Rozdział 8.

211 36 4
                                    

Want to vanish inside your kiss;
Every day I love you more and more.

Ogółem bez ciebie czas leci jakoś tak wolniej. Owszem, nawet kiedy byliśmy razem, ja u ciebie w Słowenii lub ty u mnie w Polsce też czas nam się dłużył. Szczególnie gdy czekałem aż ty wrócisz z treningu, lub kiedy ja go skończę, lub gdy dni między zawodami spędzaliśmy osobno. Ale zawsze odliczałem minuty aż ty staniesz w drzwiach i w końcu znajdę się w twoich ramionach. A teraz nawet nie czekam. I nie odliczam, bo po prostu nie mam do czego. Dlatego czas leci tak cholernie wolno.

Najgorsze jest to że czasami łapię się w spoglądaniu na zegarek w porach kiedy najczęściej przychodziłeś do domu, lub kiedy to ja do niego wracałem. I kiedy normalnie wydaje mi się że już się uspokoiłem to właśnie to zadaje mi ból po raz kolejny. I czasem kiedy włączam rano telefon to automatycznie czekam aż wszystko się załaduje i sprawdzam czy może nie ma jakiejś wiadomości od ciebie.

Teraz też siadam na jednym z foteli w salonie i, uprzednio otwierając butelkę wina odruchowo sprawdzam twoją aktywność w mediach. Nie dziwi mnie to że twój facebook i instagram świecą pustkami, tak samo jak to, że ostatnio byłeś aktywny ponad 2h temu. Zresztą to o niczym nie świadczy, bo doskonale wiem, że nie ma to żadnego przełożenia na rzeczywistość.

Nalewam sobie kieliszek wina i zastanawiam się, co teraz robisz. Wątpię żebyś był na treningu, chociaż nie zdziwiłbym się, jakbyś właśnie robił jakieś dodatkowe ćwiczenia w domu. Może wyszedłeś też gdzieś z kolegami z kadry albo jesteś u rodziców lub braci? A może gadasz właśnie przez telefon z Robertem lub po prostu czytasz książkę albo oglądasz film? Oczywiście mój mózg podsuwa mi też kolejną opcję, której najbardziej nie chcę mieć przed oczami czyli tą że być może spędzasz czas w innym towarzystwie. Może jakiejś ładnej blondynki? Albo kogoś nowo poznanego? Równie dobrze może to być inna skoczkini, skoczek czy nawet Mina, z którą znacie się od tylu lat. Nie ważne kto, boli tak samo.

Trochę dziwię się, że tak szybko wypiłem trzy kieliszki, bo praktycznie w ogóle nie piję i nie ciągnie mnie do tego. Aczkolwiek dzień po tym jak wróciłem do Polski, zaraz po tym jak tylko poinformowałeś mnie, że z nami koniec to miałem ogromną ochotę się upić i byłem już na dobrej do tego drodze, jednak Dawid i o dziwo Piotrek, jakoś mnie od tego odciągnęli. Teraz jestem im za to wdzięczny, bo znając życie zamiast zapomnieć zrobiłbym coś zupełnie odwrotnego, nie wykluczając dzwonienia do ciebie lub czegoś w tym stylu.

Czy będzie chociaż jedna, jedna jedyna rzecz nie kojarząca mi się z tobą? Bo nawet głupi alkohol kojarzy mi się z tobą, Pero. Po pierwsze – to śmiesznie wręcz tanie wino, które czasem kupowaliśmy na stacjach benzynowych, a potem piliśmy w hotelowym pokoju, albo na jakimś kocu w dolinie, lub kiedy wymykaliśmy się po konkursach. Nie potrzebowaliśmy kieliszków, ani niczego, najczęściej piliśmy prosto z gwinta, kilka razy przemyciłeś skądś plastikowe kubki. A bawiliśmy lepiej niż na jakimkolwiek afterze po zawodach. Albo przynajmniej ja się bawiłem.

Po drugie – ta cholerna impreza pod koniec sezonu. Nigdy w życiu nie przesadziłem z alkoholem, nawet w wieku 16 lat lub na osiemnastkach. Nawet na weselach. Aż do tamtego dnia.

Nie wiem jak to się stało. Standardowo wypiłem kieliszek szampana na rozpoczęcie i jeden kieliszek wódki jako toast. Najwidoczniej potem za sprawą Piotrka albo Stefana Krafta wypiłem jeszcze jakiś, i z tego co pamiętam gdzieś stało moje ulubione wino. Także ten. I serio podziwiam cię Peter że sobie ze mną wtedy poradziłeś, bo nie do końca pamiętam jakiś dwóch godzin i tego jak trafiłem do hotelowego pokoju – nawet nie jestem pewien czy do mojego czy do twojego. Przytomność umysłu odzyskałem jakoś klęcząc w łazience, już bez marynarki i krawata, w pobliżu muszli klozetowej z głową na twoim ramieniu. Siedziałeś obok mnie, a w ręku trzymałeś szklankę z wodą i chyba jakieś zioła. Coś chyba mówiłeś, ale nie próbowałem cię nawet do końca wysłuchać, bo niemal od razu zebrało mi się na wymioty. I wtedy też klęczałeś koło mnie, podtrzymując w pasie i podając chusteczki.

Przepraszam Peter, że zniszczyłem ci imprezę. Co prawda nie byłeś typem imprezowicza, ale mogłeś chociaż pogadać ze znajomymi lub przynajmniej dobrze się bawić, zamiast targać mnie do łóżka i pomagać w rozbieraniu się. Nadal mam poczucie winy, że siedziałeś wtedy ze mną pół nocy i czuwałeś, kiedy ja spałem, zamiast się porządnie wyspać. Wiem, co byś mi odpowiedział: że ja też kiedyś siedziałem z tobą, kiedy nie mogłeś spać i leżałem przy tobie dopóki nie zasnąłeś. Ale...cholera Pero, czy ty zawsze na wszystko musiałeś mieć odpowiedź?

Mogłeś mnie zostawić żebym radził sobie sam, bo w końcu to moja głupota, ale ty i tak siedziałeś przy mnie rano, oczywiście wywracając oczami – nawet jeśli wiedziałem, że robisz to na pozór – co chwila dając mi pić, szukając gdzieś w walizce tabletki na ból głowy i słuchając mojego mętnego narzekania na kaca. No dobra, perfidnie się ze mnie naśmiewałeś, żeby nie było, że tylko cię hołubię.

Odkładam w końcu w połowie pustą butelkę do lodówki i idę się położyć. I nawet kiedy kładę się w końcu pod kołdrą to dopada mnie jedno wspomnienie, którego na początku nie skojarzyłem, a przyszło dopiero z czasem: że tej idiotycznej nocy, kiedy w końcu położyłeś mnie spać i sam ułożyłeś się obok mnie, to zdążyłeś jeszcze przeczesać mi włosy i parę razy lekko pocałować, głównie w czoło, nos i usta, pomimo tego, że na sto procent śmierdziałem wódką i wymiocinami, bo nawet nie miałem sił porządnie umyć zębów.

Wiesz co Peter?

Nawet mimo faktu, że mnie cholernie zraniłeś i nadal mnie to boli, jak i to, że w ogóle zakończyłeś naszą relację, to jesteś naprawdę dobrym człowiekiem. I jednocześnie rani, jak i śmieszy mnie fakt, że po raz kolejny, po ponad 4 latach zazdroszczę osobie, z którą będziesz dzielił życie. Los jest niezwykle przewrotny.

_____________________________

I jak się bawicie? Mam nadzieję, że nie jest za bardzo smutno po tym rozdziale ;)

Jeśli przeczytałeś - zostaw gwiazdkę!

Do zobaczenia,

Ola

Come what may | p.prevc x k.stochOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz