Rozdział 15.

280 37 6
                                    

Sing out this song and I'll be there by your side,
Storm clouds may gather and stars may collide,
But I love you until the end of time.

Przez chwilę waham się czy nie zabierzesz swoich dłoni z mojego uścisku ale nie robisz tego. Wręcz przeciwnie – splatasz palce jednej swojej ręki z moimi, zataczając małe kręgi na mojej skórze. Oblizujesz lekko spierzchnięte usta i podnosisz na mnie wzrok.

- Ja... ja nawet nie wiem, jak to rozsądnie wytłumaczyć, Kamil, co zresztą wiesz. I tu chyba nie ma żadnego racjonalnego wytłumaczenia. Po prostu... jest tak jak pisałem. Nie wiem skąd to się bierze i dlaczego. Po prostu raz na jakiś czas, czasem częściej, a czasem rzadziej, w zależności od okresu, mój mózg... odbiera wszystko w jakiś inny sposób. Za dużo myślę, za dużo się martwię. Tak jakby były we mnie dwie osoby, jedna która stresuję się niemalże wszystkim, najmniejszą drobnostką i która tworzy czarne scenariusze, które rozsnuwa wokół mnie i sprawia, że pławię się w tych myślach, nie mogąc się uwolnić, jakbym był pod wodą i oddziałuje na całe moje samopoczucie i zdrowie fizyczne. Wszystko wokół mnie może być dobrze, ale ja i tak podświadomie potrafię czuć jakiś niepokój i strach. Jednego dnia wstaję z łóżka w normalnych humorze i nawet zastanawiam się jak mogłem kiedykolwiek czuć się źle, bo wszystko jest świetnie, a następnego budzę się z koszmarnym bólem głowy, przenikającym mnie strachem, problemami z oddychaniem i przerażeniem, które na nic mi nie pozwala. I cały czas słyszę w głowie ten głos mówiący mi. jak cholernie beznadziejne jest moje życie, że nie mam nic i jestem do niczego, że prędzej czy później wszyscy mnie zostaną i będę do końca życia tkwił w samotności, bez rodziny, przyjaciół, pracy, sportu...ciebie...bo zdaję sobie sprawę, jak cholernie irytujące to jest. Cały czas mam wrażanie, że albo nie jestem wystarczająco dobry, albo się za bardzo narzucam... i zdaję sobie sprawę, że to jest błędne koło, bo większość z tych rzeczy nie ma miejsca, ale potrafi prześladować mnie uczucie, że każdy ma o mnie jak najgorsze zdanie i tak naprawdę mnie nie chce, ani nie potrzebuje, przez co potrafię się cholernie izolować...I każde słowo, każdą wiadomość i każdy mój błąd roztrząsam na milion sposobów, czy na pewno jest okej.

W końcu przerywasz, biorąc parę głębokich oddechów, a ja muszę naprawdę powtrzymać się całą siłą woli, aby tak po prostu nie przyciągnąć cię do siebie i nie przytulić.

- Naprawdę słabo mi wychodzi mówienie o tym, sam dobrze wiesz. – po chwili kontynuujesz. – I to nigdy nie było tak, że ci nie ufałem, czy nie wiedziałem, że mogę na tobie polegać. Zawsze byłeś dla mnie tak niesamowicie dobry, jesteś najlepszym co mnie spotkało w życiu. Zawsze podnosiłeś moje poczucie własnej wartości i ratowałeś mnie przed samym sobą. Tylko podczas niektórych bezsennych nocy, kiedy byłem już tak cholernie zmęczony takim nadmiernym myśleniem, dawałem sobie wmówić, że to nie będzie trwało wiecznie, że każde pozytywne uczucie względem mnie nie jest do końca szczere, bo nie mam nic do zaoferowania i tego typu głupoty. Nie wiem, czemu w sumie nigdy nic ci nie powiedziałem. Chyba po części dlatego, że bałem się, że mi nie uwierzysz, że stwierdzisz, że histeryzuję i tak dalej. I bałem się, że to dużo zmieni w twoich oczach, że będę w jakiś sposób gorszy...

- Peter. – przerywam ci, zaciskając palce na twojej dłoni, jednak ty kręcisz głową.

- Daj mi dokończyć. Wiem co chcesz powiedzieć, że to nic nie zmienia, a to tylko moje wyobrażenia. Ale nie umiem nic wytłumaczyć, one po prostu są. Sam tego nie rozumiem, a czasem podejmuję decyzje właśnie pod wpływem takich chwil. Nikt się praktycznie nie zorientował, bo nie mam tendencji do zalegania w łóżku dniami i nocami i gapienia się w sufit, nawet jeśli bardzo źle się czuję. Więc proszę, nigdy nie oskarżaj się, że to nie daj Boże twoja wina, bo to tylko mój chory mózg wymyśla takie głupoty.

W końcu milkniesz, zastanawiając się chyba co jeszcze powiedzieć. Przysuwam się do ciebie bliżej, tak że już stykamy się kolanami i ciągnę w swoją stronę, tak żeby swobodnie móc objąć cię ramionami. Raz kozie śmierć. Zrobię dla ciebie wszystko i zrobię wszystko, aby cię odzyskać. Nawet jeśli będziesz chciał, abym został przy tobie tylko jako przyjaciel. Bo na pewno złamie mi to serce mniej, niż widzenie ciebie w takim stanie.

Wreszcie mam cię przy sobie tak blisko, że opierasz głowę o moje ramię, a ja czuję twój oddech na mojej szyi. Obejmuję cię ciasno w pasie i dopiero wtedy zdaję sobie sprawę, jak bardzo tęskniłem. Czuję ogarniające mnie ciepło i nie ma ono nic wspólnego z tym, że najprawdopodobniej masz jeszcze resztki gorączki.

Zaciskasz dłoń na materiale mojej bluzy, a ja rumienię się, kiedy orientuję się, że ubrałem tę pierwszą z brzegu, czyli twoją.

- Jest okej, Peter, naprawdę. – szepczę. – Cieszę się, że powiedziałeś mi to wszystko i naprawdę jestem z ciebie dumny.

Siedzimy tak w ciszy przez nawet nie wiem ile. Może to być zaledwie parę minut, bo tak zazwyczaj mija czas w twoim towarzystwie, jak i pół godziny, a może nawet okolice godziny. Patrzę a to na ciebie, a to na lekko przygasający w kominku ogień. Powoli zaczyna dopadać mnie znużenie po całodziennej podróży. Wisi między nami jeszcze pełno niewypowiedzianych słów, ale zarówno ja, jak i ty, chyba nie do końca wiemy od czego teraz zacząć. A powinno być już z górki.

Przypominam sobie jeszcze jedną rzecz, o której prawie zapomniałem.

Po chwili podnosisz się, odklejając z mojego ciała, a ja czuję nie do końca przyjemny chłód. Siadasz, po czym pociągając nosem patrzysz na zegarek.

- Od której jesteś na nogach? – pytasz.

- Jakoś przed szóstą. – mówię, zastanawiając się czy to nie zawoalowana aluzja, że mam sobie już iść. W takim razie chyba został mi tylko ostatni krok. Podobno kto pyta nie błądzi. Uprzedzasz mnie jednak.

- Zanim ci pościelę i pójdziemy spać będzie pierwsza, a pewnie padasz z nóg. – mówisz cicho, wstając. W nagłym przypływie odwagi (chociaż chyba jednak strachu) łapię cię za nadgarstek i ciągnę lekko w dół.

- Czekaj chwilę. – stresuję się dużo bardziej niż wtedy, kiedy pierwszy raz wyznałem ci miłość. Wtedy był mój szczęśliwy dzień. Może teraz też będzie?

Siadasz na powrót koło mnie, kładąc dłoń na moim kolanie, a ja odczytuję to ja dobry znak.

- Kocham cię Peter. – mój głos przechodzi w dziwny szept. – Kocham cię i musisz wiedzieć, że będę cię kochał do samego końca, nie ważne co. I jedyne co czym marzę, to abyś już nigdy więcej mnie nie opuszczał i był zawsze mój. – uchylasz usta aby coś powiedzieć, a ja wyrzucam z siebie na jednym wdechu – chyba, że jest ktoś inny, to ja to całkowicie rozumiem i chcę abyś...

- Kamil. – twoja ręka zaciska się na mojej nodze. – Teraz ty posłuchaj mnie uważnie. Nie ma nikogo innego. Nie ma prawa być nikogo innego, dobrze o tym wiesz. Nigdy nie było i nie będzie nikogo, napisałem ci to wyraźnie w każdym chyba liście. – twój ton staje się lekko rozbawiony. – Zawsze będę kochał tylko ciebie, jestem tego pewien jak niczego innego. Nie wiem jak mam ci wytłumaczyć to bardziej dokładnie. – przysuwasz się bliżej w moją stronę. – Skoro już masz te nieszczęsne listy to przeczytaj je jeszcze raz uważnie. Mogę ci nawet podkreślić mazakiem fragmenty. – wybucham śmiechem na te słowa, a ty kręcisz głową, próbując ukryć rozbawienie.

Tym razem to ty przyciągasz mnie bliżej, kładąc obie dłonie na moich policzkach, tak jak to miałeś w zwyczaju. Patrzysz uważnie w moje oczy, jakbyś czegoś w nich szukał, a ja po raz kolejny roztapiam się na ich widok. I kiedy w końcu mnie całujesz czuję się dobrze. Tak jakbym wreszcie odnalazł to, co zgubiłem, jakbym wreszcie zaczął normalnie swobodnie oddychać. Jakby wszystko w jakiś magiczny sposób trafiło na swoje miejsce. A po twoim spojrzeniu i biciu twojego serca wiem, że ty odczuwasz to w ten sam sposób.

Przepraszam Pero, że trwało to tak długo.

___________________________________

Fangirluję mentalnie, mam nadzieję, że wy też XD Ale to jeszcze nie koniec, hah

Jeśli przeczytałeś - zostaw gwiazdkę!

Do zobaczenia,

Ola

Come what may | p.prevc x k.stochOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz