Rozdział 11.

222 37 12
                                    

And there's no mountain too high,
No river too wide.

Dwa razy musiałem odczytać tę głupią wiadomość aby dokładnie zrozumieć o co chodzi. A teraz czytam ją właśnie trzeci raz, nie chcąc pominąć niczego.

Cene:

Cześć Kamil, wiem, że jesteś pewnie zdziwiony że do ciebie napisałem, ale proszę, doczytaj tę wiadomość do końca. Nie wiem co aktualnie czujesz, co robisz i podejrzewam, że raczej nie masz ochoty na nic związanego z Peterem, ale proszę, jeśli ci na nim jeszcze choć trochę zależy, czy jeśli cokolwiek do niego czujesz, przeczytaj to. To ma naprawdę ogromne znaczenie i od niego samego dowiesz się wszystkiego. A to może zmienić dużo.

Wysyłam ci to wszystko w załączniku na maila, chronologicznie.

Cene

Ręce niemal od razu zaczynają mi drżeć i nie przejmuję się nawet kawą rozlaną na jasnej pościeli. Jak na zawołanie po wejściu na pocztę pojawiają się wiadomości od Cene. Klikam na nią i praktycznie gryzę dłonie ze zdenerwowania kiedy plik się ładuje. Pierwszy z ponad 20.

Nie powinienem tak reagować, ale jest to silniejsze ode mnie. Nie mogę nad tym zapanować, a dodatkowo nie wiem czego mam się spodziewać. Jeśli Cene coś mi wysłał to zdecydowanie musiał mieć dobry powód, bo rzadko kiedy wtrącał się w czyjekolwiek życie i nie siał zbytecznej paniki.

Wreszcie plik otwiera się, a ja trzęsącymi się dłońmi nieco go powiększam. Czytam najszybciej jak się da, przelatując wzrokiem po linijkach tekstu, chcąc wiedzieć wszystko od razu, jednak po chwili zwalniam, aby dokładnie zrozumieć jego treść, niczego nie przeoczyć. Wszystko inne może poczekać.

Po chwili czytam go drugi raz, po czym otwieram kolejny plik z jeszcze większą mieszaniną myśli w głowie. Nie mam pojęcia o co chodzi, co i jak, ale staram się uspokoić i powoli, dokładnie czytam kolejne kartki. Każdy list czytam po dwa, a nawet trzy razy.

Nie wiem nawet co czuję czytając to. Albo nie, wiem. Czuję dosłownie wszystko. W moich oczach zbierają się łzy na każde twoje wspomnienie, przywołując je po raz kolejny, tak samo kiedy czytam o wszystkich twoich zapisanych odczuciach. Uderza we mnie to wszystko tak, że prawie tracę kontakt ze świadomością, jestem skupiony na każdym twoim zdaniu.

Czuję się cholernie zagubiony, zdezorientowany, z jednej strony jakiś smutek rozrywa mi serce, a z drugiej czuję swojego rodzaju niewyobrażalną wręcz ulgę. Co jakiś czas moje serce zalewają sprzeczne emocje, które zlewają się, lub przemieniają jak w kalejdoskopie.

Jeszcze długo po przeczytaniu wszystkich kartek siedzę i wpatruję się w laptop, próbując chociaż trochę posegregować informację i ułożyć swoje myśli. Cene miał rację. To ma ogromne znaczenie i to zmieniło dużo. Bardzo dużo. Po raz kolejny klikam na pierwszy „list" i zaczynam czytać go od nowa. Tym razem całkiem na spokojnie. Znam już całą treść, teraz chcę tylko upewnić się, czy na pewno wszystko dobrze zrozumiałem. I znowu czytam wszystko po kolei, próbując rozgryźć je w stu procentach i przeczytać wszystko, co jest zawarte między słowami, to co kryje się pod maleńkim elektronicznym druczkiem.

Czytam to co najmniej trzy razy, zanim wreszcie mój mózg zaczyna pracować na normalnych obrotach. Teraz po prostu gapię się za okno, chcąc dokładnie wszystko przyswoić i podjąć jakieś w miarę racjonalne decyzje. Albo w ogóle podjąć decyzję.

I okazało się nagle, że mam jeszcze całkiem spore zapasy łez. Po raz kolejny zaczynam płakać, nawet nie kłopocząc się szukaniem chusteczek, ani ocieraniem rękawem policzków. Pozwalam łzom swobodnie płynąć. Ale tym razem jest to inny płacz. Nie jest on histerycznym szlochem, chociaż... sam nie wiem jak go zdefiniować. Jest w nim chyba zawarte wszystko co do tej pory w sobie dusiłem oraz kompletnie nowe, dopiero co obudzone we mnie uczucia. Nawet kiedy nowe łzy przestają wypływać z moich oczu, ja wciąż siedzę z zamazanym spojrzeniem i oddycham głęboko. Z tego letargu wyrywa mnie dopiero dźwięk kolejnego esemesa.

Tym razem chwytam komórkę w dłoń z prędkością światła.

Cene:

Nie wiem jaką decyzję podejmiesz, zostawiam to tobie. Jeśli jednak miałbyś jakieś pytania to możesz śmiało dzwonić, zrobię co w mojej mocy.

Mam pytania, całą masę pytań. Wiem jednak że to nie u Cene powinienem szukać odpowiedzi. A przynajmniej nie tych najważniejszych.

Podjęcie paru decyzji zajmuje mi chwilę. Chociaż właściwie źle to sformułowałem. Ja wiem co mam zrobić, wiedziałem od początku, a teraz jestem tego pewien. Dlatego muszę podjąć tylko jedną decyzję.

Lepiej jechać samochodem czy samolotem?

Na szczęście przypominam sobie o istnieniu internetu i jak najszybciej się da szukam lotów do Lublany. Krzywię się na myśl o tym ile pieniędzy będę musiał wywalić, ale i tak będzie trochę szybciej niż samochodem. A dodatkowo jestem zbyt zdenerwowany żeby prowadzić przez aż tak długi odcinek drogi.

Pierwszy raz w życiu wykorzystuję własne nazwisko i dzwonię do jakieś miłej pani z pytaniem o rezerwację na lot. Muszę się nieco powygimnastykować, ale w końcu kobieta godzi się zrobić jakąś wyjątkową rezerwację.

Ledwo rozłączam się, po czym wyciągam jedną torbę podróżną i wrzucam do niej tylko najważniejsze rzeczy, jakieś pieniądze, coś do picia, ze dwie koszulki i wszystko co leży mi pod ręką. W pewnym momencie wpadam jeszcze na jeden pomysł. Włączam drukarkę, a po paru minutach ubrany i gotowy zamykam dom. Potem zadzwonię do kogoś aby przy okazji sprawdził czy wszystko jest okej.

W pośpiechu wsiadam do samochodu i odpalam silnik. Przede mną jeszcze długa droga i modlę się aby z racji wczesnej godziny nie było korków. W głowie układam sobie wszystko co i komu powinienem powiedzieć, dochodzę jednak do wniosku że może to poczekać. Najpierw muszę dostać się na lotnisko.

A dopiero potem będę myślał co dalej.

_______________________

I tak oto połowa tego opowiadania już za nami...

Jeśli przeczytałeś - zostaw gwiazdkę!

Do zobaczenia,

Ola

Come what may | p.prevc x k.stochOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz