Otwieram oczy, a wokół mnie panuje półmrok. Muszę się mocno skupić, żeby zrozumieć, gdzie właśnie się znajduję.
Siedzę w samolocie. Lecimy z Miami do Wielkiej Brytanii, skąd rozpoczynamy tournée po Europie.
Większość moich towarzyszy śpi lub siedzi ze słuchawkami na uszach. Światła są przygaszone, słychać jedynie szum silników.
Nie ma małego, francuskiego miasteczka, ani dziwnego amfiteatru, ani tajemniczej dziewczyny, której imienia nie mogę sobie przypomnieć. Jest za to podniecenie, które odczuwałem całując jej delikatną skórę i zaciskając palce na zgrabnych udach.
Jak to możliwe, że od kilku tygodni śni mi się ta sama dziewczyna? I to w dodatku taka, której nigdy w życiu nie poznałem. Jednak tym razem sen był inny. Do tej pory śniło mi się co noc to samo. Willa z basenem, dziewczyna na materacu. Wrzucam ją do wody, a potem kochamy się w sypialni.
Tym razem było inaczej. Jeszcze bardziej realistycznie. Kawiarnia, małomiasteczkowe uliczki i gorące usta tej ślicznotki oraz jej namiętne spojrzenie.
Przecieram dłońmi twarz, wiercę się niespokojnie na fotelu. Jest mi duszno. Mam ochotę wyrwać się stąd, tymczasem czeka nas jeszcze kilka godzin lotu. Sięgam po plastikową butelkę z wodą i upijam z niej dwa łyki. Przydałoby się coś mocniejszego. Zamówię, jak tylko pojawi się stewardesa.
Odrywam butelkę od ust i zerkam na miejsce obok. Jest puste i leżą na nim jedynie różnego rodzaju papiery dotyczące trasy. Rozpiska koncertów, które mamy zagrać, na każdym playlista jest nieco inna. Mój wzrok pada na jedną z miejscowości.
Bordeaux.
Serce mi przyspiesza. Biorę do ręki i przyglądam się uważnie czarnym literkom.
Bordeaux – powtarzam w myślach.
Miasto z mojego snu, w którym również miałem zagrać koncert, właśnie tam.
Pewnie to zwykły przypadek. Pewnie ta miejscowość utknęła mi w pamięci, dlatego pojawia się w moim śnie.
A może spotkam tam tę dziewczynę ze snu? Czy to możliwe, ze ona istnieje naprawdę?
Nie. To głupie. Wiem, że to niemożliwe. Mój umysł to wie, ale serce nie może przyjąć tego do wiadomości.