Rozdział 17.

265 34 0
                                    

I hope you don't mind that I put down in words
How wonderful life is while you're in the world

Całujesz mnie czule i delikatnie, a jednocześnie zachłannie, momentami wręcz nieco wygłodniale. Mam w głowie kompletną pustkę, kieruję się jedynie impulsami i jakimiś resztkami pamięci ruchowej, bo odbierasz mi całkowitą zdolność myślenia. I oddychania, co akurat mi w ogóle nie przeszkadza. Niby nie jestem w stanie wziąć porządnego wdechu, ale jednak oddycham. Bo moje serce jest w końcu czyste i nie leży na nim żaden ciężar.

Po raz kolejny uderza mnie jak ty musiałeś się czuć przez cały ten czas i naprawdę to rozumiem. Co znaczy kiedy coś leży na tobie tak mocno i owija się tak ciasno że nie możesz wziąć prawidłowego oddechu. Co prawda dla mnie jest to bardziej metaforyczne uczucie niż fizyczne, ale teraz już wiem. I chyba to połączyło nas bardziej niż każde wypowiedziane kocham cię czy najbardziej namiętny pocałunek.

Po chwili odsuwasz się do mnie tym razem jak najbardziej fizycznie łapiąc powietrze. Nie mogę przestać się uśmiechać i oderwać od ciebie wzroku. Twoje oczy znowu podchwytują moje spojrzenie i na nowo się odzywasz, trochę bardziej zachrypniętym głosem.

- Zanim cokolwiek jeszcze powiesz i zrobisz, to musisz wiedzieć, że ja naprawdę nie chcę być dla ciebie obciążeniem. – nie wiem czy twoje oczy są szkliste z powodu przeziębienia czy nie daj Boże łez. – Bo tak jak bardzo chcę cię mieć przy tobie, to tak samo bardzo nie chcę żebyś się przy mnie męczył, nie spał przeze mnie, albo się martwił. A ja zdaję sobie sprawę jak trudno i męcząco może czasem być. – jęczysz, opierając przedramiona na kolanach.

Teraz to ja ciężko wzdycham i znów zmuszam cię, abyś na mnie spojrzał.

- Po pierwsze Pero, musisz wiedzieć że martwić będę się i tak i tak. Wiesz jak cholernie się o ciebie martwiłem i denerwowałem przez te kilka tygodni? I tego akurat nic nie zmieni i nie masz na to wpływu, nic nie ma na to wpływu. Po drugie każdy czas, każda chwila spędzona z tobą jest dla mnie warta więcej niż cokolwiek inne, więc nie ma najmniejszej opcji żebym się kiedykolwiek męczył w twojej obecności. A jak nie będziesz mógł spać... to będziemy rozmawiać. A jak nie będziesz chciał rozmawiać, to po prostu będę cię przytulał lub był obok ciebie. Albo będę ci śpiewał na dobranoc.

- Błagam, nie, wtedy to w ogóle nie będę spał. – jęczysz, po czym wstajesz z kanapy aby uniknąć mojego kopnięcia. – Koszmary gwarantowane nawet dla osoby zdrowej psychicznie.

- Ale tak serio Peter. – kontynuuję, kiedy ty zaczynasz składać koce i sprzątać. – Nie przejmuj się moim snem. Praktycznie w ogóle nie spałem, a jak już to dużo, dużo mniej i gorzej, odkąd ze mną zerwałeś, więc teraz tak czy siak będę bardziej wyspany.

- Ale mi się czasem zdarza chodzić po nocach. – kontynuujesz, chociaż już mniej pewnym głosem, klękając, aby dogasić kominek.

- Mi też się to zdarza, uwierz. – prycham, po czym zaczynam poważnie. – I nie ma żadnego ale. A nawet jak zejdziesz w nocy spać na kanapę żeby mnie nie budzić, bo wiem, że tak raz zrobiłeś, to wiedz, że i tak po ciebie przyjdę.

Odwracasz się do mnie i przewracasz oczami, po czym otrzepujesz ręce i wstajesz. Kręcąc głową podchodzisz do mnie.

- Chodź już. – mówisz miękko, biorąc moją torbę. – Porozmawiamy jutro, bo teraz już ledwo patrzysz na oczy.

Chcę protestować, ale podejrzewam, że spałeś może o godzinę więcej niż ja, więc nie mówię nic. Herbata zdążyła już dawno wystygnąć, ale nadal smakuje tak dobrze jak dawniej. Posłusznie idę za tobą, czując się tak jakbym wrócił do domu. Zresztą chyba w końcu wróciłem.

Wchodząc do sypialni uderza mnie charakterystyczny zapach świeżego, deszczowego powietrza oraz jeszcze bardziej charakterystyczny zapach ciebie. Uderza we mnie mocniej niż kiedykolwiek, tak, że wręcz czuję go każdą komórką ciała.

- Masz coś do przebrania? – patrzysz na mnie, zamykając okno.

- Szczerze mówiąc nie mam pojęcia. Wziąłem tylko najpotrzebniejsze rzeczy i nawet nie wiem jakie ubrania wrzuciłem.

- I tak pewnie są wilgotne przez ten deszcz, zaraz ci coś dam do spania. – mówisz, otwierając przede mną szafę. – Wybierz sobie co chcesz.

Przez chwilę zastanawiam się – nie żebyś miał nie wiadomo jaką liczbę ubrań, zwłaszcza, że połowa to praktycznie kadrowe ciuchy z logami sponsorów – aż w końcu wybieram szary, już nieco sprany podkoszulek z twoim logiem i jakieś bawełniane sportowe spodenki.

- Przygotowałem ci wszystko w łazience. – zjawiasz się ponownie przede mną. – Idź się umyj, a ja zaraz tu posprzątam i zmienię pościel.

Dopiero teraz dopada mnie prawdziwe zmęczenie i jedyne na co mam ochotę to po prostu położyć się obok ciebie. Robię wszystko praktycznie machinalnie, cudem utrzymując otwarte oczy. Byłbym w stanie zasnąć na stojąco, dlatego biorę tylko szybki prysznic, ubieram się i myję zęby.

Jedynym światłem w pokoju jest to rzucane przez jedną z lampek nocnych. Jest też dużo cieplej oraz zauważam że przyniosłeś mi kolejną herbatę.

- Połóż się już. – mówisz cicho, odkrywając kołdrę. – Zaraz wrócę, jeśli będziesz czegoś potrzebował to po prostu sobie weź.

Siadam na łóżku, a ty jeszcze poprawiasz pościel, po czym wstajesz. Zanim wychodzisz, przejeżdżasz jeszcze dłonią po moim policzku.

Jestem zmęczony jak nigdy dotąd; ale nie w tym negatywnym sensie, nie psychicznie. Czuję jak tak, jak po jednym z mocnych treningów – wykończony, ale spokojny, oczyszczony ze wszystkiego co męczyło mnie od zewnątrz; nie tak jak ostatnimi tygodniami, kiedy nie musiałem się wysilać, a ciągle czułem się wyczerpany dosłownie z czegokolwiek.

Czuję czyste zmęczenie, ale jednocześnie doskonały wręcz spokój, tak jakbym wreszcie usiadł i uspokoił oddech i umysł po długim biegu. I nie mogę powtrzymać uśmiechu, kiedy w końcu otacza mnie błoga twoja obecność – nawet jeśli pokój wypełnia świeże, czyste powietrze i naszykowałeś mi nową pościel, to ciągle czuję że tu jesteś. Chyba, że to po prostu moje wrażenie.

Nie muszę nawet otwierać oczu, żeby zorientować się kiedy na nowo pojawiasz się koło mnie. Wystarczy mi tylko uczucie lekkiego powiewu chłodu kiedy odchylasz kołdrę i ugięcie materaca, kiedy kładziesz się obok.

- Jeśli będzie ci zimno. – zaczynasz szeptem. – to naszykowałem ci koc. Mam jakieś upośledzone wyczucie temperatury i nie ogarniam regulacji kaloryfera, dlatego zawsze jest albo za zimno albo za gorąco.

- Nie będzie mi za zimno. – mruczę, nawet nie otwierając oczu. Przesuwam się tylko parę centymetrów i układam głowę w zagłębieniu twojego barku, tak, że leżę prawie na twojej piersi.

Nie mówisz już nic, tylko wplatasz palce jednej ręki w moje włosy. Resztkami świadomości rejestruję, że całujesz mnie jeszcze kilkakrotnie w czoło, nos i w usta, na co bardzo chcę odpowiedzieć, jednak moje ruchy są już tak zwolnione ze zmęczenia, że jedyne co robię, to lekko ocieram swoimi wargami o twoje.

Układam swoją dłoń na twojej klatce piersiowej, tuż przy sercu, tak, że pod palcami mogę poczuć jego bicie.

I po raz pierwszy nie zakładać słuchawek aby choć trochę się uśpić. Wystarczy mi całkowita, wręcz idealna cisza, zakłócana tylko delikatnym dźwiękiem twojego oddechu, który słyszę i czuję zaledwie kilka centymetrów ode mnie.

______________________

Przyznam Wam się, że jakoś lubię to opowiadanie, aczkolwiek napisałam je już jakiś czas temu, a z reguły po czasie moje historie mi się nie podobają XD

Jeśli przeczytałeś - zostaw gwiazdkę!

Do zobaczenia,

Ola

Come what may | p.prevc x k.stochOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz