I will wait...
Między palcami odzianymi w skórzaną, czarną rękawiczkę prześlizgiwała się i podskakiwała moneta. Złota, dosyć dużych rozmiarów rzecz ciążyła prawie niezauważalnie na dłoni Doyounga, który wpatrując się bezwstydnie w swojego szefa, siedział wraz z innymi członkami w limuzynie. Najstarszy Lee jako jedyny nie posiadał odpowiedniego uzbrojenia, pomimo kurtki kuloodpornej i małego pistoletu przy pasie. Całkowicie zdany na własnych pracowników, również nie spuszczał spojrzenia ze swojego najmniej posłusznego pracownika. Ta niema przepychanka miała uświadomić szefa o bojowości, a zapał Taeyonga o jego upartości.
Lee nie mógł dopuścić, aby jeden z jego pracowników porzucał szacunek na koszt własnej dumy. Ciemnowłosy domyślał się iż inni mogli wziąć przykład z Doyounga i przeciwstawić mu się. Czym prędzej lider musiał znaleźć zastępstwo na tak dobrego jednakże nieposłusznego pracownika. Im prędzej pozbyłby się go z zespołu, tym zaoszczędziłby sobie nerwów.
- Jesteśmy na miejscu, szefie. - w bezprzewodowej słuchawce Taeyong usłyszał swojego zaufanego kierowcę, po czym bezwzględnie nakazał mu czekać w aucie dopóki każdy pracownik nie wróci.
Mężczyzna w garniturze dopasowanym na styk, wyciągnął z pasa broń, niemal natychmiast przeładowując ją. Charakterystyczny dźwięk odbił się od uszu wszystkich pracowników, którzy posiadali własne pistolety, snajperki i inne dogodności w postaci broni strzeleckich chociażby karabin maszynowy. Ta broń przeznaczona była dla Jeno i Taeila, którzy zostali specjalnie szkoleni aby dobyć jej zaszczytu. Taeyong spoglądając po swoich pracownikach, czuł jak przez przyciemnione szyby promienie słońca chcą wpaść - niedoczekanie. Łapiąc stanowczo swój pistolet w jedną dłoń, machnął zrozumiale do Chenle, prawej ręki Marka, aby oddał mu nawigator. Upewniając się czy godzina zgadza się z ich planem, każdy czekał spięty, w niezmiernie uciążliwej ciszy na definitywny rozkaz.
Pod wpływem jednego jego ruchu, wszyscy porwali się do wyjścia. Limuzyna dosyć rozbudowana pomieściła kilkanaście rosłych facetów, a drzwi otwierały się po obu stronach maszyny. Założywszy prowizoryczne chusty, ocierające się o nos, wychodzili z samochodu w ustalonej formacji. Ostatnim był Johnny, który zasalutował swojemu szefowi z myślą iż wróci cały i zdrowy.
Wieżowiec Lucasa Wonga mieścił się w centrum miasta, dlatego też limuzynę, w której znajdował się Taeyong obstawiały dwa inne czarne wozy. Mężczyźni, którzy wyszli z samochodów nosząc broń palną w biały dzień, pomimo popłochu jaki zdążyli już zasiać, ruszyli przed siebie. Przewodzący paczce Yuta z obstawą po bokach w postaci pracowników Marka Lee, zarzucił na swoje ramię ciężką broń i nie patyczkując się z napotkanymi strachliwymi spojrzeniami przekroczył próg ogromnego wieżowca, w którym mieli zasiać kolejny popłoch. Najlepiej straszyło się ciężką artylerią i nieokiełznanymi pracownikami, którzy dla pieniędzy potrafili poświecić własne dobro.
Sicheng znikając tuż za drzwiami ewakuacyjnymi kierował się na jedno z wyższych pięter wieżowca, mając na uwadze czas i myśl, że Lucas Wong może opuścić budynek w każdej chwili. Mężczyźni wkraczając wgłęb centrali budynku, stanęli znienacka w odpowiednim szyku i na dźwięk gwizdu wszyscy w tym samym czasie podnieśli bronie. Ludzie stojący na recepcji, drobni przedsiębiorcy wychodzący z windy i ochroniarze podpierający ściany zamarli w jednym momencie. Jeden z mężczyzn w odpowiednim uniformie zdążył jeszcze wezwać posiłki, kiedy po parterze rozniósł się ogromny huk wystrzału broni. Kiedy każdy posiadał tłumik na swoim gnacie, Jeno wraz z Taeilem siali popłoch karabinami.
- Żryjcie ołów kurwy. - warknął Lee pod nosem zgorzkniale, oddając serię pocisków wprost w grupę przedsiębiorców, których teczki były własnością Wonga.
CZYTASZ
MY CLAN (jaeyong/markhyuck)
FanficW ogromnej rezydencji państwa Lee znalazło się miejsce dla nich wszystkich. Żyli tam i zajmowali się własnymi sprawami, będąc pod opieką wszechstronnego lidera Taeyonga. Pracując u tego faceta, ludzie mieli raj dany na dłoni. Jednak za jaką cenę? ...