Rozdział 13
~Sebastian~
Złapałem pocisk między palce.
– Ty kurwo!
Chwilę później już zaciskałem dłonie na jej szyi.
Porter szarpnął mną.
– Nie waż się tknąć mej pani!
Próbował powalić mnie na ziemię.
Tylko odpychałem jego ciosy. Wiedziałem, że z nim nie wygram, walka była zbyt wyrównana. Zresztą jest demonem wyższej rangi; może mnie pokonać. Od zawsze był tym, kim jest. Nie miał w sobie żadnych ludzkich słabości.
Kątem oka spojrzałem na Rosemary. Była taka blada... Taka przerażona...
Zatoczyła się.
– Sebastian... - Wyszeptała prawie bezgłośnie.
– Trzymaj się! Musisz wytrzymać. Powtórz za mną: rigescunt indutae.
– Ri...rigescunt indutae. - Zaintonowała głośniej.
Wszystko poszło zgodnie z moim planem. Marigold i Porter zastygli w miejscu.
Podbiegłem do Rosemary i wziąłem ją w ramiona.
– Będę potrzebował twojej pomocy. Nie mamy dużo czasu. Obydwoje mają dużą moc i szybko wyzwolą się spod zaklęcia.
– Ja naprawdę to zrobiłam? Rzuciłam zaklęcie tak, jak czarownica...?
– Przepraszam, że cię wykorzystałem. Sam nie mogłem tego zrobić. Przyrzekam, że to było proste, mało inwazyjne zaklęcie; nie należy do czarnej magii.
– Dlaczego na ciebie nie zadziałało?
– Noszę talizman ze znakiem ochronnym.
Pokazałem jej zegarek kieszonkowy.
– Sprytnie.
– Masz w biblioteczce Rituale romanum?
– Jestem prawie pewna.
– Będziesz w stanie przeprowadzić egzorcyzm? To może być dla ciebie ciężkie. Gdybym mógł, zrobiłbym to za ciebie, ale będąc demonem nie mam możliwości egzorcyzmowania. Czy mogę cię o to prosić?
– Dam radę. - Odparła ze zdeterminowaną miną. - Coś jeszcze jest potrzebne?
– Różaniec i woda święcona.
– A więc dobrze, zaraz wracam.
Pobiegła w stronę budynku.
Podniosłem leżący w pobliżu patyk i narysowałem nim na ziemi wielki pentakl.
Przeniosłem Portera na środek symbolu.
Po chwili nadbiegła Rosemary z potrzebnymi przedmiotami.
– Wybacz tę zwłokę, nie mogłam znaleźć Rituale romanum.
– Spokojnie, nie musiałaś biec.
– Powiedz mi, co mam robić.
– Różaniec najlepiej ubierz na szyję. Kiedy skończysz czytać egzorcyzm, polej Portera wodą święconą.
Otwarłem książkę na odpowiedniej stronie i podałem jej z powrotem.
W międzyczasie Porter zdążył odzyskać świadomość.
– Naprawdę miałaś potencjał, dziewczyno. Twoje zaklęcie było całkiem silne. Gdybyś tylko nie zeszła na złą drogę... A raczej gdyby Sebastian nie stanął na twojej drodze...
– Zagan... Czy to ty?
– W końcu mnie rozpoznałeś. - Wyszczerzył się. - Kopę lat, co nie? Kiedy dałem ci twoje moce, nie sądziłem, że tak je zmarnujesz. Dlaczego wy, śmiertelnicy tak bardzo lubicie marnować swój potencjał? Tak, dobrze słyszysz, nazwałem cię śmiertelnikiem; nie zasługujesz na dumne miano demona, zszargałeś swoją godność.
– Zagan? - Cicho mruknęła Rosemary.
– A owszem, może mnie kojarzysz.
– Goecja... Przemieniasz głupców w mędrców, wodę w wino, wino w wodę...
– ... Ułudę w prawdę i prawdę w ułudę. Porter Royston nie żyje już od wielu lat albo inaczej rzecz biorąc: żyje, wszakże to ja nim jestem. Jak udowodnisz czy to prawda? Nawet moi, a raczej jego rodzice nie zauważyli różnicy.
– Ty...
– Tak, zabiłem go. Dlaczego to słowo tak ciężko przechodzi ci przez usta? Przecież już to uczyniłaś w swoim życiu. Zresztą jak my wszyscy, jak widzisz sami swoi.
Spojrzałem w stronę Marigold. Nie umknęło to uwadze Zagana.
– Moja pani jest dziś trochę osłabiona. Nie wzięła ode mnie tego, czego potrzebowała.
– Co masz na myśli?
– No pomyśl, Rosemary, dlaczego ludzie często łączą czarownice z demonami? Podpowiem, chodzi o krew. Dodaj dwa do dwóch.
– Ona... Piła twoją krew?
– Strzał w dziesiątkę, bystra dziewczyna. Dzięki temu jej moc stawała się jeszcze większa. Jedyną jej słabością byłaś ty. Dlatego, by porzuciła w końcu obiekt tej swojej ludzkiej miłości, wymazałem twoje wspomnienia. Przyznaję się, to ja. Chyba ta informacja nic nie zmienia. Zresztą sama chciałaś wiedzieć, czyż nie?
– Jesteś najpodlejszą kreaturą, jaką kiedykolwiek widziałam!
– Być może. - Wzruszył ramionami. - Odeślecie mnie już tam, gdzie moje miejsce, czy chcecie jeszcze pogawędzić?
Rosemary zamachnęła się i wylała na niego kilka kropel wody święconej.
– Auć! Spokojnie, uwięziony przez wielki pentakl nie mogę nic zrobić, nie musisz się nade mną znęcać! Będziecie jeszcze zwlekać czy w końcu się rozstaniemy?
– Skoro aż tak ci się spieszy...
– Całkiem dawno nie widziałem Lucka, chyba od wielkiego pożaru Londynu...
Rosemary zaczęła recytować treść egzorcyzmu.
– Exorcizamus te, omnis immundus spiritus, omnis satanica potestas, omnis incursio infernalis adversarii...
Zagan wydał z siebie jęk.
– Nie przestawaj! - Krzyknąłem do Rosemary.
– ...omnis congregatio et secta diabolica. Ergo, draco maledicte.
Ecclesiam tuam securi tibi facias libertate servire...
Drgawki zaczęły miotać Zaganem.
– ... te rogamus, audi nos! - Niemal wykrzyknęła.
Chwyciła buteleczkę wody święconej i chlusnęła nią w Zagana.
Po chwili z ust Britty wydobył się czarny dym.
Równocześnie do niej podbiegliśmy.
– Britta, słyszysz mnie? - Rosemary pochyliła się nad nieprzytomną Brittą. - Może zaniósłbyś ją do jej pokoju?
– Nie zostawię cię samej z tą...
Powstrzymałem się od dokończenia. W końcu ta wiedźma była jej przyjaciółką i nie na miejscu było, bym używał wszelkich inwektyw.
– To co zrobimy? Przecież nie może tak tutaj leżeć. No i co właściwie z Marigold?
– Obawiam się, że za chwilę się ocknie, ale mam pewien pomysł. Tylko, że... to może ci się wydać dość drastyczne.
– Nie możemy jej zabić!
– Nic z tych rzeczy, ale obawiam się, iż będzie konieczna ingerencja w jej umysł.
– Masz na myśli lob... - Przerwałem jej.
– Oczywiście, że nie. Po prostu... gdyby wymazać jej część wspomnień...
– Tak jak Zagan mi?
– Tak jakby. Wystarczy, że wypowiesz krótkie zaklęcie, przyłożysz dłoń do jej czoła i skupisz się na tych wspomnieniach, które chcesz wymazać.
Pokiwała potwierdzająco głową.
– Chciałabym tylko najpierw z nią porozmawiać.
– Ta zdzira jest nieobliczalna.
Dopiero po chwili dotarło do mnie, co właśnie powiedziałem.
– Zagan powiedział, że nie ma pełnej mocy.
– Próbowała cię zabić!
– Zabraliśmy jej rewolwer.
– No dobrze, ale jeśli zrobi się niebezpiecznie, wiesz co robić.
– Wiem.
Nie wiedząc, co zrobić z nieprzytomną Brittą, wziąłem ją na ręce.
Po chwili Marigold poruszyła się.
– To było mocne. - Skomentowała, otrząsając się. - Mój mistrzu! - Krzyknęła, kiedy zauważyła Brittę.
– Już go tutaj nie ma. - Oznajmiłem.
– Jesteś nikczemna. - Powiedziała, patrząc prosto w oczy Rosemary.
– I kto to mówi? Chciałaś zabić moje dziecko!
– Nie wierzę. - Potrząsnęła głową. - Ty naprawdę kochasz tego małego mutanta!
– Jak śmiesz?! Jak możesz je tak nazywać?
– Oj Rosemary, nigdy nie lubiłaś mówić niczego wprost. Po prostu jestem szczera.
– Jesteś brutalna.
– Prawda jest brutalna. Wiem, że nigdy jej nie lubiłaś, wolałaś się otaczać ciasnym kokonem niewiedzy. Przykładowo, kiedy w końcu dotrze do ciebie, że pociągają cię zarówno mężczyźni jak i kobiety? Jasne, wolisz tego nie wiedzieć. Ale ty to już wiesz, tylko znowu stosujesz wyparcie. Kiedyś mnie kochałaś. Szczerze. Ale zjawił się on.
– Wystarczy.
– Nie masz mi nic więcej do powiedzenia? To wszystko?
– Nie wybaczę ci tego, co zrobiłaś.
– Nie zależy mi na przebaczeniu. Zależy mi tylko na osiągnięciu celu. I nie porzucę go tak łatwo.
Zauważyłem, że schowała jedną rękę za plecami.
Szybko złapałem dłoń Rosemary i przekazałem jej treść zaklęcia.
Podbiegła do Marigold i dotknęła jej czoła.
– Mentem tuam ac voluntatem adsumo.
Zachwiała się, a z jej oczy zniknęły wszelkie emocje.
– Rosemary? Zemdlałam? Mam straszną migrenę... Nawet nie wiem po co tutaj przyszłam.
Teraz ta suka niczego nie pamiętała... Nie pamiętała całego zła, jakie wyrządziła Rosemary.
– To pewnie wina pogody. Wejdź do środka, jak usiądziesz to może poczujesz się lepiej.
Przechodząc dyskretnie za drzewami, skierowałem się do tylnego wejścia. Wszakże widok mnie, niosącego omdloną pokojówkę byłby dość dziwny...
Zaniosłem ją do jej pokoju i udałem się do salonu.
Siedziały przy stole.
– Miło cię znowu zobaczyć, Devonie.
Devonie... Naprawdę nie pamiętała.
– Wzajemnie, Marigold.
– Jestem Goldie, ile razy mam powtarzać? - Zaśmiała się.
Mam używać zdrobnienia wobec tej wiedźmy? Nie ma mowy...
Po chwili w jej oczach ujrzałem mieszaninę smutku i ulgi. O co mogło chodzić?
– Zapewne jeszcze nie słyszeliście... Porter... Odszedł...
Ścisnęła dłoń Rosemary.
Zostaw ją wiedźmo...
– To okropne... Tak mi przykro...
– Gruźlica... Strasznie szybko się rozwijała, lekarze byli bezradni. Rosemary, wiem, że ty mnie rozumiesz...
– Tak... Wiem, co czujesz.
– Wiecie co jest najgorsze? Zachorował wtedy, kiedy zaczęłam mieć wątpliwości co do ślubu. Myślicie, że...
– Nie możesz się o to obwiniać.
Marigold w ogóle nie płakała... Czy to dlatego, że... Tę jedną rzecz pamiętała. Pamiętała, że kocha nie jego, tylko Rosemary...
– Przyjmij nasze najszczersze kondolencje. - Widziałem jak niezręcznie czuła się Rosemary.
– Przepraszam, już nie będę was przygnębiać. Cieszę się, że wy jesteście szczęśliwi. Będę już wracać.
– Czujesz już się lepiej?
– Tak, migrena już mi minęła.
Kiedy stała już w progu drzwi, zwróciła się do Rosemary.
– Mam nadzieję, że niedługo się zobaczymy. Pamiętaj, że cię kocham, siostrzyczko.
Pocałowała ją w policzek.
Krew we mnie zawrzała.
Podała mi dłoń na pożegnanie.
Zabieraj ode mnie te plugawe łapy...
Westchnąłem z ulgą, kiedy w końcu wyszła.
– Teraz chyba powinniśmy pójść do Britty.
– Właśnie, może już odzyskała przytomność.
Gdyby nie fakt, że nie byłbym w stanie zrobić tego Rosemary, to pozbyłbym się tej wiedźmy Marigold. Nienawidziłem jej. Nigdy nie wybaczę jej tego, co zrobiła i zamierzała zrobić. Nie zasługiwała na przebaczenie.
– Sebastianie... Zrozumiem, jeśli po tym wszystkim nie będziesz chciał mieć ze mną nic wspólnego. Wiem, że teraz pewnie nie patrzysz już na mnie w ten sam sposób...
– Nawet tak nie myśl. Kocham cię i nic tego nie zmieni.
– To, co mnie z nią łączyło...
– To nie ma dla mnie znaczenia.
– Będziemy musieli jeszcze uciec się do fałszerstwa. Wszakże wszyscy inni myślą, że Porter żyje, tylko ona tkwi w innym przekonaniu. Więc będę musiała się pod niego podszyć i napisać list, w którym zerwę zaręczyny i oznajmię, że wyjeżdżam. Wszyscy pomyślą, że po prostu odrzucenie było dla niej tak bolesne i upokarzające, iż woli twierdzić, że Porter jej nie zostawił, tylko umarł. Ale wiesz czego się obawiam? Bedlam...
– Edgar na to nie pozwoli. Nie zamknie swojej córki w psychiatryku.
– Też tak mi się wydaje, ale... mimo wszystko to, co robię jest niewłaściwe.
– A to, co ona robiła było właściwe?
– Nie, ale właściwie nie mnie to oceniać. Nie powinnam jej sądzić. Można powiedzieć, że nasze rachunki zostały wyrównane; ona doprowadziła do śmierci Williama, a ja pozbawiłam ją Portera.
– I tak będę twierdzić, że nie dostąpiła odpowiedniej kary.
– Odebrałam jej to, na czym najbardziej jej zależało: władzę. Nie pamięta o tym, jaką moc posiadała. A oprócz tego... będzie żyła ze świadomością, że ja i ona... a teraz to niemożliwe... Wiem, że to, co zrobiłam było podłe, ale... Właściwie to nie mam nic na swoje usprawiedliwienie.
– Zasłużyła na to.
– Uważasz, że to właściwe?
– Tak. - Złapałem ją za rękę.
Weszliśmy do pokoju Britty.
Nadal była nieprzytomna.
– Myślisz, że z tego wyjdzie? - Zapytała Rosemary. - Wróci do normy?
– Tak. Po prostu musi odpocząć, odzyskać siły. Opętanie jest dla człowieka traumatycznym przeżyciem.
Oboje przysiedliśmy po obu bokach łóżka Britty.
Słowa Marigold zaczęły odbijać się echem w mojej głowie. Nie wytrzymałem i musiałem zapytać.
– Naprawdę chciałaś być aktorką?
– Kiedyś... Kiedyś chciałam od życia czegoś więcej. Nie mogłam znieść myśli, że czeka mnie zamknięcie w czterech ścianach, popijanie herbatki, uśmiechanie się, przytakiwanie mężowi i rodzenie dzieci. Bycie posłuszną żoną; ozdobą u boku mężczyzny było dla mnie upokarzające. W aktorstwie pociągało mnie przeżywanie wielu żyć; wcielanie się każdego wieczora w inną postać, możliwość dokonywania tylu rzeczy... Nie musiałam cały czas tkwić w ciele Rosemary Darthway; w jednej chwili mogłam przemienić się Lady Makbet, Ofelię, czy chociażby Julię. Za to teraz... wszystko się zupełnie zmieniło. Mam wrażenie, że odnalazłam swoje miejsce. Nie chciałabym w tym momencie być nikim innym.
Nagle Britta poruszyła powiekami.
– Britta? Słyszysz nas?
– Madame la Comtesse...
– Rosemary.
– Rosemary... Sebastian...
– Jesteśmy przy tobie.
– Czy on... Czy on już odszedł?
– Tak, już cię nie skrzywdzi.
– Przepraszam was za wszystko.
– Nie masz za co przepraszać.
Rosemary chwyciła jej dłoń.
– Sebastianie... Wybacz mi... Nie chciałam się do ciebie zalecać, on mnie do tego zmuszał.
– Nie miałaś na to żadnego wpływu.
– Czy... Cały czas miałaś świadomość? - Zapytała Rosemary.
– Nie powinnaś słuchać takich rzeczy w twoim stanie, stres może ci zaszkodzić.
– Po tym wszystkim, co dzisiaj przeżyłam, już chyba nic mi nie zaszkodzi.
– No dobrze... Kiedy miał nade mną władzę, widziałam i słyszałam to, co on, ale byłam tylko biernym obserwatorem. Byłam jego więźniem, robił z moim ciałem co tylko zechciał. Namiastką wolności były dla mnie sny, tylko tego nie mógł kontrolować. Tak bardzo chciałam was ostrzec, ale nie mogłam nic zrobić, byłam bezradna.
– Nawet nie wyobrażam sobie, co musiałaś wtedy czuć.
– Tamte dni... były straszne. Jestem wam naprawdę wdzięczna za to, że mnie uwolniliście.
Zastanawiałem się czy teraz już wszystko będzie dobrze, czy w końcu zaznamy odrobiny normalności. Chyba nareszcie
mamy to wszystko za sobą. Może w końcu będziemy mogli być w pełni szczęśliwi
|||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||
Cytat w tytule należy do Oscara Wilde'a.
Tak... To egzorcyzm z Supernatural... Ale w Rituale romanum też się znajduje, a więc: jest względnie prawdziwy.
CZYTASZ
Lady of lies [kuroshitsuji]
FanfictionRosemary Darthway wbrew swojej woli zawiera kontrakt z demonem, po czym zapomina o znacznej części swojej przeszłości. Postanawia poznać prawdę za wszelką cenę. Fakty, które stopniowo sobie przypomina zaczynają składać się na coraz bardziej niepokoj...