Rozdział 20.

284 33 2
                                    


Oh, come what may,
Come what may,
I will love you, I will love you.

Nie wiem ile czasu już tak leżymy; twoja klatka piersiowa unosi się delikatnie pod moją głową, a ja odnoszę wrażenie, że na nowo zapadłeś w sen. Nie chcę cię wybudzać, dlatego jedyne co robię to wsłuchuję się w krople deszczu na parapecie. Po chwili czuję jak bardzo ostrożnie zaczynasz bawić się moimi włosami. Nie chce mi się nawet otwierać oczu; mógłbym tak leżeć chyba całą wieczność i nie miałbym dość. Po raz kolejny kusi mnie jednak potrzeba zobaczenia twojej twarzy i oczu, dlatego trochę niechętnie odsuwam się i układam się tuż obok ciebie. Obserwujesz mnie spod półprzymkniętych powiek, a kiedy podłapujesz mój wzrok uśmiechasz się.

- Pasowałoby chyba wstać. - mówisz, powoli podnosząc się do pozycji siedzącej.

- Po co? - jęczę, naciągając na siebie kołdrę. - Nie chce mi się.

Uderza we mnie lekki chłód, kiedy odkrywasz kołdrę na bok i podchodzisz do okna, rozsuwając zasłony. Na polu jest nieco widniej, a odgłosy deszczu wydają się cichnąć.

- Za jakieś parę godzin powinno się wypogodzić. - mówisz, opierając dłonie na parapecie, a ja również wygrzebuję się z pościeli i siadam, narzucając koc na ramiona.

- Wracaj tu, zaziębisz się jeszcze bardziej. - odzywam się, przypominając sobie twój zachrypnięty głos wczorajszego wieczoru i szkliste spojrzenie.

- Nic mi nie będzie. - upierasz się, ale mimo to odwracasz się i podchodzisz do mnie, ponownie klękając na łóżku.

- Nie mam pojęcia jak się leczyłeś, ale znając ciebie to nie sądzę abyś to robił porządnie, więc nigdzie się dziś skąd nie ruszasz. - mówię, kładąc dłoń na twoim czole. Nie sądzę abyś miał jeszcze gorączkę, jednak wolę dmuchać na zimne. Mój wzrok automatycznie wędruje na twoją szafkę nocną, jednak nie zauważam tony leków przeciwbólowych i uspokajających o której mówiłeś. Jedyne co widzę to tabletki na gardło, jakiś spray do nosa i jedno opakowanie ibuprofenu.

Przewracasz oczami z cierpiętniczym wyrazem twarzy, po czym na nowo skupiasz swój wzrok na mnie, lekko mrużąc oczy.

- Kiedy w ogóle ostatni raz coś jadłeś?

Wzruszam ramionami.

- Wczoraj rano. Chociaż... nie, zamierzałem iść jeść, ale dostałem wiadomość od Cene. A potem już wiesz jak się wszystko potoczyło. Więc chyba przedwczoraj wieczorem.

- Boże. - jęczysz, po czym wstajesz, ciągnąc mnie za sobą. - Dlaczego nic wcześniej nie mówiłeś?

- Nie miałem czasu. - uśmiecham się pod nosem, rozglądając się za czymś co mógłbym na siebie narzucić. Widząc moje wahanie i rozpaczliwy wzrok rzucasz mi jedną z twoich kadrowych bluz.

- Mogą być omlety?

Patrzysz na mnie z czymś dziwnym w oczach, jakby niepewnością pomieszaną z nadzieją. A ja jedyne co robię to kiwam głową, bo naprawdę nie wiem po co pytasz. W końcu znasz mnie lepiej niż ktokolwiek inny.

*********

Po jakiejś godzinie ponownie, tak jak poprzedniego wieczoru siedzimy na twojej sofie w salonie, kończąc śniadanie i rozmawiając na wszelkie możliwe głupoty. Deszcz rzeczywiście powoli przestaje padać, dlatego siedzimy tuż przy otwartym oknie. Zapach deszczu miesza się z zapachem ożywczego powietrza i twoich ubrań, a ja czuję się dosłownie tak, jakbym po długim staniu na deszczu w końcu wrócił do ciepłego domu. I jednocześnie trochę nierealnie, bo co chwila spoglądam na ciebie, upewniając się że to wszystko dzieje się naprawdę.

Come what may | p.prevc x k.stochOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz