzura, organizmy adeptów ulegały całkowitym i nieodwracalnym zmianom. Nadnaturalna szybkość, zręczność i nienaturalnie wyostrzone zmysły były niesamowicie ważnym aspektem w walce z Chaosem. Jednak w życiu niczego nie ma za darmo. Wspaniale ulepszone cechy organizmu zostały okupione ogromnym jarzmem. Wyzuciem z jakichkolwiek uczuć. Ktoś, kto kładzie swoje życie na szali,  ktoś, komu przeznaczone jest walczyć z największymi plugastwami, które krążą po świecie, nie może sobie pozwolić nawet na sekundę słabości.

Samuel wyruszył na szlak w pojedynkę i szybko przekonał się, że nawet nadludzko wzmocniony organizm, jest bezsilny, gdy zaatakuje go chmara rozwścieczonych ludzi, napędzanych nienawiścią do wszystkiego co odmienne. Mimo zaciekłego oporu, nie był w stanie ochronić dobytku z którym przyszło mu podróżować. Nieszczęśliwie stracił również oręż podczas tej nierównej walki.

  – Gdyby ktoś dowiedział się o moich początkach na szlaku, byłbym pośmiewiskiem – powiedział do siebie.

Ostatnio dość często wypowiadał swoje myśli na głos. Nie była to oznaka szaleństwa, lecz nieudolna próba zagłuszenia orkiestry marszowej, która paradowała właśnie w jego trzewiach.

Nauczony doświadczeniem, starał się podróżować poboczami, gdyż na głównym szlaku czaiło się wiele niebezpieczeństw dla nieuzbrojonego wiedźmina.

Mrok nocy rozpoczynał swą walkę z jasnością dnia, gdy wyostrzony wiedźmiński słuch wyłapał dźwięki z otoczenia. Samuel wyraźnie słyszał głosy. Nie zastanawiając się długo, dyskretnie ruszył w ich stronę.

Ukrywszy się wśród zarośli na skraju polany, obserwował zebranych ludzi. Było ich troje, co prawdopodobnie nie sprawiło by mu większych problemów. Tylko pozostawał jeden szkopuł. Gdyby ich zaatakował nie różniłby się w niczym od zbójów grasujących w okolicach. Czasy, gdy wraz ze swoją bandą napadał na gospody i podróżnych, odeszły w niepamięć.

Rozglądał się, szukając jakiegokolwiek pretekstu do ruszenia w stronę biwakujących mężczyzn. Zmrużył oczy. Jeśli wzrok go nie mylił, to po drugiej stronie polany do masywnego pnia, przywiązana była niewiasta. Teraz pozostało czekać na dogodną okazję.

Wiedźmin: Samuel [Korekta]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz