Rozdział 10
~Rosemary~
Dzisiejszy poranek był inny niż wszystkie.
Nie wiedziałam dlaczego.
Albo jednak wiedziałam...
Właśnie dotarło do mnie, że Sebastian leżał obok i oplatał mnie swoimi ramionami.
Przypomniałam sobie wszystkie wydarzenia zeszłej nocy.
Odwróciłam się w jego stronę.
– Dzień dobry. - Uśmiechnął się. - Wcześnie się obudziłaś.
– Która godzina? - Ziewnęłam.
– Około piątej rano. Wyśpij się jeszcze.
Oparłam głowę na jego torsie i zamknęłam oczy.
Wsłuchałam się w bicie jego serca. Odbierałam ten dźwięk całą sobą. Nasłuchiwałam tego miarowego rytmu i miałam wrażenie, że był jedyną stałą rzeczą w tym pokręconym świecie.
Po jakimś czasie znowu się obudziłam. Miałam nadzieję, że nie przespałam całego południa.
– Witam ponownie.
– Długo spałam?
– Jakieś trzy godzinki.
– Czasami zapominam, że jesteś demonem... Pewnie strasznie się nudziłeś.
– Ależ skądże. - Chwycił kosmyk moich włosów.
– Zapominam też o tym, że jesteś ode mnie aż o tyle starszy.
– Nie czuję tej różnicy.
– No właśnie... ja też nie.
Spojrzałam mu w oczy.
Muszę w końcu to powiedzieć. Nie mogę milczeć w tej kwestii.
– To co powiedziałam będąc pod wpływem... to była prawda.
– Czyli naprawdę uważasz, że jestem seksowny? - Uśmiechnął się szelmowsko.
– To też. - Uśmiechnęłam się. - Ale chodziło mi o to, że...
Dotknęłam jego ręki tak, że pentagramy na naszych dłoniach się złączyły.
Nagle poczułam przepływający impuls, jakby przez moją dłoń przechodziły małe iskierki prądu.
– Rosemary, to niesamowite! - Odsunął rękę. - Słyszałem twoje myśli!
– Jak to możliwe? Jesteś pewien?
– Porównałaś to uczucie do iskierek prądu, prawda?
– Tak. Ale jak to możliwe?
– Nie wiem, nigdy o tym nie słyszałem. Widocznie kontrakt daje możliwość wymiany myśli pomiędzy obiema stronami.
– Ja twoich nie słyszałam.
– Spróbujmy jeszcze raz.
Podał mi swoją rękę. Położyłam na niej dłoń.
Dotarła do mnie jedna, bardzo wyraźna myśl:
„Pięknie wyglądasz".
Z całych sił skupiłam się na myśli, którą chciałam wysłać. Powtarzałam ją w mojej głowie. Pomyślałam, że tym sposobem będzie mi najłatwiej to powiedzieć.
„Kocham cię".
Sebastian położył dłoń na moim policzku.
Dla pewności powtórzyłam to na głos.
– Kocham cię... i nie mogę nic z tym zrobić.
– A po co chcesz coś z tym robić?
– Nie chciałam się zakochiwać, ale... sam widzisz jak wyszło.
– Też tego nie planowałem.
– To się porobiło... Teraz mam już pewność, że scenariusz mojego życia pisał jakiś psychopata. Niezłą miał wyobraźnię skurczybyk.
Sebastian się zaśmiał.
– Jakiekolwiek będą kolejne pomysły tego psychopaty, przejdziemy przez to razem. Zawsze. Kocham cię.
Pocałowałam go.
Delikatnie odwzajemnił pocałunek.
– Opowiedz mi historię.
– Jaką historię chciałabyś usłyszeć?
– Jak zostałeś demonem.
– Jesteś pewna? To nie jest optymistyczna opowieść.
– Mimo wszystko, opowiedz mi.
– Dobrze... - Zamyślił się. - Jak zapewne się domyślasz, to było bardzo dawno temu. Nie znałem swoich rodziców, nie mam żadnych związanych z nimi wspomnień. Myślę, że matka porzuciła mnie zaraz po urodzeniu. Nigdy nie miałem domu, można powiedzieć, że wychowałem się na ulicy. Byłem zdany tylko na siebie. Co prawda, od czasu do czasu ktoś z osady, w której żyłem się zlitował i rzucił kawałek chleba, ale dla większości byłem tylko szkodnikiem. Musiałem kraść, żeby przeżyć.
Kiedy miałem dziesięć lat, na osadę napadli rozbójnicy. Schowałem się na drzewie. Nawet mnie nie zauważyli, ale ja widziałem wszystko doskonale. Obrabowali całą wioskę i zabili wszystkich mieszkańców. Nikt nie przeżył. Wtedy miałem wrażenie, że właśnie patrzę na piekło. Wszędzie była krew i ciała ludzi. To było straszne. Jeszcze nie byłem w pełni świadom okropności świata, więc w tamtym momencie przeżywałem ogromy szok. Później pojawił się przede mną demon. Zaproponował mi, że uczyni mnie tym, kim on jest. Przystałem na jego propozycję. Mogłem się zemścić na nich wszystkich. W tamtym momencie tylko tego pragnąłem; odebrali mi całe moje dotychczasowe życie. Wytropiłem ich i zabiłem. Kiedy z tym skończyłem, zacząłem zawierać kontrakty z ludźmi i tak żyłem przez te wszystkie lata aż do teraz.
– To potworne... To wszystko co ci się przydarzyło...
– Mimo wszystko, ta historia ma szansę na szczęśliwe zakończenie.
Musnął moje wargi swoimi.
Przyciągnęłam go bliżej.
Szczęśliwe zakończenie... Wmawiałam sobie, że jest na nie szansa, ale w głębi serca wiedziałam, że nie ma dla nas przyszłości. Wiedziałam jak ostatecznie to wszystko się skończy. Byłam tylko człowiekiem, w najlepszym przypadku zostało nam kilkadziesiąt lat razem. Czym było tę pare lat w porównaniu do wieczności?
W tej chwili odrzuciłam wszystkie te myśli i cieszyłam się chwilą. Nie mam wpływu na to, co nadejdzie, ale mogę decydować o tym, co robię w tym momencie.
Wydawało mi się, że usłyszałam pukanie.
Odsunęłam się od Sebastiana.
– Słyszałeś to?
Nagle zauważyłam w progu Brittę.
– Przepraszam! Już wychodzę! Przepraszam! - Niemal wybiegła z pokoju.
– O cholera... - Mruknęłam.
Tylko tego brakowało...
– Co teraz? - Zapytałam.
– Chyba powinniśmy się ubrać i zejść na dół.
– Tak... To chyba dobry pomysł...
Wstałam z łóżka i narzuciłam szlafrok.
– Co teraz Britta sobie o nas pomyśli?
– To moja wina, przepraszam, Rosemary. Nie chciałem narazić cię na utratę reputacji.
– Twoja wina? To przecież ja wczoraj niemal cię...
– ...Cóż... jakiekolwiek nie byłyby konsekwencje, to nie żałuję. Już nigdy nie będę niczego żałować.
Wyciągnęłam pierwszą lepszą suknię z szafy.
– Pomogę ci z gorsetem. - Zaoferował Sebastian.
Kiedy byliśmy już ubrani, zeszliśmy na dół.
Pora na konfrontację...
– Britto... Przepraszamy za to, co zobaczyłaś...
– Nie macie za co przepraszać. Ja... nie wiedziałam, że łączy was tak hmm... poufała relacja.
Do niedawna my też nie wiedzieliśmy...
– Przepraszam, nie powinnam była tego mówić. - Błyskawicznie wyszła z salonu.
– Przykro mi z jej powodu. - Powiedziałam głosem niewiele głośniejszym od szeptu. - Ona coś do ciebie czuła. Ma teraz złamane serce.
– Z czasem się poskłada.
– Tak, a ja sklei je klejem to już w ogóle będzie świetnie. - Mruknęłam.
– Mi też jest przykro, nie chciałem, żeby dowiedziała się w ten sposób.
– Tylko tego nam jeszcze brakowało...
– Cóż, już tego nie naprawimy.
– Tak... - Spojrzałam na niego. - Czasu nie cofniemy.
– Czy to złe, jeśli mimo wszystko czuję się szczęśliwy?
Zastanowiłam się.
– Hmm... Nie, myślę, że nie. Czy to może być złe, jeśli wydaje się takie dobre?
Właśnie, czy coś może być złe, jeśli jest dobre?
Kwestia perspektywy. Tak... wszystko jest tylko kwestią perspektywy.
– Chyba nie. Chociaż nie jestem specjalistą od moralności...
– Chyba już dawno zatraciliśmy się w moralności, ja na pewno.
Sebastian położył dłoń na moim ramieniu.
– Zrobię herbatę i coś do jedzenia, dobrze?
– Tak, tak.
Kiedy już kończyłam jeść śniadanie, mój wzrok skupił się na mojej dłoni.
Czerwień.
Krew.
Mam krew na rękach.
Nigdy nie pozbędę się krwi z moich rąk.
Zawsze mnie to dopadnie.
Przypomniałam sobie pewien polski dramat, który kiedyś czytałam.
Krwawy ślad na czole Balladyny.
Nie, nie, nie. To nie może się dziać.
Zaczęło robić mi się duszno. Zakręciło mi się w głowie.
Odchyliłam się na oparcie krzesła.
– Już w porządku, Rosemary, wszystko już dobrze.
– Sebastian?
– Tak, to ja, już możesz być spokojna.
Spojrzałam na swoje dłonie.
Nie było na nich najmniejszego śladu krwi.
A więc naprawdę odchodzę od zmysłów. Wariuję. Powinni mnie zamknąć.
– Skaleczyłaś się nożem. Już się tym zająłem.
Poczułam nagłą ulgę.
– A więc nie jest ze mną tak źle... To naprawdę była krew.
Sebastian splótł swoje palce z moimi.
– Będzie dobrze.
„Będzie dobrze" - to brzmiało tak naiwnie, ale właśnie tego teraz potrzebowałam, żeby ktoś po prostu powiedział mi, że wszystko będzie dobrze. Nawet jeśli nie mogłam tego wiedzieć na pewno, uwierzyłam w to. Co jeszcze może pójść źle? Wszystko, ale to się nie liczy, ważne jest tylko to, że będzie dobrze.
Powtarzałam to jak mantrę: „będzie dobrze".
Nastał ten moment, kiedy uświadomiłam sobie, że całe życie odpierałam od siebie każdą próbę pomocy i wsparcie. Wmawiałam sobie, że jestem silna i niezależna, ale tak naprawdę nigdy taka nie byłam. Chciałam taka być, ale nigdy nie byłam. Wyrzekałam się swoich słabości; a właśnie to jest największą słabością. Wtedy upadek boli jeszcze bardziej.
Wyparcie. Całe moje życie wszystkiego się wypierałam. Nie potrzebuję pomocy. Nie potrzebuję miłości. Nie jestem słaba. To wszystko kłamstwa.
Potrzebowałam kogoś w kim miałabym oparcie, kto będzie ze mną na dobre i na złe. Tylko, że nigdy nie spodziewałabym się, że tym kimś będzie Sebastian. Cóż, życie jest zaskakujące.
– Chciałabym załatwić dzisiaj kilka spraw. Będę potrzebowała twojej pomocy, mogę na nią liczyć?
– Nie musisz pytać, to przecież rzecz jasna.
– Dziękuję...
Zaprowadziłam go pod ścianę, na której wisiał sztylet. Nie chciałam już więcej na niego patrzeć, ale musiałam się przemóc ten ostatni raz.
– Możesz się go pozbyć?
– Jak najbardziej.
Nie zadawał żadnych pytań, tylko zdjął go po czym przemienił w grudkę popiołu.
– Gotowe.
– Jest jeszcze jedna sprawa. William... on zasługuje na godny pochówek.
– Rozumiem. Mam się tym zająć od razu?
– Ja... chciałabym przy tym być.
– Jesteś tego pewna?
– Tak. Powinnam tam być. Po tym wszystkim... chociaż to mogę dla niego zrobić.
– W takim razie pójdę wykopać dół. Gdzie powinienem to zrobić?
– Z tyłu, w niewidocznym miejscu. - Zamyśliłam się na chwilę. - Pod wierzbą.
William kiedyś mówił mi, że jeśli umrze, to chciałby spocząć w cieniu drzewa. Mogłam chociaż spełnić jego ostatnią wolę.
– Britta... Okna nie wychodzą na tamtą stronę, prawda?
– Tak, ale dla pewności mogę jej znaleźć jakieś zajęcie.
– Dasz radę z nią rozmawiać?
– Muszę. - Uśmiechnął się. - Nie można wiecznie milczeć.
Później udaliśmy się na odpowiednie miejsce.
Sebastian już złożył ciało Williama w wykopanym dole.
Z całych sił starałam się odgrodzić od wszystkich emocji, podejść do tego chłodno, tak jak zawsze to robiłam.
Tym razem nie mogłam tego zrobić; nie umiałam.
Po moich policzkach pociekły łzy.
– Nie musisz na to patrzeć. - Sebastian chwycił moją dłoń.
– Muszę.
Co teraz? Powinnam odmówić modlitwę, tak by wypadało. Ale co to miałoby na celu? Zamordowałam go, a teraz modlę się za jego duszę; swoją własną zawierzyłam demonowi, a teraz modlę się do Boga. Czy to nie w pewnym sensie świętokradztwo?
Nigdy się nie modliłam; nie z własnej woli.
Ale teraz... Wiedziałam, że William tego by chciał, nie mogę tego zlekceważyć z powodu moich kaprysów.
Zebrałam się w sobie i zaczęłam recytować.
– Boże, który zawsze się litujesz i przebaczasz, pokornie Cię błagamy, nie oddawaj w moc nieprzyjaciela i nie zapominaj na wieki duszy Twojego sługi Williama, której dzisiaj kazałeś odejść z tego świata... - Głos mi się załamał.
To nie Bóg kazał mu odejść, tylko ja.
To co teraz robię, to tylko wygłaszanie bluźnierstw.
Wzięłam wdech i kontynuowałam.
– ...lecz rozkaż Świętym Aniołom wprowadzić ją do niebieskiej ojczyzny, a ponieważ Tobie wierzyła i ufała, niech nie ponosi kar piekielnych, lecz posiądzie szczęście wieczne...
Z trudem dobrnęłam do końca.
– ... Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.
Wrzuciłam do mogiły pojedynczą białą różę.
Nie przewidziałam tego, co zrobi Sebastian.
– Wieczny odpoczynek racz mu dać, Panie, a światłość wiekuista niechaj mu świeci. Niech odpoczywa w pokoju wiecznym. Amen. - Odmówił modlitwę.
– Dziękuję... To wiele dla mnie znaczy... dla Williama pewnie też... - Wychrypiałam.
– Czasami po prostu trzeba uszanować tradycję.
Wziął łopatę i przysypał grób ziemią.
– Zostanę tu jeszcze chwilę. - Wyszeptałam.
– Zostawić cię samą?
– Nie chcę cię przeganiać, ale... gdybyś mógł...
– Oczywiście, rozumiem. Będę w kuchni, gdybyś mnie szukała.
Oddalił się.
Przyklęknęłam, dotykając ziemi.
– Williamie... Tak bardzo cię przepraszam. Nawet nie ośmieliłabym się prosić cię o wybaczenie. Chcę tylko, żebyś wiedział jak bardzo żałuję... Gdybym mogła cofnąć czas... Gdybym nie przyjęła twoich oświadczyn... Nie powinnam była tego robić, byłam egoistką. Może spotkałbyś kobietę, która dałaby ci to, czego ja nie mogłam. Opowiadałeś mi o tym jak pragnąłeś założyć rodzinę, mieć dzieci. Mogłeś mieć to wszystko, całe życie było przed tobą, ale ja ci to odebrałam. Nie proszę cię byś mnie zrozumiał, bo sama siebie nie rozumiem. Zasługiwałeś na to, żeby być szczęśliwym. Jeszcze raz cię przepraszam, chociaż to tylko puste, nic nie znaczące słowo, przepraszam. Zawsze byłeś dla mnie ważny... Zawsze chciałam dla ciebie dobrze, nigdy nie chciałabym cię skrzywdzić. Nie wiem dlaczego... dlaczego... Dlatego, że jestem zdzirą. Przepraszam, na pewno mną gardzisz i nie chcesz na mnie patrzeć. Nie dziwię ci się, ja też brzydzę się samą sobą.
Podniosłam się i otarłam łzy wierzchem dłoni.
– Przepraszam za wszystko, żegnaj.
Skierowałam się z powrotem do budynku.
Mam jeszcze korespondencję do przeczytania. Mimo wszystko, nie mogę zaniedbywać swoich powinności.
Kiedy w końcu wyszłam z gabinetu, natknęłam się na Sebastiana na korytarzu.
– Dużo pracy? - Zapytał.
– Mogą jakiś czas nie wysyłać żadnych listów, ale jak już piszą, to wszyscy naraz.
– Może mógłbym jakoś pomóc?
– To moje obowiązki i to ja powinnam się nimi zajmować. Po za tym już skończyłam.
– Widzę, że jesteś zmęczona, powinnaś odpocząć.
– Dlatego właśnie zmierzam do sypialni. Zechciałbyś dołączyć?
– Z miłą chęcią.
Kiedy weszliśmy do pokoju, zamknęłam drzwi na klucz.
Usiedliśmy na skraju łóżka.
Z westchnieniem oparłam się o ramię Sebastiana.
– Są chwile, że mam już naprawdę dość i zastanawiam się dlaczego to wszystko mnie spotkało, ale później uświadamiam sobie, że mogę o to obwiniać tylko samą siebie.
– Nie możesz cały czas się winić. Ktoś mądry kiedyś powiedział, że „kiedy czujesz się winny, to nienawidzisz nie swoje grzechy, lecz samego siebie".
– A jeśli tak właśnie jest? Jeśli to właśnie czuję? Moje dłonie już na zawsze pozostaną zbrukane krwią... Jestem...
Ujął moją prawą dłoń i złożył na niej pocałunek.
– Dla mnie zawsze będziesz moją Rosemary.
– Jestem, kim jestem... Wiesz to wszystko, wiesz jaka jestem.
– Wiem i taką cię kocham.
Jak można było kochać kogoś takiego jak ja? Kochałam Sebastiana i pragnęłam jego miłości, ale wiedziałam, że na nią nie zasługuję.
Świat jest niesprawiedliwy. Dlaczego kogoś takiego jak ja spotyka tyle dobra?
Czy to możliwe, że wszechświat się pomylił?~
– Co tam podśpiewujesz?
– Nic, nic. - Zaprzeczył William. - To pewnie wiatr.
– Fascynujące... Nie wiedziałam, że wiatr potrafi śpiewać „London bridge is falling down"... Tak długo żyłam w niewiedzy...
– No dobra, to ja.
– Zaśpiewaj jeszcze.
– Bez podkładu strasznie fałszuję.
– To da się załatwić.
Usiadłam przy fortepianie i zaczęłam grać.
– Naprawdę będziesz tak milczał? Nie będę prosić dwa razy.
– Skoro aż tak ci na tym zależy...
Wziął wdech i zaczął śpiewać.
– London Bridge is falling down, falling down, falling down. London Bridge is falling down, my fair lady...
Właśnie dochodziłam do czwartej zwrotki.
– Na litość boską! Nie przyspieszaj tak!
– Przepraszam. - Zaśmiałam się.- Takie przyzwyczajenie.
– Nie przyzwyczajenie, tylko niepojmowanie faktu, iż tempo piosenki pozostaje takie samo przez cały utwór.
– Mamo? Kiedy tu weszłaś?
– Przed chwilą. I jeszcze nie wiem po co to dramatyczne crescendo... Utwór tego nie wymaga.
– Most się wali, toż to dramatyczna rzecz!
– I nie da się go naprawić. - Dodał William. - To po prostu bardzo emocjonalna interpretacja utworu.
– Widzę, że bronisz żo... Rosemary.
Czy ona chciała powiedzieć „żony"?
– Po prostu robię to, co powinien czynić każdy gentleman.
– I takie podejście mi się podoba. - Posłała nam uśmiech, po czym się oddaliła.
– Nie myślałeś o tym, żeby związać swoją przyszłość z muzyką?
– Dlaczego miałbym w ogóle wpaść na taki pomysł?
– Naprawdę masz talent. Mogłabym słuchać jak śpiewasz godzinami.
– Bez przesady... Czasami coś sobie podśpiewuję, kiedy nikogo nie ma w pobliżu. Właściwie to do tej pory nikt nie słyszał jak śpiewam.
– W takim razie czuję się zaszczycona.
– Dla ciebie wszystko. - Uśmiechnął się.
– Ale naprawdę nie myślałeś o karierze w operze?
– Nawet jeśli miałbym ku temu predyspozycje, to nie skorzystałbym z tego. Mam inne priorytety, kierunki artystyczne są niepewne, a ja chcę zapewnić dobry byt swojej przyszłej rodzinie kontynuując interesy rodziców.
Mimo, że nie nazywał spraw po imieniu; oboje wiedzieliśmy, że chodzi o mnie i ewentualnych przyszłych potomków...~
Kiedy się obudziłam, wstrząsnął mną dreszcz. Dlaczego William musiał nawiedzać mnie we snach?
Chyba już do końca życia będzie mnie prześladować to, co zrobiłam.
Taka cena... To i tak było nic w porównaniu z tym, co przyszło zapłacić Williamowi...
Nie miałam wpływu na łzy, które zaczęły wypływać z moich oczu. Po prostu bezradnie to przeżywałam.
Sebastian otarł kroplę z mojego policzka.
– Koszmar?
– Właściwie to nie... Po prostu... On...
– Nic nie mów. - Przytulił mnie. - Wiem, że to boli, ale z czasem ból minie.
– Ból nie mija, tylko my się do niego przyzwyczajamy.
Widziałam, że chciał zaprzeczyć, ale nie miał żadnych argumentów.
– I dalej jest łatwiej, po prostu trzeba przetrwać ten najgorszy etap.
– Boję się, że nie dam rady.
– Dasz radę. Jak nie ty, to kto? Jesteś silna.
– Nie jestem, tylko tak mi się wydawało. Nie dam rady sama tego przetrwać.
– Kto powiedział, że sama? Zawsze będę służył ci wsparciem, moja miła.
– Jak ty mnie nazwałeś?
– Moja miła.
– Usłyszałam za pierwszym razem... Chodziło mi raczej o to skąd taki pomysł. Chcesz mnie celowo wkurzyć? To wiedz, że ci się udało.
– Chciałem, żebyś się uśmiechnęła.
– Czy to ci wygląda na uśmiech?
– Wkurzony uśmiech?
W końcu się zaśmiałam.
– Widzisz? Osiągnąłem swój cel!
– No dobra, punkt dla ciebie.
– Czyli jeden-zero dla mnie? Nie chcesz chociaż zremisować, moja miła?
– Jeszcze raz mnie tak nazwiesz i będziesz musiał spać na podłodze.
– Tak właściwie, to w ogóle nie muszę spać...
– Ty...
– Dwa-zero?
– Dobranoc. - Odwróciłam się na bok.
– Nie obrażaj się!
– Wiesz, że nie potrafię długo się na ciebie gniewać. - Odwróciłam się z powrotem.
– Tak się składa, że wiem. - Uśmiechnął się szelmowsko.
Chwilę później zasnęłam i nie budziłam się już do rana
|||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||
Cytat w tytule należy do Oscara Wilde'a.
CZYTASZ
Lady of lies [kuroshitsuji]
FanfictionRosemary Darthway wbrew swojej woli zawiera kontrakt z demonem, po czym zapomina o znacznej części swojej przeszłości. Postanawia poznać prawdę za wszelką cenę. Fakty, które stopniowo sobie przypomina zaczynają składać się na coraz bardziej niepokoj...