Rozdział 7.

239 39 6
                                    

Atop every mountain
There's a hurdle in the sky

Moje dni przeplatają się na zasadzie niezwykłej wręcz werwy i chęci do życia, z tymi kiedy samo zmobilizowanie się, aby wstać z łóżka jest sukcesem, a co dopiero zrobienie czegoś konstruktywnego. Mam teraz nieco ponad miesiąc wolnego, aby dobrze się zregenerować i wypocząć, ale szczerze mówiąc, nie wiem, czy nie wolałbym od razu wrócić do treningów. No bo błagam, ile można robić to samo? Dom ogarnąłem w dwa dni, poodwiedzałem wszystkich znajomych i rodzinę (a siedzieć im ciągle na głowie naprawdę nie wypada), załatwiłem wszystkie spotkania biznesowe i nawet nadrobiłem wszystkie książki. Z nudów umyłem nawet kaloryfer, czego nie robiłem chyba od ponad roku.

W końcu ubieram się ciepło, bo mimo pięknych 18 stopni, wiatr nadal jest dokuczliwy i wychodzę pobiegać, albo chociaż szybko pospacerować. I nawet moja poraniona dusza nie jest w stanie nie docenić piękna budzącej się do życia przyrody. Słońce odbija się od tafli wszystkich jezior, strumyczków tak, że cieszę się, że gdzieś w kieszeni mam okulary przeciwsłoneczne. Niemal wszystkie drzewa i krzewy zaczynają już kwitnąć, a zapach świeżych, powoli rozwijających się kwiatów delikatnie zaczyna unosić się w powietrzu, mieszając się z zapachem wiatru.

Mobilizuję się jak tylko mogę i rzeczywiście zaczynam biegać, najpierw trochę po płaskim terenie, głównie dolinach, a po rozgrzewce kieruję się bardziej w góry, tak, aby chociaż trochę popracować nad kondycją. Idzie mi całkiem dobrze, myślałem, że będę bardziej zmęczony, ale i tak po mniej więcej godzinie pasuję z wysiłkiem i jedyne, co robię, to lekko się rozciągam. Trener chyba nie wybaczyłby mi jakbym się przeziębił – chociaż teraz teoretycznie już mogę. Aczkolwiek zdecydowanie nie uniknąłbym porządnego opieprzu i żalów, że o siebie nie dbam. No i na pewno nie chcę pić tych obrzydliwych syropów.

Siadam w końcu na jakimś w miarę suchym kamieniu w pełni słońca i rozglądam się po okolicy. Naprawdę cieszę się, że mieszkam w górach. Kompletnie nie umiałbym chyba przystosować się do życia gdzieś nad morzem. Chociaż nie ukrywam, że miło jest wyjechać gdzieś i poleniuchować raz na czas.

Jeśli miałem jednak nadzieję na chwilę relaksu i odpoczynku od własnych myśli, to się przeliczyłem, gdyż moja podświadomość po raz kolejny postanowiła ze mnie zadrwić. Oczywiście musiałem sobie usiąść w otoczeniu pięknych, kwitnących kwiatów. I kiedy indziej bym się pewnie ucieszył, każdy normalny człowiek by się ucieszył, no ale cóż. Jak na złość wracają do mnie wszystkie wspomnienia właśnie z tobą, Peter. No bo z kimże innym.

Zawsze uznawałeś zasadę: mniej mówienia, a więcej działania. Rzadko kiedy mówiłeś o uczuciach. Chociaż nie, powinienem powiedzieć – rzadko kiedy mówiłeś o uczuciach słowami. A mimo to potrafiłeś przekazać mi wszystko co czułeś.

Nigdy nie przywiązywałem specjalnej uwagi do drobnostek czy do kwiatów. Oczywiście lubiłem je, lubiłem na nie patrzeć, ale nie miałem ręki do roślin i prędzej czy później uśmierciłbym te biedne roślinki. Nie zwracałem też specjalnej uwagi na ich znaczenie, kolor, gatunek – po prostu cieszyłem się, kiedy je od ciebie dostawałem. Bo pamiętałeś o mnie. I była to dla mnie swego rodzaju oznaka zwrócenia na mnie uwagi. Na której zawsze mi zależało.

Zawsze kiedy mi je wręczałeś patrzyłeś na mnie czujnie, ze skupieniem, czy nawet z lekkim niepokojem, czy mi się spodobają. Czy nie jestem rozczarowany podarunkiem. Bo w końcu każde kwiaty, nawet nie wiem jak zadbane, kiedyś więdną. Ale nigdy nie byłem. Nie ważne, czy dawałeś mi sporych rozmiarów bukiet z kwiaciarni, ozdobiony wstążkami i jakimś dziwnym papierem, czy parę drobnych stokrotek zerwanych z łąki, kiedy akurat wyszliśmy na spacer. Ważne było to, że były od ciebie.

Wtedy naprawdę miałem motywację, aby odkurzyć jakiś w miarę reprezentacyjny wazon i wymieniać codziennie wodę, dopóki wszystkie płatki nie opadły na stół. A nawet wtedy zbierałem je i wkładałem do wiklinowego koszyka tak, jak kiedyś robiła moja mama. Nadal mam w łazience ten koszyk wypełniony już zasuszonymi płatkami kwiatów. Są tam chyba wszystkie możliwe gatunki i kolory. Od sporych płatków róż, zarówno tych czerwonych i jak i białych, a nawet herbacianych, maleńkich stokrotek i ledwie widocznych płatków margaretek po duże liście tulipanów, storczyków oraz kiści bzu.

Śmiałeś się czasem z tego, ale widziałem, że ci to schlebiało. A nie wiem jak okropnym musiałbym być idiotą, aby tego nie docenić. Szczególnie kiedy wiedziałem, że masz bardzo zajęty dzień, albo niemal zasypiasz ze zmęczenia, a i tak jakoś znalazłeś czas i siłę, aby wyskoczyć dla mnie do kwiaciarni po bukiet albo chociaż parę kwiatków.

Dostawałem je od ciebie z różnej okazji – a właściwie częściej bez okazji. Zawsze w urodziny, imieniny, święta dostawałem od ciebie ogromne bukiety, zarówno jak po każdym konkursie. Nie ważne jakie miejsce zająłem. Do tej pory nie wiem, jak w środku zimy w Finlandii i Norwegii udało ci się ogarnąć dla mnie takie piękne kwiaty. O wiele więcej znaczyło dla mnie parę drobnych, nieprzystrojonych kwiatuszków od ciebie, niż całe te pozbawione zapachu lub sztucznie wyperfumowane bukiety, które dostawaliśmy na podium.

W sumie żałuję, że sam nigdy nie wpadłem na taki pomysł. Może niekoniecznie kupowałbym ci non stop kwiaty, bo raczej nie należałeś do zbyt sentymentalnych osób, chociaż.... Chciałbym zobaczyć twoją reakcję.

W końcu wstaję z ziemi i ruszam z powrotem do domu. W międzyczasie jednak zwracam uwagę na wszystko co rośnie przy drodze: krokusy, żonkile, piwonie i inne drobne kwiatki na drzewach. Przez chwilę walczę sam ze sobą – bo chyba już totalnie zgłupiałem z braku twojej obecności – i zbieram parę najbardziej rozwiniętych. Nie mam bladego pojęcia po co to robię i gdzie je wstawię, ale w głowie mam tylko myśl, że najchętniej pojechałbym do ciebie i wręczyłbym największy bukiet, żebyś tylko pojawił się z powrotem.

Aczkolwiek wiem, że nawet jeśli jakimś cudem zjawiłbym się w Słowenii, to pewnie stchórzyłbym, bo za bardzo bym się bał.

____________________________________

Jeśli przeczytałeś - zostaw gwiazdkę!

Mam do Was małe pytanie: wolicie czytać opowiadania/rozdziały z perspektywy Kamila czy Petera? A może na zmianę? Bo mam już pomysły na nową książkę i z chęcią wezmę pod uwagę wasze sugestie 😈

Do zobaczenia,

Ola

Come what may | p.prevc x k.stochOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz