Rozdział 15
~Sebastian~
Nasze tournée po terenach rezydencji trwało już od kilku godzin. Rosemary chciała ostatecznie pożegnać się z domem.
Dotarło do mnie, że też już zdążyłem się przywiązać do tego miejsca. Czułem bardziej niż kiedykolwiek, że gdzieś przynależę. Chociaż wiedziałem, że tak naprawdę moje serce jest zawsze z Rosemary. Gdziekolwiek nie pójdziemy, dopóki będziemy trzymać się razem - tam będzie mój dom.
Właśnie znaleźliśmy się na leśnej polanie. Na dobrą sprawę, to właśnie tutaj wszystko się zaczęło. Przypomniałem sobie dzień, kiedy przyszedłem tutaj z Rosemary po raz pierwszy. Doskonale pamiętałem moją radość, kiedy mnie pocałowała i smutek, kiedy powiedziała mi, że mam o tym zapomnieć. To właśnie wtedy uświadomiłem sobie, że ją kocham.
Ale nie zapominałem również o tych bolesnych chwilach, kiedy znalazłem tutaj Rosemary po naszym przerażającym odkryciu. Do tej pory ogarnia mnie żal na myśl o tym, jak załamana wtedy była, a ja nie mogłem w żaden sposób jej pomóc.
Wiedziałem, że ona miała o wiele więcej wspomnień z tym miejscem. Wszakże przez te dwadzieścia dwa lata mogło wydarzyć się tak wiele rzeczy.
Rosemary przypatrywała się koronom drzew z lekkim uśmiechem.
– O czym myślisz? - Zapytałem.
– O gołębiu.
– Gołębiu?
– Dość dawno temu, nie pamiętam ile mogłam mieć wtedy lat, przylatywał tutaj gołąb. Udało mi się go oswoić, codziennie przemycałam dla niego resztki jedzenia. Siadałam na trawie pod drzewem, a on wskakiwał mi na rękę. Nazwałam go Poe.
– Nazwałaś gołębia na cześć poety?
– A dlaczegóż by nie?
– Nie przypominam sobie, żeby Edgar Allan Poe był w jakiś sposób powiązany z gołębiami... Gdyby to był kruk to jeszcze rozumiem...
– Dobra, nieważne. To było dawno temu, nie miałam lepszego pomysłu.
– Jak długo tu przylatywał?
– Kilka miesięcy. Pewnego dnia go tu nie znalazłam i już więcej go nie zobaczyłam. Bardzo to wtedy przeżywałam, może zabrzmi to dla ciebie dziwnie, ale był dla mnie jak członek rodziny. Moja mama była uczulona na sierść, więc nie mogliśmy mieć żadnych zwierząt. Wszyscy mieli w domach psy albo koty, a ja biegłam jak szalona do lasu, żeby zobaczyć się ze swoim gołębiem. - Zaśmiała się.
– Zaskakujesz mnie na każdym kroku. Nie spodziewałbym się, że jesteś profesjonalną treserką gołębi.
Oboje się zaśmialiśmy.
To, co przed chwilą usłyszałem jeszcze bardziej utwierdziło mnie w przekonaniu, że Rosemary jest naprawdę wrażliwą osobą. Biła od niej tak wielka dobroć, a spotykało ją tak wiele zła...
Kiedy skierowaliśmy się z powrotem w stronę budynku, Rosemary po drodze przystanęła przy grobie Williama.
– Teraz... W końcu będziesz mógł zaznać spokoju. Odejdę stąd i nie będę cię już dłużej dręczyć.
Milczałem, bo i cóż mógłbym powiedzieć?~
Rosemary podała mi zapieczętowaną kopertę.
– Dałaś radę?
– Nie napisałam tam ani jednego kłamstwa... Zatajenia prawdy się znajdą, ale żadnych kłamstw... Edgar zasłużył na wyjaśnienia. Skoro ta ucieczka i tak zrujnuje naszą reputację, to co nam szkodzi.
– A więc... już wszystko załatwione.
– Tak... Możemy wyruszać.
Zatrzymaliśmy się przed drzwiami budynku.
Britta już na nas czekała. Trzymała w dłoni swoją walizkę.
– Nie wierzę, że naprawdę się dzisiaj żegnamy. Będę za wami tęsknić.
– My za tobą również. Kto teraz będzie mi układał włosy? - Rosemary się zaśmiała, jednak po chwili na jej twarz wróciła poważna mina.
– Mam mały prezent pożegnalny dla was, a raczej dla waszego potomnego. - Wyciągnęła kilka małych ubranek. - Uszyłam i sukienki i chłopięce ubrania, wszakże nie wiadomo co was czeka.
– Bardzo dziękujemy. Ten gest... naprawdę wiele dla nas znaczy. - Wpakowałem ubrania do naszych bagaży.
– Ja... Nie wiem, co powiedzieć. - Rosemary przytuliła Brittę. - Wiesz, że mogłaś zostać tutaj tak długo, jak byś chciała, zostawiłabym ci klucze.
– Nie ma takiej potrzeby. Już kontaktowałam się ze swoją rodziną, czekają aż się u nich zjawię.
– A więc... Żegnaj, Britto, zawsze będziemy o tobie pamiętać.
– Żegnajcie, będę was wspominać.
Rozeszliśmy się, idąc w przeciwne strony. Na Brittę już czekał powóz, ale my musieliśmy przejść kawałek pieszo.
– Po co spakowałeś absynt? Alkohol raczej do niczego nam się nie przyda.
– Ma właściwości znieczulające. Jeśli nie zdobędziemy laudanum, będzie musiał nam wystarczyć.
– No tak, nie pomyślałam.
Kiedy stanęliśmy przed drzwiami oberży, ująłem dłoń Rosemary.
– Gotowa?
– Cóż, nigdy nie byłam w takim miejscu. Może być zabawnie.
Przekroczyliśmy próg.
– Chwilę posiedzimy, załatwimy sobie konia i zwijamy się stąd jak najszybciej.
– Tak... Nie mam zamiaru długo znosić tych nie najświeższych zapachów.
Zacząłem rozglądać się za wolnym miejscem. Wyglądało na to, że przy każdym stole ktoś już siedział.
– Cho no tutaj, szwarny paniczyku! - Jakiś mężczyzna kiwnął do mnie. - Siądź tu z żonką!
Przyjrzałem mu się dokładniej; wyglądał na w miarę trzeźwego.
Objąłem Rosemary w talii, widząc jakimi spojrzeniami obrzucają ją co poniektórzy.
Zanim usiedliśmy, otrzepałem siedzenia z okruszków, które ktoś po sobie zostawił.
Mężczyzna otaksował wzrokiem Rosemary.
– Kiedy się spodziewacie berbecia?
– Kwestia tygodni, może dni.
– No to trza to opić.
Odszukał wzrokiem oberżystę.
– Ejże, chłopie! Daj no tu dwa kufle browara i coś dla kobitki!
Już po chwili wpatrywałem się w zawartość kufla postawionego przede mną. Jakość tego piwa była dość wątpliwa...
Nasz towarzysz niespodziewanie się opluł.
– Flynn! Co to mają być za siury?! Znowu rozcieńczasz z wodą czy naszczałeś tutaj?! Nie dam za to nawet złamanego pensa!
– Dobrze, już dobrze, jesteś stałym klientem, to nie będę robił burdy.
– Ależ ja niekulturalny! Przy damie się zachowałem jak w rynsztoku!
– E tam, ja to swojska dziołcha jestem. - Rosemary machnęła ręką.
Próbowałem powstrzymać śmiech. Nigdy nie sądziłem, że usłyszę takie słowa z jej ust.
Mężczyzna zwrócił się w moją stronę.
– Krasna ta twoja białogłowa, lepiej dobrze ją pilnuj. Ino do świętej pamięci hrabiny Elizabeth Darthwayowej żeś podobna. Powiadają, że jej córa fajno aktorzy.
Ta rozmowa zaczęła obierać ciekawy kierunek...
– My tam po teatrach się nie szlajamy.
– I prawidłowo! Nie lza trwonić szylingi na te rozrywki dla inteligencyi.
Do naszego stolika podszedł oberżysta.
– Coś jeszcze podać? Może jakieś jadło? Mój syn ubił wczoraj dzika, świeże mięcho jest.
– Za jadło podziękujemy. Jeno kobyłki nam potrzeba.
– To będzie kosztować.
Wyjąłem sakiewkę i podałem mu ją.
– Tyle wystarczy?
Zważył ją w dłoni.
– Zaczekajcie ino minutę, dwie; syn zaraz ją osiodła.
Udaliśmy się na tył oberży, gdzie znajdowała się stajnia.
Rosemary podeszła do klaczy.
– Ale jesteś śliczna. - Pogłaskała ją po łbie. - Jak się wabi?
– Nie nazywam swoich koni.
Kiedy mężczyzna odszedł, odezwała się.
– Od dzisiaj jesteś Irene.
– Kryje się za tym imieniem jakaś historia? Nie kojarzę żadnej Irene związanej z literaturą, tak jak gołąb Poe.
– „Skandal w Bohemii" coś ci mówi?
– A więc Irene Adler...
– Kiedy czytałam The Strand Magazine, bardzo spodobało mi się to opowiadanie Conan Doyle'a.
Niedługo potem wyruszyliśmy w dalszą drogę.
– Właśnie w takich momentach, żałuję, że nie mogę ubrać spodni. Mam wrażenie, że za chwilę koń przydepcze suknię.
– Wątpię by istniało takie ryzyko.
– Bo nie musisz siedzieć w kiecce.
CZYTASZ
Lady of lies [kuroshitsuji]
FanfictionRosemary Darthway wbrew swojej woli zawiera kontrakt z demonem, po czym zapomina o znacznej części swojej przeszłości. Postanawia poznać prawdę za wszelką cenę. Fakty, które stopniowo sobie przypomina zaczynają składać się na coraz bardziej niepokoj...