←35→

565 56 51
                                    

I will not forgive you.

- Bądźmy poważnymi ludźmi.

- Jesteśmy nimi, ale przystopujmy trochę. Wszelki stres ogranicza nas, Wong ciągle jest o krok przed nami. Czy wy nie widzicie tego? Nasze granie na czas już się skończyło, przychodzi etap pełnego rozrachunku.

- Oczywiste jest to, że przegramy ten pojedynek. My mamy jedynie garstkę, plus niektóre grupy z zewnątrz. A Wong? Wong ma kogo zechce.

- Nie ma naszych ludzi.

- Chenle, czy grupa zwiadowcza coś znalazła?

- Na razie nic.

Rozmowy toczyły się już od samego rana. Mark Lee potrzebując zająć myśli czymś innym niż załamaniem emocjonalnym, postanowił spiąć siebie i grupę. Planowi atak, za porozumieniem z Taeyongiem Lee wytaczali drogę dostania się do budynku Lucasa Wonga bez zwrócenia uwagi. Bowiem w tejże sprawie poszli o krok, znaleźli lokalizację ich wroga, a całą zasługą był pojmany Doyoung. W rzeczy samej to on pomógł obu Lee, pozwalając aby namierzyli jego nadal działający telefon. Taeyong nadal nie wiedział, jakie zamiary posiadał Kim, jednak przeczuwał, że grali po jednej stronie mimo domowych wojen. Cała ta sytuacja miała miejsce dwadzieścia sześć godzin od zaginięcia Donghyucka Lee, którego lokalizacji nadal nie ustalono. Mimo wszystko Mark nie musiał obawiać się o jego porwanie, ponieważ odnotowano tylko jednego zakładnika, w dodatku takiego, który przez spory okres czasu nie potrafił stwierdzić jakie zmiany zaszły w obu klanach. Innymi słowy, można spytać: Czy aby na pewno to Lucas Wong jest o krok przed nimi, a nie na odwrót?

Ciemnowłosy lider stanąwszy przed ogromnym oknem swojego zagraconego bibelotami gabinetu, zaczął przypominać sobie powody dołączenia do spółki Taeyonga. Pragnął pieniędzy i bogatego życia, luksusu i zabawy. Jednak w danej chwili przyglądając się ruchliwej ulicy, w ogóle nie potrafił odszukać w sobie tego marzenia. Jakby chęć na pieniądze przeszła mu całkowicie, a możliwość zabawy z bogatymi nie satysfakcjonowała. Pierwszy raz w swoim życiu poważnie spojrzał na otaczający go świat, a dziecko w ciele dorosłego zniknęło przytłoczone wszelkimi problemami. Jeden najbardziej go niepokoił, co można było stwierdzić po wiecznie marszczących się brwiach i zamyśleniu.

Doba poświęcona rozważaniom była niczym wielomiesięczna trauma, jednak o wiele szybsza i intensywniejsza. Pozbawiony odpowiedniej opieki, mentora, który mógłby naprowadzić go na odpowiednie wyjście. Dorastając w środowisku kartelów narkotykowych i nieznajomych z bronią, nie miał szans na zostanie racjonalnie myślącym mężczyzną. Jego psychika dawno ucierpiała, z każdym podanym narkotykiem tracąc jakąkolwiek normalność. Odejście Hyucka okazało się największym przeżyciem i szokiem, który pozwolił Markowi Lee wybudzić się z transu. Chociaż przez chwilę widział świat takim, jaki jest, a nie przez różowe okulary - co jednak było wygodniejsze.

- Szefie, właśnie przyjechały bronie. - Sicheng przechodząc między ścieżką gratów, dotarł do własnego lidera i ujmując w dłoń jego ramię, spojrzał opanowany w oczy Lee.

Mark momentalnie ocucony z zamyślenia, odebrał teczkę z uzgodnioną umową i wertując jej treść, kiwnął porozumiewawczo w stronę jednego z pracowników.

- Upewnij się, aby kierowca nie pamiętał tego miejsca. - wraz z zamknięciem teczki, odrzekł poważnie, przez co słyszący rozmowę Jisung z zaciekawieniem spojrzał na swojego mentora.



Przybierając podobną postawę skupił się na swoim zadaniu, przy okazji pomagając Chenle z organizacją ściągniętych filmów monitoringu. Wraz z nadchodzącymi zmianami, pracownicy musieli przyjąć odpowiednie postawy, aby nie wykonać ani jednego błędu. Mark przechodząc wzdłuż swojego gabinetu, przyglądał się bibelotom. Łapiąc za stary kompas i antyczny zegarek, dostawił te dwie rzeczy do siebie, porównując. Jak dziwne były jego czyny? Co mógł dojrzeć w zepsutym zegarze i rozregulowanym kompasie?

- Czas. Czas! - jego krzyk był jak piorun podczas cichy nocnej, jak pierwszy odgłos burzy nadchodzącej z daleka - Musimy określić plan dnia Lucasa Wonga i miejsce w budynku, gdzie przesiaduje najdłużej. Możliwe, że wtedy będziemy mogli go załatwić nawet nie wchodząc do budynku.

- Z dachu? - Lee obracając się w stronę rozmówcy, złączył spojrzenia ze swoim snajperem Sichengiem.

- Nawet z dachu. - kiwając głową zawzięcie, lider spojrzał na dobrze działający zegar ścienny - Do roboty. - rozkaże, sam łapiąc za plik banknotów, które jakiś czas temu zostawił na biurku, a nikt nie miał prawa ich dotykać - Gdzie Taeyong?

Spojrzawszy po pracownikach ujrzał zaskoczone miny, dwa ramiona podniesione ku górze, z wyciągniętymi palcami wskazującymi. Mark podnosząc głowę i spojrzenie wprost na sufit, zacisnął mocno szczęki, dodatkowo wzdychając ciężko pod nosem. Wywracając oczami wypadł prędko z gabinetu, idąc w tylko sobie znanym kierunku. Kiedy on zaczął działać, nie miał czasu na zajmowanie się kwitnącym romansem Taeyonga ze swoim doradcą. Nie miał ochoty przyglądać się ich rosnącemu uczuciu, kiedy nie mógł pielęgnować swojego.

Czas zwalniał w zależności od sytuacji, otoczenia lub samopoczucia. Pomimo rosnącego szczęścia w klatce piersiowej, pięknych myśli i wszechogarniającemu ciepłu, dla Taeyonga i Jaehyuna czas wcale nie biegł szybko. Oboje czuli się, jak zawieszone marionetki w pętli czasu. Nie mogli się wrócić, ani przyśpieszyć zbiegów zdarzeń. Wszystko dłużyło im się, nawet wtedy, gdy Taeyong znajdywał się w ramionach swojego pracodawcy z podpuchniętymi ustami od pocałunków, wgnieciony w materac łóżka. Nawet wtedy nie potrafili wykorzystać szansy na zastanie całkowitego szczęścia. Nie pozwalał im umysł, problemy, dziwny atak Marka Lee po zaginięciu Donghyucka. Potrafili jedynie leżeć obok siebie pośród gorącej pościeli, rezygnując ze zdjęcia ubrań. Godząc się z losem, odmawiali sobie jedynej przyjemności, która uratowałaby ich umysły przed całkowitą depresją.

- Jak już zaatakujemy Lucasa, będę musiał podążać frontową grupą. - ciemnowłosy lider wygodniej opierając policzek o klatkę doradcy.

Jung słysząc niski, przyjemny dla ucha głos, potrzebował głębszego oddechu, aby dać sobie czas na przemyślenie sprawy. Dosyć niepewny czuł się z myślą o wysłaniu swojego szefa na pole walki, kiedy tak leżał z oczami wpatrzonymi w sufit. Przyglądał się smugom światła rzucających promieni, biorąc pod uwagę inne zakończenie niż to - beznadziejnie.

- Oczekujesz, że będę bezczynnie tutaj siedział i czekał? - posuwając paliczkami wzdłuż karku i potylicy ciemnowłosego, Jaehyun z trudem powstrzymywał swój głos od drżenia.

- Mam nadzieję, że nie będziesz brał udziału w ataku. - Taeyong kryjąc się pod swoimi ciemnymi kosmykami włosów, westchnął ciężko, czując jak jego emocje panowały nad myśleniem i ciałem.

Dłonie lidera również posunęły się wzdłuż ramion, a jego usta zahaczyły o obojczyki zarysowane pod materiałem koszuli Jaehyuna. Leżąc przytuleni do siebie, próbowali dotrzeć do wspólnego konsensusu, jednak to zadanie nie było proste, biorąc pod uwagę skrajnie różne cechy charakteru i nawyki. Jungowi było o wiele prościej prosić, namawiać, wypowiadać się i tłumaczyć niezrozumiałe, podczas gdy Taeyong często posiadał barierę związaną ze strachem okazywania swoich uczuć.

- Muszę tam być. - Jaehyun mówiąc to całkowicie poważnie, posunął knykciami wzdłuż potylicy swojego szefa, jak i kochanka, mierzwiąc mu włosy.

Lee słysząc co doradca ma do powiedzenia, nie potrafił powstrzymać w sobie chęci zaprzeczenia słowom Junga. Dobrze wiedział, że mężczyzna nie potrafiłby odnaleźć się na polu bitwy, trudności przynosiłoby mu trzymanie broni, a co więcej celonie do osoby, która ma zadanie również strzelić. Jaehyun sprawdzał się idealnie jako doradca, nie było dla niego miejsca obok Taeyonga z bronią, Lee to wiedział. Podobnie jak nie mógł dopuścić do siebie myśli o braku powrotu. Ponieważ nikt nie wiedział, czy owa wycieczka do Lucasa Wonga powiedzie się czy też nie.

- Wcale nie musisz. Obiecaj, że nie pojedziesz z nami. - głos Taeyonga przycichł do szeptu, a mężczyzna pozwolił sobie na przymknięcie powiek.

- Nie mogę ci tego obiecać. Jestem doradcą, potrzebujesz mnie w każdej chwili. - tym razem Jaehyun był na tyle skoncentrowany na własnych przekonaniach, że nie miał zamiaru robić wbrew sobie.

W pomieszczeniu zapadła ciążąca obu mężczyzną cisza, a ich dłonie złączyły się w nieśmiałym geście, wywołanym przez Taeyonga. W końcu palce powiodły wzdłuż dłoni, a one złączone uściskiem posunęły po pościeli szeleszcząc delikatnie satyną. Ciemnowłosy, starszy mężczyzna podnosząc spojrzenie na swojego doradcę, delikatnie przymrużył oczy przypominając sobie każdy przyjazny gest ze strony Jaehyuna. Jak również wracając wspomnieniami do postrzelenia i nieudanego ataku na Junga. W danej chwili jedynym czego Lee nie potrafił sobie wybaczyć, to brak siły na przekonanie doradcy aby dokonał innej decyzji. Bowiem wraz z walką przeciwko Lucasowi Wongowi, każdy wydawał na siebie wyrok śmierci. Wszystko w imię klanu. Taeyong musiał działać, a zrozumiał to dopiero w momencie kiedy Jaehyun chcąc rozluźnić napięcie między nimi i dać upust melancholii, złączył ze swoim szefem usta. Poruszał wargami leniwie, nieśpiesznie, mając nadzieję na nasycenie się nimi. Tyle razy w pocałunkach żegnali się, że młodszy znał je już na pamięć.

Ciarki przeszły go po plecach, kiedy Taeyong wzmocnił pocałunek, a swoim językiem zaczął dominować nad sytuacją. Dłoń nadal nie puszczała tej Junga, kiedy druga sunęła po klatce piersiowej z łatwością rozpinając guziki. Wsunąwszy koniuszki palców pod lekki materiał koszuli, Lee mógł pod sobą poczuć jak Jaehyun łapczywie zaciąga się powietrzem. Atmosfera ewidentnie zgęstniała, ich umysły pokryła fala silnego uczucia, a serca zaczęły bić w jednym rytmie. Taeyong nigdy nie był tak pewny swoich decyzji. Wykładając wszystkie karty na stół, pozwolił zepchnąć się w pościel, z namiętnością ponownie gościć wargi Jaehyuna na swoich. Wtedy dłonie puściły się, jednak dla dobra sprawy, te Taeyonga wylądowały na karku doradcy, muskając delikatnie kosmyki włosów. Górujący mężczyzna wydawać by się mogło, że był oazą spokoju, a jego działania zostały dogłębnie przemyślane. Prawda była taka, że emocje w ciele Jaehyuna szalały. Mieszanka smutku, rozżalenia tworzyła abstrakcyjnie przyjemne połączenie z podnieceniem i namiętnością, a chęć oddania się chwili przeważała nad obowiązkami.

Całowali się długo, jak kochankowie, którzy nie mieli nic do pozostawienia na swojej drodze. Dotykali się czule, jak ludzie chcący zapamiętać każdy ruch, bądź kolor skóry tej drugiej osoby. Oboje chcieli zapamiętać zapach drugiego, brzmienie głosu, aby bez problemu móc w każdej chwili przypomnieć sobie szept przepełniony gamą emocji. Oddechy tworzyły ich własną melodię, a rozdzierane ubrania, nowoczesną kompozycję tych dwoje kochanków. Kiedy świat rozpadał się, wróg czaił się zaraz obok, oni potrafili znaleźć w sobie oparcie, ukoić nerwy i poddać się uczuciu jakie rozpalało ich od dłuższego czasu. Jednak nikt otwarcie nie mówił, że to miłość ich połączyła - te odważne słowa nie potrafiły przecisnąć się przez gardło. Przynajmniej nie w tym momencie, chociaż wiadome było, że czas się im kończył niemiłosiernie szybko.

Akt miłości osądził ich los, a konsekwencje miały nadejść lada dzień. Cała złość na zdrajców klanu, potęgująca się niepewność dotycząca dnia kolejnego, męczące poczucie braku należenia do drugiej osoby, jak i brak pewności czy kochanek to twór prawdziwy i całkowicie szczery. Przewijające się między wspomnieniami cienkie nici szczęścia, związane z poznaniem doradcy, przeplatały się i tworzyły obraz niezwykle piękny. Ponieważ kiedy połączy się cierpienie z miłością, tworzy się cud, który potrafi pojąć tylko zakochany. Wiele łez spadło, wyrzutów sumienia, przeprosin. Oddając się w ramiona drugiego człowieka Taeyong pierwszy raz mógł pomyśleć o radości jakiej doznał. Odrzucając wszelkie ciężary potrafił oddać się swojemu kochankowi, tworząc niezapomnianą dla ich obu więź.

I właśnie wtedy akt miłości doprowadził ich na skraj. Szczególnie Jaehyuna, który będąc najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, jednocześnie nie potrafił poradzić sobie z emocjami. Będąc więźniem własnego umysłu, poddał się, podejmując decyzję. Decyzję, która miała wpłynąć na los zarówno Taeyonga, jak i całego klanu. Upadając stracił część siebie, która była pielęgnowana cierniami tyraństwa Taeyonga.

Innymi słowy, za to, co zrobi na misji, miał dostać się do czeluści samego Piekła.

Kiedy Jaehyun i Taeyong pozwalali sobie na chwilę słabości, Mark postanowił zaszyć się we własnej sypialni. Dzierżąc jedną z koszulek Donghyucka, z trudem odetchnął, przysiadając na krawędzi łóżka. Jego dłonie samowolnie podniosły materiał własności barmana, a nos wsunął się między kołnierzyk. Piżama jego byłego kochanka, jako jedyna nadal nim pachniała. Jednocześnie wymieszania z ciężkim zapachem kolońskiej wody Marka, tworzyła cudowną wiązankę zapachu, którego Lee nie chciał już nigdy zapomnieć.

Posuwał knykciami po guzikach, do momentu kiedy w jego drzwi nie zapukał jeden z pracowników. Mark chcąc być szczerym wobec siebie, miał nadzieję iż porozmawia z Huangiem, który jak zawsze dobrze doradzał mu w patowej sytuacji. Jednakże w progu nie stanął Renjun, a najlepszy snajper - Sicheng. Lee widząc go, nieco zmarkotniał, jednak rezony wróciły mu na tyle szybko, by zaprosić mężczyznę do sypialni machnięciem dłoni.

Przez moment w pomieszczeniu panowała cisza, Sicheng zdołał usiąść tuż obok swojego szefa. Oboje nie byli uzbrojeni, całkowicie bezbronni, gdyby ktoś miałby na nich czyhać. Jednak w danym momencie, nie to miało się stać.

- Nie ma więcej informacji o jego lokalizacji? - ciemnowłosy Lee szepcząc, nie miał zamiaru przerywać kojącej ciszy jaka go otaczała.

Po raz pierwszy nie miał ochoty wpaść w głośne, od nieznanych mu osób, miejsce. Pragnął zobaczyć uśmiech Donghyucka i usłyszeć jego śmiech. Będąc myślami wraz ze swoim byłym kochankiem, Mark nie mógł zauważyć jak jego pracownik zbliża się i dosuwa swoje kolano do tego Lee. Kiedy oba otarły się delikatnie o siebie, Sicheng odparł.

- Nie ma kamer w okolicy, do której udał się. Mamy dwa nagrania, na których biegł w kierunku jednej z najgorszych dzielnic miasta.

Marka gwałtownie oświeciło, a kiedy podniósł głowę, gwałtownie zrównał się z ciepłym spojrzeniem swojego pracownika.

- Udał się do matki! Na bank! - możliwe iż w danej chwili Mark odzyskiwał swoją energię.

Bardzo prawdopodobnym było, że zaciśnięte na koszulce dłonie symbolizowały determinację, a rozczulone, pełne szczęścia spojrzenie - ulgę. Jednak, jak to bywa w takich ckliwych opowiadaniach, jego radość prędko skończyła się. Dokładnie z momentem, kiedy Sicheng pozwalając sobie na nieco więcej, pochylił się w stronę szefa, muskając kącik ust swoimi wargami. Możliwe, że wszystko działo się zbyt szybko, ale Mark wiedział jakich błędów dopuścił się w ostatnim czasie. Nie miał zamiaru ponownie ich popełnić.

Dlatego po sypialni Marka Lee rozniósł się dźwięk uderzenia skóry o skórę. Starszy mężczyzna agresywnie uderzając w polik swojego pracownika, wstał gwałtownie z krawędzi łóżka. Nie miał nic do dodania, nie potrafił spojrzeć snajperowi w oczy. Jego gardło ścisnęło się mocno, a dłoń, która uderzyła, drżała. Zawód jaki przybił Marka, na nowo przypomniał mu o smutku, jaki przeżywał tuż po wyjściu Donghyucka. Nawet najgorszy śmieć nie powinien być tak potraktowany.

Sicheng mógł wyjść i już nigdy nie wracać do tego pokoju. 






Hejka! Jak tam samopoczucie?
Piąteczek, piątunio! Idealnie za tydzień mam inaugurację na wydziale  :P
Musze przyznać, że jeszcze nigdy nie dane mi było przeżyć ckliwej, romantycznej miłości i coraz mniej zaczynam w nią wierzyć :( chociaż jak opisuję tę sceny, to staram się przeżywać podwójnie XD CHOCIAŻ WIECIE, jest ryzyko zapłakania klawiatury ;) XDDD <3 

MY CLAN (jaeyong/markhyuck)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz