„Jedynym czarem przeszłości jest to, że minęła."

180 10 0
                                    

Rozdział 9

~Rosemary~

Ściskałam kurczowo w dłoni rękojeść sztyletu. Czułam jak jej zdobienia odciskają mi się na skórze. Mimo to nie poluźniłam uścisku.
Nie będę słaba - pomyślałam. Nie mogę być słaba.
Jestem silna i niezależna. Jestem Rosemary Darthway!
Moje serce waliło z oszałamiającą prędkością. Czułam, że przechodzą mnie dreszcze. Aż dziwne, że William tego nie zauważył.
Uspokój się, musisz być opanowana.
Wyprostuj się. Unieś głowę. Nie spuszczaj wzroku.
– Chcesz, żebym była szczęśliwa, prawda?
– Oczywiście. Nie powinnaś mieć co do tego wątpliwości. Kocham cię, Rose.
„Rose" - tylko on mnie tak nazywał...
Nie! Żadnych sentymentów.
Sentyment to defekt chemiczny przegranych. A ja nie jestem przegrana.
Jeszcze mogę wygrać życie.
– Zrobiłbyś dla mnie wszystko?
– Wszystko.
Poprawiłam chwyt na sztylecie trzymanym za plecami.
William ujął moją twarz w swoje dłonie i jeszcze bardziej się przybliżył.
Położyłam wolną dłoń na jego plecach.
– Tak przed ślubem?
Ślubem... Dobre sobie...
– Straciliśmy już za dużo czasu. Co to za różnica, teraz czy przed ołtarzem?
Chwilę później nasze usta spotkały się w pocałunku.
To zadziwiające jak nic nie czułam.
Teraz albo nigdy.
Zamachnęłam się i zatopiłam ostrze w jego piersi.
– Wybacz, Williamie.
Upadł na ziemię.
Nie chybiłam.
Prosto w serce.
Co ja najlepszego zrobiłam?!
Zabiłam go. Naprawdę go zabiłam.
Boże, naprawdę byłam do tego zdolna.
Nagle wstrząsnęła mną fala paniki.
Już widziałam nagłówki gazet: „Zamordowany przez własną narzeczoną".
Nie, nie mogą mnie dopaść.
Opanuj się. Wyłącz emocje. Musisz ukryć zwłoki i zatrzeć ślady.
Zamordowałam swojego narzeczonego.
Nie, to już nie jest mój narzeczony.
Ściągnęłam pierścionek z palca i wyrzuciłam go do stawu.
                                ~
Zaczęły nawiedzać mnie kolejne wizje. Oparłam głowę o pień drzewa i biernie je obserwowałam.
Kryminalistka. Morderczyni. Bestia.
Nie zauważyłam kiedy Sebastian tu przyszedł.
Przyklęknął przede mną.
– Rosemary. - Wyciągnął dłoń w moją stronę.
– Nie dotykaj mnie! Mam krew na rękach!
Z trudem artykułowałam kolejne słowa, siłą tłumiąc szloch.
Zerwałam się na nogi.
– Zamordowałam go, Sebastianie, zamordowałam!
Zakręciło mi się w głowie.
Sebastian pomógł mi usiąść.
Sama nie wiem dlaczego, rzuciłam się w jego stronę, z całych sił oplatając go ramionami.
– Jestem potworem.
– Nie jesteś.
– Nie zaprzeczaj oczywistościom.
– Nie jesteś potworem. Jesteś kobietą, którą kocham.
Dlaczego? Dlaczego muszę być wariatką?
Omamy słuchowe... Nie! Za dużo! Tego jest za dużo!
Popadam w szaleństwo. Tonę.
Sebastian mocno mnie obejmował.
Miałam wrażenie, że jeśli mnie puści, to rozpadnę się na kawałki. Jeśli go puszczę, to utonę.
Wstrząsnęła mną kolejna fala płaczu.
Nie płacz, to żałosne.
Kto to powiedział?

~

– Nie płacz, to żałosne. Nie ma nic żałośniejszego niż płacząca młoda dama. Co jest takiego fascynującego w tej podłodze? Wyprostuj się. Unieś głową.
Spojrzałam na nią.
– Nie chcę męża.
– Nie spuszczaj wzroku. Patrz na mnie.
– Ja go nie kocham.
– Powiem ci coś. - Przeczesała moje włosy dłonią. - Nie chciałam wychodzić za twojego ojca. Wzbraniałam się przed tym, ale z czasem naprawdę go pokochałam. Czasami musisz zaczekać na miłość. Nic nie przychodzi od razu. Gdyby nie Charles, nie miałabym ciebie, mojego najcenniejszego skarbu.
– Mamusiu...
– Chodź tu do mnie, córeczko.
Wyciągnęła do mnie ramiona.
Przytuliłam ją i nie puszczałam.
– Boję się Laurenta. On chce mnie zdominować, stłumić, zagonić do haftowania serwetek! I nie lubi kiedy gram... Będę jego więźniem, a nie żoną.
– No dobrze... Mam jeszcze jednego kandydata. Ma na imię William, jest w twoim wieku. To miły chłopak, od razu go polubiłam. Możemy was zapoznać w najbliższą sobotę. Co powiesz?
– Ale...
– Nie zaczynamy zdania od „ale". - Zaśmiała się. - To jak? Nie doczekam się wnuków?
– Mogę cię o coś prosić?
– Co tylko zechcesz. - Pogłaskała mnie po policzku, uśmiechając się.
– Możemy nie rozmawiać o wnukach?
– Hm... tak.
– Dobrze, mogę spotkać się z tym Williamem.
– Bardzo się cieszę. Mówię ci, spodoba ci się. Jest elegancki, szarmancki i przystojny. - Mrugnęła do mnie porozumiewawczo. - Pamiętaj, miłość cierpliwa jest, łaskawa jest...
– ... nie zazdrości, nie szuka poklasku...
– Nie przewracaj oczami, młoda damo, to nieładnie wygląda.
– Tak jest, pani matko.
Obydwie się zaśmiałyśmy.
– Jedna prośba: bądź miła dla Williama i dobrze się zachowuj. Nie zrób nam wstydu przed jego rodzicami. I bez żadnych wrednych uwag. To być może twój przyszły mąż.
– To zabrzmiało trochę przerażająco...
– To znaczy, nie ma pośpiechu, ale wiesz o co mi chodzi...
– Wiem, mamo, wiem...
– Kocham cię, córeczko.
– Ja ciebie też.
~

Lady of lies [kuroshitsuji]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz