„Pamiętajmy o logice. Tam, gdzie jej brak, należy doszukiwać się podstępu."

191 18 0
                                    

Rozdział 6

~Sebastian~

Siedzieliśmy w gabinecie Rosemary i rozmawialiśmy, a raczej Rosemary prowadziła przesłuchanie na temat wieczoru w teatrze.
Snuliśmy różne teorie, ale nie doszliśmy do niczego sensownego.
Spojrzałem na stolik, na którym w wazonie stały róże. Jednak mój wzrok przykuł wyschnięty pąk róży, leżący obok.
Zostawiła go. Myślałem, że go wyrzuci. Dlaczego tego nie zrobiła? Właściwie to po co się nad tym zastanawiam? To przecież nie ma żadnego znaczenia...
– A więc wróciliśmy do punktu wyjścia. - Podjęła po chwili milczenia.
– Mamy pewien mały problem.
– Kolejny? Mówże jaki, bo jeden już mamy. - Wskazała na otwartą kopertę.
To chyba nie wróży nic dobrego...
– Nie jest to sprawa nagląca, ale nie należy jej lekceważyć.
– Przestań być taki tajemniczy, po prostu mów.
– Ten bufon...
Przerwała mi.
– Który to był bufon? Bo zaczęłam się gubić. Mamy jegomościa z wąsem...
– Nie, nie on. Ten wcześniej.
– Graves? Theodore Graves?
– Tak, właśnie on.
– Co takiego zrobił?
– Wspominał o dziedzicu. Prędzej czy później ludzie zaczną się na poważnie tym interesować. Co zrobimy?
– Co zrobimy? Na pewno nie dziedzica. Istnieje coś takiego jak bezpłodność.
– Ja?
– Albo ty albo ja, to akurat nie ma znaczenia. W tym momencie mamy poważniejsze problemy. W tym ten: - Uniosła kopertę.
– Czy ten problem ma jakieś imię?
– Marigold. - Westchnęła. - Nalega na spotkanie. Na razie mogę się wymówić nadmiarem pracy, ale nie mogę tego ciągnąć w nieskończoność.
– Z tamtym człowiekiem od razu chciałaś się spotkać...
– „Tamtym człowiekiem"? Nie rozumiem dlaczego jesteś do Henry'ego taki uprzedzony.
– Nie wzbudził mojego zaufania. Mam co do niego złe przeczucia.
– I kierujesz się tylko przeczuciem?
Ten Henry niemal pożerał ją wzrokiem. Patrzył na nią jakby do niego należała. Nie podobało mi się to.
– Wyjaśnię ci dlaczego wolę się spotkać z nim niż z Goldie. - Odparła. - On - zna mnie, ale nie przesadnie. Jest neutralny i chce po prostu porozmawiać. Ona - zna mnie niemal od zawsze, jest dla mnie jak siostra. Interesuje ją moje życie, włączając w to wszystkie szczegóły. Na nasze nieszczęście, ma wysokorozwinięty zmysł obserwacji i dedukcji. Możemy wzbudzić jej podejrzenia, może nas przejrzeć. Jest naprawdę inteligenta.
– Rozumiem. Wszelkie kontakty z nią mogą być ryzykowne.
– To nie tak, że nie chcę jej widzieć. Ja naprawdę chcę. Zawsze traktowałam ją jak siostrę. Jest dla mnie jak rodzina, jak rodzina, której nie mam. Rozumiesz?
– Tak.
Nie mogłem jej rozumieć. Nigdy nie miałem rodziny, nikogo nie straciłem. Nigdy nie zaznałem takiego bólu jak ona. Ale ją rozumiałem, mogłem poczuć to, co ona.
Jak? Nie wiem.
Ludzie nazywają to empatią, ale wśród nas, demonów nie ma czegoś takiego.
– Wybieram się do miasta na zakupy, masz jakieś życzenia?
– Nie, kup tylko to, co trzeba. Batyst dla Britty, czy tam jedwab, nie pamiętam czego potrzebowała.
– Muślin.
– Albo i muślin.
– A więc dobrze. Postaram się wrócić jak najszybciej.
– Nie spiesz się, nie będę tęsknić.
Po dość długiej drodze, w końcu udało mi się dotrzeć na rynek. Najpierw udałem się do sklepu z tkaninami, żeby załatwić wszystkie powinności. Ku mojemu zdziwieniu wybór był naprawdę skromny. Mieli muślin tylko w kolorze bieli. Britta raczej nie będzie zadowolona...
Kiedy opuściłem sklep, słońce było w zenicie.
Wiosna... Która to już z kolei? Przestałem liczyć... Można się zgubić w tej ciągłej rutynie. Po wiośnie przychodzi lato, z drzew opadają liście i nadchodzi jesień, później spada śnieg i nadchodzi czas na zimę. I tak w kółko, już od zarania dziejów.
Po drodze wszedłem jeszcze do sklepu kupić przyprawy. Właściwie to nie były mi potrzebne, ale wiedziałem, że Rosemary woli ludzkie jedzenie. Kupiłem więc zapas kurkumy, rozmarynu, tymianku, kardamonu i innych ziół.
Miałem już wracać, ale moją uwagę przykuła wystawa księgarni. Stało tam nowe wydanie tomiku poezji Edgara Allana Poego. Pomyślałem, że może spodobać się Rosemary. Długo się nie zastanawiałem i postanowiłem kupić książkę. Teraz już ostatecznie mogłem wracać.
Szedłem pustymi, wąskimi alejkami. Zabudowania były na tyle wysokie, że ulica była całkiem zacieniona.
Dziwnie tu cicho - pomyślałem.
Jak na zawołanie, usłyszałem za sobą kroki.
Nagle poczułem dotyk ostrza na szyi.
Co za skurwiel!
Wykręciłem mu rękę, po czym rzuciłem go na mur.
Krew ściekała strużką po jego skroni, a jego twarz zastygła w wyrazie zdziwienia.
Szybko poszło, nawet się nie zmęczyłem.
Odłożyłem go pod odpowiednim kątem, tak, by wyglądało to naturalnie.
Nie miał przy sobie żadnych pieniędzy ani kosztowności, więc tym bardziej wyglądało to na napad rabunkowy.
Łowca stał się ofiarą.
Zabrałem mu nóż i spopieliłem.
Praktycznie oczyściłem go ze wszystkich podejrzeń.
Mogłem tego nie robić. Niby była to obrona konieczna, ale... Wolałem nie wlec się po sądach. Po co komplikować sobie życie, kiedy można je ułatwić? Tym sposobem wszyscy byli zadowoleni. No może pan trup trochę mniej...
Otrzepałem się i ruszyłem dalej.
Zauważyłem, że mój strój jest lekko rozdarty i zakrwawiony.
Teraz musiałem wracać okrężną drogą, żeby nikt nie zobaczył mnie w takim stanie. A o transporcie publicznym już w ogóle nie było mowy...
Wielkie dzięki, nożowniku, wielkie dzięki.
Ściągnąłem frak i przewiesiłem go sobie przez ramię. W kieszeni wyczułem kawałek papieru.
Wyjąłem go. Przeczytałem napis na nim:
„To było tylko ostrzeżenie".
A więc miał mnie tylko zranić, ale nie zabić.
Na początku myślałem, że chciał mnie tylko obrabować, ale teraz... Sprawa nabrała nowych kolorów...
Powrót na miejsce trochę potrwał, ale w końcu dotarłem do drzwi posiadłości.
Już od progu zobaczyłem Rosemary.
– Wybacz, że tak długo to zajęło, ale w drodze powrotnej wystąpiły drobne przygody.
– Sebastian!
Podbiegła i mnie przytuliła.
Tego nigdy bym się nie spodziewał. Co to miało oznaczać? Coś ją opętało?
Objąłem ją i przyciągnąłem do siebie.
Jej włosy pachniały jaśminem.
– Kto ci to zrobił?
No tak... Zupełnie zapomniałem o wszystkich śladach krwi na ubraniu...
– To sprawka tego amanta.
– Kogo?
– No tego twojego Romea.
– Henry'ego?
– Właśnie jego!
– Nie wygląda na mordercę.
– Na mordercę się nie wygląda, mordercą się jest.
– Skąd takie insynuacje?
Opowiedziałem jej o wydarzeniach, które miały miejsce w tamtej alejce.
– Spójrz jeszcze na to.
Podałem jej karteczkę z wiadomością.
– „To było tylko ostrzeżenie"?
– Sprytny jest. Wyciął litery z książek i przykleił je na papier. Tak, żeby nie można było rozpoznać go po piśmie.
– Analiza grafologiczna jest teraz niemożliwa... Odciski palców?
– Żadnych. Mówiłem, że jest sprytny.
– Rozumiem, że lepiej nie pytać cię co się stało z napastnikiem?
– Jestem pewien, że już się tego domyśliłaś.
– Dowody rzeczowe?
– Brak.
– Ślady?
– Zatarte.
– Dobrze.
– Myślałem, że raczej cieszyłabyś się, gdybym nie wrócił.
– Zdążyłam już się do ciebie przyzwyczaić. Gdyby ciebie nie było to... było by dziwnie.
– Rozumiem.
Nie rozumiałem. Nic nie rozumiałem. Nie potrafiłem zrozumieć. Jej zagadkowość nie dawała mi spokoju. Była taka enigmatyczna, owiana tajemnicą. Nawet kiedy coraz bliżej ją poznawałem, to wciąż tak naprawdę nic nie wiedziałem.
– W końcu jesteś moim przyjacielem.
– Przyjaciel? Po raz pierwszy ktoś mnie tak nazwał.
– Przez tyle lat? Nikt?
– Jesteś pierwsza.
– Czy to czyni mnie wyjątkową?
Raz nazywała mnie monstrum, a raz przyjacielem. Nic nie rozumiałem, nic a nic. Ale czy musiałem cokolwiek rozumieć?
– A czy ty uważasz mnie za przyjaciółkę?
Nigdy nie myślałem o niej w ten sposób, ale... tak, uważałem.
– Tak.
Uśmiechnęła się. Szczerze. To nie był jeden z tych wymuszonych, fałszywych uśmiechów. Ten był prawdziwy. Po raz pierwszy był prawdziwy.
Kim jesteś, Rosemary? O czym myślisz?
Możliwe, że te pytania pozostaną na zawsze bez odpowiedzi.
– Mam coś dla ciebie.
Podałem jej książkę.
– Poe.
– Pomyślałem, że może się ucieszysz.
– Pamiętałeś.
– Jak mógłbym nie pamiętać o twoim ulubionym poecie?
– Dziękuję ci, naprawdę dziękuję.
– Teraz wybacz, ale chyba powinienem się przebrać.
– Oczywiście, oczywiście.
– Będziesz chciała później się napić herbaty?
– Z przyjemnością.
Odszedłem w stronę swojego pokoju.
Przyjaźń.
Nigdy nie miałem żadnych przyjaciół. Demony uważają takowych za zbędnych, nie czują potrzeby przyjaźni. A ludzie żyją tak krótko... Ledwo się urodzą, a już za chwilę umierają.
Rosemary... Nie chcę, żeby odchodziła. Ja... nie chcę jej duszy.
Chcę po prostu... być przy niej. Chcę żeby była szczęśliwa, częściej widzieć jej uśmiech, słyszeć jej śmiech.
Zacząłem myśleć o niej jak o kobiecie, którą mógłbym... Nie, nie mógłbym. Jestem demonem, nie czuję żadnych emocji. Mam tylko pochłaniać dusze. Żyć by pochłaniać dusze. Przecież nic nie czuję, nie mogę nic czuć; to wbrew mojej naturze. A jeśli cały czas tylko odpycham od siebie prawdę?
|||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||
Cytat w tytule należy do Arthura Conan Doyle'a.

Lady of lies [kuroshitsuji]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz