Rozdział 13.

224 34 1
                                    

Come what may, come what may,
I will love you until my dying day.

Zawsze wystarczało mi jedno spojrzenie w twoje oczy, spoglądniecie na otrzymaną przez ciebie rzecz czy jakiekolwiek skojarzenie, aby przywołać wspomnienia. A naprawdę było ich sporo. Kiedyś nawet miałem taką myśl czy nie zapisać gdzieś ich, na wypadek no wiecie, jakbym kiedyś zachorował na Alzheimera albo coś takiego. A poza tym mógłbym to pokazywać naszym dzieciom i wnukom.

I chociaż mieliśmy mnóstwo cudownych wspomnień niezależnie od pogody, to jakoś najcieplej wspominam te kiedy było tak jak dziś. Kiedy lało, a często i grzmiało, a wiatr niszczył gałęzie drzew. Nie wiem, dlaczego akurat te. Może dlatego, że często – aczkolwiek nie zawsze, o czym znając życie będę jeszcze nie raz rozmyślał – siedzieliśmy sami w domu, zastanawiając się o robić? A może właśnie dlatego, że wtedy byłeś moim jedynym źródłem ciepła?

W każdym razie, nawet jeśli gdzieś tak pod nosem narzekałem na to, że nie możemy nigdzie wyjść, jest szaro i ponuro i nic mi się nie chce, to bardzo doceniałem takie momenty. Te kiedy leżeliśmy razem na kanapie oglądając filmy, raz ciekawe, a raz nudne jak flaki z olejem, te kiedy czytaliśmy jakieś książki, a ja zaglądałem ci przez ramię, mimo że mój ubogi słoweński niekoniecznie dawał sobie z tym radę.

Pamiętasz jak złapałem jakieś paskudne przeziębienie na tej słoweńskiej plaży kiedy biegliśmy w deszczu? Nie mówiąc już o tym jak się mną wtedy opiekowałeś – chociaż wyglądałem jak porzucona kupka nieszczęścia – to zmusiłem cię do oglądania ze mną wszystkich filmów jakie tylko zachciałem. I nawet jeśli cię to nudziło, to nie zaprotestowałeś ani razu.

Aczkolwiek nie powtrzymało cię to od przewracania oczami podczas moich chwil wzruszenia na filmach Disneya, które oglądałeś ze mną po co najmniej trzy razy. Ale i tak wiem, że raz na jakiś czas uśmiechałeś się pod nosem, a twoje spojrzenie miękło.

Czasem po prostu leżeliśmy na tej kanapie pod jednym z puchatych koców, rozmawiając o wszystkim i o niczym – od konkursów, do wspomnień z dzieciństwa, po jakieś kompletne głupoty (lub podśmiewaliśmy z dzikich tańców Krafta i podśmiechówek komentatorów z powodu jego wzrostu). Czasem oglądaliśmy zdjęcia, a ja pokazywałem ci na ekranie komórki albo laptopa różne filmiki czy obrazki. Momentami usta mi się nie zamykały, a ty cierpliwie pozwalałeś mi wyrzucić z siebie wszystko bez przerywania mi. A przynajmniej słowami, bo zdarzało się, że w połowie mojego monologu tak po prostu obejmowałeś mnie mocniej, albo składałeś delikatne pocałunki na całej mojej twarzy, ramionach czy szyi. Automatycznie mój mózg wyłączał się wtedy, mimo że dzielnie próbowałem dokończyć swoją wypowiedź. Ale i tak w końcu nie pamiętałem już o czym nawet mówiłem.

Zawsze w jakiś sposób uderzało mnie to, co twój dotyk potrafił ze mną zrobić. Szczególnie te z pozoru nic nie znaczące, delikatne gesty. To, jak tak po prostu obejmowałeś mnie ramionami, czy krótko, ale czule całowałeś. Wtedy, kiedy często zmęczony leżałem oparty na twoim torsie, z głową na twoim barku, a ty lekko wodziłeś palcami po mojej twarzy i co chwila dotykałeś palcami moich ust lub obrysowywałeś je kciukiem. Czy chociażby wtedy, gdy łapałem cię za rękę, nieważne czy podczas jazdy samochodem, czy kiedy siedziałem obok ciebie, a ty unosiłeś moją dłoń do ust i całowałeś po kolei każdą moją kostkę czy nadgarstek.

Zorientowałeś się może, że nie oddałem ci co najmniej kilku twoich ubrań? Głównie bluz i podkoszulków? Bo nie wróciłeś po nie. Tak po prostu o nich zapomniałeś czy nie chciałeś mnie już widzieć? W każdym razie nadal je mam. Nie są pierwszej nowości, ale wolałem właśnie takie – nieco schodzone, wyblakłe, które świadczyły o twojej obecności i emanowały twoim zapachem, nawet jeśli po kilku miesiącach go sobie tylko przypominam – niż te nowe, od sponsorów, pachnące tylko sklepowym detergentem.

Pomagały mi zaśnięciu, chociaż ci się nigdy do tego nie przyznałem. Szczególnie podczas zgrupowań, które mieliśmy osobno, lub przez te dwie-trzy noce między konkursami, kiedy wracaliśmy do własnych krajów. Czasami nosiłem je nawet na treningi, zarówno te w sezonie (rzadziej) i te w wakacje (tu częściej), co często powodowało przewracanie oczami Dawida i przytyki Stefana. że zachowuję się jak zakochana gimnazjalistka.

Zawsze śmiałeś się ze mnie kiedy zabierałem ci ubrania, które ty chciałeś wyrzucić bo były już tak zużyte. Twierdziłeś wtedy że jestem ogromnym bałaganiarzem i chomikiem i kiedyś sam zginę pod stertą zgromadzonych śmieci.

Ale to nie do końca koiło brak twojej obecności. Dawało tylko jej namiastkę, która po pewnym czasie stawała się tylko zwykłym skrawkiem materiału. A szczególnie teraz, kiedy w sumie miałem tylko to. Ale nie oszukując się – żadna moja-twoja ulubiona bluza nie miała znaczenia kiedy nie było cię przy mnie.

I zdaję sobie sprawę jak żałośnie muszę brzmieć. Dziwię się ludziom, że w ogóle jakoś próbują ze mną wytrzymać i jeszcze mnie pocieszać, chociaż pewnie wiedzą, że tylko wysilam się na uśmiech, albo z kolei gadam tylko i wyłącznie o tobie. Tak, sprawiam pewnie wrażenie histeryka, albo sam już nie wiem kogo. Kiedyś sam bym siebie wyśmiał, ale dochodzę w sumie do wniosku, że skoro już tu jestem to mogę pogrążyć się jeszcze bardziej.

I nie ważne co powiesz, ale muszę wykrzesać z siebie na tyle siły i odwagi żeby opowiedzieć ci wszystko co chcę i spróbować to wszystko naprawić. Nawet jeśli ty nie będziesz tego chciał i powiesz mi, że to definitywny koniec – to i muszę spróbować. Skoro nie byłem w stanie zawalczyć o ciebie kiedyś, to muszę to zrobić teraz.

Bo nie ważne co się stanie, będę cię kochał Peter. Pomimo wszystko.

I muszę zrobić wszystko co w mojej mocy, abyś w to uwierzył.

_______________________

Potrzymam Was jeszcze trochę w niepewności.... 🙈🙈

Możecie pisać jakieś teorie czy coś, z chęcią posłucham 😂

Jeśli przeczytałeś - zostaw gwiazdkę!

Do zobaczenia,

Ola

Come what may | p.prevc x k.stochOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz