Budzę się i praktycznie od razu siadam na łóżku. Mrugam kilka razy i próbuję ogarnąć, co jest grane. Dopiero po chwili dociera do mnie, że ze snu wyrwał mnie dzwonek telefonu, zakopanego gdzieś w łóżku. Pewnie zasnąłem, przeglądając strony internetowe.
Odkopuję komórkę i spoglądam na ekran, na którym wyświetla się jedno słowo: Dupek. Czyli tak naprawdę dzwoni menadżer mojej kapeli.
– Halo – rzucam w słuchawkę nieco zachrypniętym głosem.
– Co jest, stary. Nie mów, że jeszcze śpisz.
– Nie, skądże – próbuję zełgać, ale Samuel zna mnie lepiej.
– Nie wkurzaj mnie, Dan! Pamiętasz chyba, że dziś wylatujemy na turne po Europie? Wszystko jest już dopięte na ostatni guzik, więc weź tego nie spierdol tym razem, słyszysz? – nawija jak katarynka. Praktycznie drze się do słuchawki, aż muszę nieco odsunąć aparat od ucha.
– Mhm – mruczę pod nosem.
– Ogarnij się, do cholery. O szóstej trzydzieści popołudniu chcę cię widzieć na lotnisku, słyszysz? Dasz radę, czy mam po ciebie wysłać kierowcę?
– Dam radę.
– Na pewno?
– Tak, kurwa, mówię, że dam radę. – Zaczynam się wkurzać. Ten dupek ma szczęście, że nie tylko jest moim menadżerem, ale i najlepszym kumplem od wielu, wielu lat. – Nie spóźnię się – dodaję szybko.
– Okej. A twoja narzeczona też jedzie? – dopytuje Samuel.
– Moja narzeczona? – powtarzam bezmyślnie. To słowo przywołuje mi na myśl dziewczynę z grubym warkoczem, ciężkim od wody oraz niezwykłe zielone oczy, patrzące na mnie przenikliwie. Ale przecież to nie moja narzeczona, a jedynie dziewczyna ze snu.
– Tak, kuźwa, narzeczona. Zapomniałeś już, że się jej oświadczyłeś?
Jak mógłbym? Oświadczyłem się Hope dwa miesiące temu i od tego czasu nie daje mi spokoju. Ciągle naciska na to, żebyśmy wreszcie wyznaczyli datę ślubu. Jednak mi się wcale nie spieszy. Zwłaszcza, że ostatnio mam coraz większe wątpliwości czy dobrze robię, a po dzisiejszym śnie...
– Nie – odpowiadam wreszcie – nie jedzie. Może dojedzie gdzieś w połowie trasy.
Samuel daje mi jeszcze kilka wskazówek, żebym na pewno niczego nie zapomniał zabrać ze sobą. Ostatnio mam ciężki okres. Dopadła mnie totalna niemoc. Czasem nie potrafię pozbierać myśli, zapominam, co robię albo jaki mamy dzień. Mam wrażenie, że się wypaliłem. Jestem zmęczony ciągła gonitwą, koncertami, zarwanymi nocami. Nigdy nie wierzyłem, że to możliwe. Dziwiło mnie, że inni muzycy popadają w depresje, nie cieszą się ze swojej kariery i sukcesów. Tymczasem sam popadłem w artystyczny dołek.
Zwlekam się z łóżka. Przechodzę do salonu, gdzie odkładam telefon na stolik. Podchodzę do ściany, która składa się praktycznie z samych okien. Przystaję przy jednym z nich i spoglądam na panoramę Miami.
Wracam myślami do mojego snu. Ta dziewczyna i oczy jak dwa szmaragdy. Wydawała się taka realna. Jeszcze czuję na ustach jej pocałunki, a na skórze zapach. Przejeżdżam palcami po obojczyku, tam gdzie mnie dotknęła, a gdzie było wytatuowane imię dziewczyny. Nie mogę sobie je przypomnieć.
Choć sen był przyjemny, nawet bardzo przyjemny, czuję pewien niepokój. Jakbym coś przegapił, o czymś zapomniał. Jakbym coś stracił.
***
Media: Bullet For My Valentine "Hearts Burst Into Fire"
Nie wiem co robię, nawet nie pytajcie. Miał być one-shot, a tymczasem... Nie wiem co z tego powstanie. Póki co będą to raczej krótkie zrywy, ale może kiedyś przerobie to na większą historię. Jednak chcę już teraz się z Wami tym podzielić.