„Coś się kończy, coś się zaczyna."

108 4 0
                                    

Rozdział 18 (ostatni!)

~Rosemary~

Spacerowałam z Adeline po lesie.
Nagle usłyszałam jakiś szmer. Zbyt głośny jak na wiewiórkę.
Po chwili słyszałam jak coś nadepnęło na gałąź. Łoś? Spokojnie, one są roślinożerne... Ale olbrzymie. Ten gigant może mnie stratować, o ile to naprawdę łoś.
O Boże...
Wpadłam w szok, nie mogłam wydusić z siebie ani słowa.
– Rosemary...
– To niemożliwe. Ty...
– Nie żyję, słuszne spostrzeżenie.
– William...
–  Wiem, ciężko ci w to uwierzyć. Przepraszam, jeśli cię wystraszyłem, nie wiedziałem, kiedy będzie odpowiedni moment, ale chyba nie ma odpowiednich momentów.
– Czyli... jesteś teraz duchem?
– Na to wychodzi.
– Williamie... Nie wiem jakich słów użyć, żeby przekazać to, co chcę powiedzieć. Tak bardzo mi przykro, że to wszystko się wydarzyło. Tak bardzo cię przepraszam. Zasługiwałeś na szczęśliwe życie... - Przerwał mi.
– Rose, wybaczam ci. Nie chcę, byś nosiła smutek w sercu. Wszystko potoczyło się w taki, a nie inny sposób i nic z tym nie można zrobić; żal nie cofnie czasu. Znam całą prawdę, wiem o Marigold. Wiem, że ją kochałaś i wiem, jak ona cię wykorzystała.
– Naprawdę jesteś w stanie mi wybaczyć?
– Pragnę byś była szczęśliwa. Kocham cię i nie chcę by poczucie winy niszczyło twoje życie. Cieszę się, że w końcu odnalazłaś szczęście, masz piękną córkę i kochającego chyba można go nazwać mężem; w każdym razie Sebastiana.
– Dziękuję ci za te słowa... Ja też w pewien sposób cię kochałam. Byłeś dla mnie jak rodzina, żałuję, że nie mogłeś być moim bratem. Wiem, że nie da się cofnąć błędu, który popełniłam, ale chcę, byś wiedział, że jeśli bym mogła, to bez zawahania bym to zrobiła.
– Wiem... Rose, pamiętaj, że przeszłość minęła i już nie wróci; nie jest ci do niczego potrzebna. Zamiast rozpamiętywać dawne wydarzenia, skup się na swojej rodzinie. Oni cię potrzebują, nie możesz się załamywać, musisz żyć dla Adeline i Sebastiana.
– Jesteś dla mnie taki wyrozumiały...
Nagle usłyszałam za sobą głos Sebastiana.
– William...
– Miło mi cię poznać, Sebastianie.
– Wzajemnie.
– Moglibyśmy zamienić słowo w cztery oczy? Oczywiście, jeśli nie poczujesz się urażona, Rose.
– Nie, skądże.
– A więc chodźmy.

~Sebastian~

Odeszliśmy kawałek w głąb lasu.
– Sebastianie, wydaje mi się, że porządny z ciebie facet, ale i tak musisz być świadomy tego, że jeśli skrzywdzisz Rosemary, to tak łatwo tego nie odpuszczę, będzie cię nawiedzał do końca życia, aż popadniesz w obłęd. Mam nadzieję, że się rozumiemy.
– Nie pozwolę na to by ktokolwiek wyrządził jej jakąś krzywdę. Masz moje słowo.
– Dobrze, wierzę ci... Po prostu, Rosemary zasługuje na szczęście. Cały czas ją kocham i chcę dla niej jak najlepiej.
– A więc w tej kwestii się zgadzamy.
– Wiesz, może to zabrzmi absurdalnie, ale zakochałem się w niej od pierwszego wejrzenia. Kiedy ją zobaczyłem, wiedziałem, że to ta jedyna, że nigdy nie pokocham innej. Oczywiście, macie moje błogosławieństwo i dobrze wam życzę, aczkolwiek głównie ze względu na Rosemary. To znaczy, nie mam nic do ciebie...
– Rozumiem, na twoim miejscu nie potrafiłbym tak uprzejmie ze sobą rozmawiać.
– No cóż, najwidoczniej Rosemary nie była mi przeznaczona. Zdążyłem się z tym pogodzić. Bycie martwym nauczyło mnie, że życie jest za krótkie na ciągły żal; to tylko marnowanie czasu, którego jest mniej niż mogłoby się wydawać, a na końcu to i tak nie ma znaczenia.
– Mądrze prawisz, Williamie. Przykro mi, że nie miałeś więcej czasu.
– Cóż, stało się, bywa.

~Rosemary~

Jeszcze zanim Sebastian i William zdążyli wrócić, podszedł do mnie Dariel.
– Możemy porozmawiać?
– Tak, oczywiście. A gdzie jest Lorellen?
– Zastawia wnyki na zwierzynę. Mówiłem jej, że można nabyć jedzenie w cywilizowanym sklepie, ale ona jest tradycjonalistką. Stwierdziłem, że już nie będę się w to mieszał. - Uśmiechnął się.
– Ale ja nie w tej sprawie. - Kontynuował. - Chodzi o Sebastiana. Znam go już dość długo. Przez te wszystkie lata widywałem go w różnym stanie i nigdy nie był tak szczęśliwy jak teraz. Bywały czasy kiedy życie nie miało dla niego sensu, zawierane kontrakty i pochłaniane dusze w ogóle go nie satysfakcjonowały. Kiedy ostatnim razem go spotkałem, nawet nie chciał ze mną rozmawiać, był ogarnięty jakimś otępieniem. Nie wiem czy określenie „depresja" jest odpowiednie. Ale teraz... wszystko jest zupełnie inne, odkąd spotkał ciebie, całkiem się zmienił. Chcę żebyś o tym wiedziała. I proszę cię byś po prostu była przy nim; on cię potrzebuje. Teraz rozumiem go bardziej niż kiedykolwiek, kiedy poznałem Lorellen, wszystko zrozumiałem. Już wiem, jak to jest. Ja... chyba ją kocham.
– Rozmawiałeś z nią o tym?
– Nie, skądże. Przecież nie wyskoczę nagle z czymś takim. Sam nie rozumiem do końca swoich uczuć. Chcę, żebyśmy oboje byli gotowi na kolejny krok. Myślę o niej poważnie i nie chcę, żeby cierpiała przez to, że jestem kompletnym nieudacznikiem jeśli chodzi o emocje.
–  Faktycznie, daj sobie czas, pośpiech w tym momencie nie ma sensu.
Przypomniały mi się słowa, które powtarzała moja matka - „miłość cierpliwa jest..."
– Tak... potrzebujemy trochę cierpliwości, a może kiedyś nam się uda. Mógłbym cię prosić byś nie mówiła Lorellen o tej rozmowie?
– Jasne.
– Wracając do Sebastiana... zależy mi na nim i cieszę się, że w końcu odnalazł szczęście. Nie pozwól by znowu pogrążył się w smutku.
– Przyrzekam, że zrobię wszystko, co w mojej mocy. Dziękuję, że mi o tym opowiedziałeś.
Nagle, zupełnie bezszelestnie podeszła Lorellen.
– O czym tak konspiracyjnie szepczecie?
– A, tak sobie rozmawiamy...
– Rosemary, będziemy musieli na jakiś czas przenieść się na północ, tutejszy las jest bardzo ubogi w zwierzynę. Postaram się odwiedzić cię jak najszybciej, najchętniej zostałabym tutaj, ale rozumiesz...
– Jak skończymy bawić się w koczowników, wrócimy. - Dariel uśmiechnął się szelmowsko.
– Cóż, będzie mi was brakowało, ale nie zatrzymam was na siłę. - Uśmiechnęłam się.
Lorellen nachyliła się do mojego ucha i wyszeptała kilka słów w Starszej Mowie.
– Gdyby działo się coś pilnego, zawsze możesz użyć wezwania; Sebastian zna inkantację, której nawiasem mówiąc lubi nadużywać...
– Va faill, Rosemary.
– Żegnajcie, mam nadzieję, że niedługo się zobaczymy.
Niedługo po tym jak odeszli, wrócili Sebastian i William.
– Niedługo będę musiał odejść i tak przebywam na ziemi dłużej niż powinienem.
– Dokąd teraz się udasz?
– Nie wiem. - Wzruszył ramionami. - Nikt tego nie wiem. Niedługo się przekonam.
–  Mam nadzieję, że gdziekolwiek trafisz, będziesz mógł zaznać tam szczęścia.
– Cieszę się, że mogłem z wami porozmawiać przed odejściem.
– Nawet nie wiesz jak szczęśliwa jestem, że znasz całą prawdę i jesteś świadomy tego jak bardzo żałuję...
– Rose, pamiętaj co mówiłem ci o przeszłości: minęła i już nie wróci. Myśl o tym co jest tu i teraz.
– Będę się starać...
– Cóż, na mnie już pora, żegnajcie.
Odwrócił się i przeszedł kilka kroków, po czym stopniowo jego sylwetka zaczęła się rozmazywać aż zupełnie rozpłynął się w powietrzu.
Wraz z Sebastianem wróciliśmy do budynku.
Spojrzałam na skrzypce, które zostawił na stole.
– Zagraj mi coś.
– Jakieś konkretne życzenia?
– Cokolwiek. Po prostu lubię słuchać jak grasz.
Chwycił instrument i po chwili rozbrzmiały dźwięki muzyki.
Nigdy wcześniej nie słyszałam tego utworu. Właściwie to nigdy nie słyszałam nawet niczego podobnego. Żaden kompozytor, którego znałam nie zawarł w swojej muzyce tylu emocji. Każda nuta wyrażała milion słów. Dotarło do mnie, że to były dźwięki miłości. Właśnie to wyrażała muzyka.
Kiedy skończył grać, przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie ani słowa.
– To było piękne... Jakiego to kompozytora?
– Cóż... Nie wiedziałem jak wyrazić słowami to, co do ciebie czuję, więc tak jakoś wyszło...
– A więc to twoje dzieło... to było niesamowite. Nie wiem co powiedzieć... Nie zasłużyłam na tak piękny utwór.
– To nic wybitnego, po prostu chciałem znaleźć sposób by powiedzieć: kocham cię.
– I znakomicie ci się to udało. Ja też cię kocham, Sebastianie.
Pomyślałam, że pomimo wszystkiego, co stanęło na naszej drodze; to, co nas łączyło przetrwało aż do dzisiaj. Być może teraz otwiera się przed nami nowy rozdział. Możliwe nawet, że to, co przeszliśmy jeszcze bardziej zbliżyło nas do siebie. Nasza przyszłość była niepewna, a ja ciągle spoglądałam w przeszłość, ale teraźniejszość zapewniała bezpieczne schronienie. Teraz liczyło się tylko to, że jesteśmy tutaj razem i tworzymy rodzinę. Może za jakiś czas wszystko znowu zmieni się o sto osiemdziesiąt stopni, ale to już tylko kwestia tego, co przyniesie los. Pozostaje nam  iść dalej przez życie i starać się nie spoglądać wstecz.
Przypomniały mi się słowa, które wypowiedziała do mnie Lorellen: „coś się kończy, coś się zaczyna.
|||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||
Cytat w tytule należy do Andrzeja Sapkowskiego.
A więc... To już koniec, nie ma już nic. Bardziej szczegółowo zajmę się podsumowaniem w kolejnym „rozdziale" pisząc coś na kształt podziękowań. Tak, tak, jak na profesjonalną pisarkę przystało. Oczywiście nie chodzi o to by podkreślać swoją zajebistość, tylko ostatecznie to zamknąć; tak po prostu.

Lady of lies [kuroshitsuji]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz