Rozdział 12.

236 38 7
                                    

Listen to my heart, can you hear it sings?
Telling me to give you everything.

Kiedy po małych zawirowaniach siedzę w końcu w samolocie, zastanawiam się co powinienem najpierw zrobić. Nie mam konkretnego planu, oprócz tego żeby starać się uniknąć jakichkolwiek ludzkich spojrzeń i ewentualnego rozpoznania mnie, co tylko wydłużyłoby drogę. Na szczęście nikogo jeszcze nie dziwi że siedzę w czapce i kurtce, a siedzące koło mnie starsze panie raczej nie wyglądają na fanki skoków.

Na szybko piszę jeszcze esemesa do Ewy, żeby zaglądnęła do mojego domu przy okazji czy na pewno nie zostawiłem czegoś włączonego, albo otwartego, oraz do Dawida, że nie dam rady dziś do niego przyjechać. Mam nadzieję, że mnie nie zabije i zrozumie, że to sprawa wyższej wagi.

Kiedy w końcu wzbijamy się w powietrze dopada mnie jakiś rodzaj paniki. Zastanawiam się usilnie co mam ci powiedzieć, ale mam w głowie kompletną pustkę, mimo że jadąc tutaj byłem pełen pomysłów i chciałem w końcu wyrzucić z siebie wszystko. Teraz jednak zastanawiam się czy w ogóle dobrze robię. Wyciągam z torby ułożone chronologicznie i spięte kartki, po czym po raz kolejny zaczynam je powoli czytać. Mam trochę czasu przed sobą, biorąc pod uwagę dotarcie do celu, czyli aż do Radovlijicy.

Na żadnej z nich nie ma daty. Nic a nic, co dałoby jakąkolwiek wskazówkę kiedy zostały napisane te listy, a przynajmniej te ostatnie, gdyż ten pierwszy jakoś potrafię umiejscowić w czasie. Oprócz tego nie wiem nic. Nie mam nawet pojęcia, czy dalej chcesz mnie widzieć. Na samą myśl o tym robi mi się niedobrze. Czy na pewno mogę polegać tylko na napisanych kiedyś listach? Co prawda wiadomość od Cene jasno wskazuje, że powinienem coś zrobić, że robię dobrze, ale... dlaczego nie zadzwoniłem do niego wcześniej? Boże, dlaczego to musi być takie skomplikowane.

Co jeśli już jakoś ułożyłeś sobie życie? Jak to niby ma wyglądać? Że tak po prostu wbiję ci do domu i wszystko będzie dobrze, jak w bajkach dla dzieci? To tak nie wygląda. Nie mam żadnej pewności, czy w ogóle jeszcze mnie chcesz.

W sumie najgorsze w tym wszystkim jest to, że jedno moich przypuszczeń się sprawdziło i jest mi z tym tak ciężko, jak chyba nigdy z niczym. Zawiodłem cię Peter. I boli mnie to sto razy bardziej niż wtedy, kiedy po nieudanych konkursach zawodziłem siebie, drużynę, trenera i kibiców. Nie mogę sobie darować, że niczego nie zauważyłem, że nie byłem przy tobie kiedy tego potrzebowałeś, że nie zwracałem na ciebie wystarczającej uwagi. Wydawało mi się, że znam cię i daję ci siebie w stu procentach. A okazałem się zapatrzonym w siebie egoistą.

Owszem, zawsze przejmowałem się, kiedy źle się czułeś. Ale nigdy nie uderzyło mnie to tak bardzo, żeby mnie poważnie zaniepokoić. Bóle głowy u skoczków są rzeczą normalną i częstszą niż u zwykłych ludzi. Wysiłek fizyczny, w ciągu sezonu krótki czas na regenerację, zmiana stref czasowych, niedosypianie....Częste odwodnienie plus tłum i hałas. Mogę wymieniać w nieskończoność.

Cały czas schlebiałem sobie myśląc, że jako jedyny umiem czytać w twoich oczach. Nie umiałem. I to już nawet nie jest kwestia tego, że jesteś świetnym aktorem, co często widać było podczas konkursów. Po prostu nie widziałem, bo patrzyłem tylko na to co chciałem. Jestem niemal pewien, że próbowałeś mi coś przekazać.

Dlaczego do jasnej cholery nie potrafiłem zająć się tobą tak, jak ty zajmowałeś się mną? Zawsze kiedy tylko widziałeś, że coś jest nie w porządku, że źle się czuję czy łapie mnie przeziębienie, tak jak po powrocie z tej słoweńskiej plaży, kiedy zaczęło padać, niemal od razu interweniowałeś, zupełnie ignorując moje zapewnienia, że nic mi nie jest i że zaraz przejdzie. Myślę, że nie zorientowałeś się, że raz lub dwa trochę udawałem tylko po to, abyś chociaż posiedział przy mnie dłużej. Nikt nie potrafiłby się mną zaopiekować tak jak ty. Nawet jeśli musiałem znosić twoje jęczenie, że nie dbam o siebie i to moja wina.

Nadal nie wiem jak mam ułożyć swoje myśli, co po kolei ci powiedzieć. Zakładając, że w ogóle zastanę cię w domu.

Nawet nie orientuję się że cały lot już się kończy, a my podchodzimy do lądowania. W moim żołądku zaczyna zawiązywać się coraz większy supeł, a muszę jeszcze znaleźć jakiś autobus z Lublany do Kranja. Całe szczęście, że ten kraj jest tak mały, a ty pokazałeś mi całkiem sporo.

Kiedy wiem już kiedy mam odjazd, piszę szybko esemesa do Cene, żałując, że nie zrobiłem tego wcześniej. Twój brat odpisuje mi po zaledwie 4 minutach, ale mi dłużą się jak nigdy.

Cene:

O ile się nie mylę powinien być dziś cały dzień w domu, chyba, że pojechał coś załatwić z Miną.

Po raz kolejny robi mi się niedobrze. Siadam na jednej pustej ławce w centrum i zastanawiam się co robić. Wiem, że to moja wina. To ja pozwoliłem ci odejść. Jeśli już ułożyłeś sobie życie na nowo to nie będę ci nagle w nim mieszać. Nie wiem, czy nie lepiej będzie jeśli po prostu zawrócę, zamiast jechać prosto do ciebie. Dodatkowo w tym momencie zaczyna padać. Czując mokre i zimne krople coraz poważniej rozważam powrót na lotnisko. Jednak w tej chwili mój telefon zaczyna wibrować.

Cene:

Jeśli chcesz teraz się wycofać to własnoręcznie skopę ci tyłek. Odpowiadając na twoje niezadane mi pytanie: nie, nic między nimi nie ma. Zresztą zapytasz go sam. Aha, i masz autobus za 5 minut.

Przestaję ci się dziwić dlaczego kiedyś mówiłeś, że twoi bracia doprowadzają cię do szału.

Wzdycham i ruszam w kierunku nadjeżdżającego autobusu. Mieszaniną słoweńskiego i angielskiego kupuję bilet i już po chwili obserwuję krople deszczu na szybie. Czeka mnie jeszcze niecała godzina drogi, a mi po raz kolejny robi się lekko niedobrze ze stresu. Nie wiem jak zareagujesz kiedy zobaczysz mnie u siebie, po całym tym czasie. Jedyne co mi zostało to modlić się, co zresztą robię, próbując uspokoić myśli i odłączyć się od słoweńskiego disco polo lecącego w głośnikach.

Jak na złość droga mija o wiele szybciej niż zazwyczaj, mimo deszczu – na ulicach praktycznie nie ma korków, a kierowca – no cóż, nie jest fanem wolnej jazdy. Zanim się orientuję wysiadam na jednym z przystanków niemal w centrum. Mam do wyboru dwie opcje: taksówkę albo przejście się na piechotę. Decyduję się jednak na tę drugą, licząc że przez ten czas ułożę sobie piękną przemowę.

Na całe szczęście na ulicach nie ma zbyt wielu przechodniów, nie muszę więc martwić się, że ktoś nagle mnie rozpozna. Co jest o wiele bardziej prawdopodobne niż w nawet w Polsce, bo w Słowenii skoki są sportem narodowym, a ty jesteś tutaj praktycznie Bogiem.

W końcu, po jakiś dobrych dwudziestu minutach docieram pod twój dom. Węzeł w moim żołądku zawiązuje się coraz mocniej, a ja przez chwilę stoję i staram się unormować oddech. Nigdzie nie widzę twojego samochodu, jednak wydaje mi się że gdzieś w oknach widzę odbijające się światło z wewnątrz.

Biorę głęboki wdech i przekraczam ogrodzenie po czym powoli wchodzę po schodkach. Próbuję zebrać się w sobie mentalnie i przypomnieć całą ułożoną przez drogę przemowę. A przynajmniej jakiś wstęp.

Jestem już kompletnie przemoknięty i zdenerwowany, ale dzielnie naciskam dzwonek do drzwi. Czekam kilka sekund, ale nic się nie dzieje. Ponawiam mój ruch i znowu czekam. Może rzeczywiście nie ma cię w domu?

Czy to ma być jakiś znak? Mam zawrócić? Chociaż przedtem targały mną wątpliwości, to teraz jestem już zbyt zdeterminowany. Po prostu usiądę na schodach i będę czekał aż wrócisz. Nawet do rana, jeśli będzie trzeba. Najwyżej po prostu powiesz mi, że jechałem tu na darmo i...

W tym momencie drzwi się otwierają, a ty wychodzisz na ganek.

_________________________

Także ten... Akcja się zaczęła 😂😂

Jeśli przeczytałeś - zostaw gwiazdkę!

Do zobaczenia niedługo!
Ola

Come what may | p.prevc x k.stochOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz