1

3.2K 130 0
                                    

Dzisiejszy poranek minął bardzo szybko i niewiele z niego pamiętam. Po godzinie szóstej do mojego pokoju ktoś zapukał. Otworzyłam zasypane oczy i podparłam się łokciami o łóżko. Spojrzałam w kierunku drzwi, przy których ktoś stał. Zamrugałam kilka razy oczami aby wyostrzyć obraz, gdyż wszystko mi się rozmazywało. Przy wejściu stał nie kto inny jak Denver. Uśmiechnął się do mnie i podszedł bliżej, uprzednio zamykając drzwi. Bez żadnego ostrzeżenia rzucił się na mnie przygniatając moje ciało swoim.
- Złaź ze mnie grubasie - wysapałam.
- Jaki grubasie? Toć to same mięśnie są - oburzył sie chłopak.
- Ohh Denver - jęknęłam.
- Nie jęcz już, wczoraj się nasłuchałem twoich jęków - mruknął.
- Co? - spytałam zdziwiona.
- Nie udawaj wiem o Tobie i Berlinie - powiedział.
- Ale my nie..
- Londyn przestań. Nie jestem ślepy, widzę jak na sobie patrzcie. Zauważyłem też że często razem znikacie. Mnie nie oszukasz - odparł.
- Denver słuchaj my wczoraj się nie kochaliśmy. Owszem widziałam się z nim w nocy ale tylko na tarasie i wymieniliśmy parę zdań. Wczoraj uświadomił mi ile dla niego znaczyło te 5 miesięcy i to wszystko - powiedziałam ze smutkiem.
- Coś się stało? Co Ci powiedział? - zapytał przejęty.
- Nic takiego. A teraz złaź bo chce się ubrać - mruknąłam go.
Chłopak zszedł ze mnie i przyglądał mi się. Postanowiłam go olać i wstałam z łóżka. Podeszłam do szafy i wyjęłam z niej szary podkoszulek i czerwony kombinezon, który dostałam parę dni temu od Profesora. Bez skrępowania zajęłam biała koszulkę w której spałam i rzuciłam na łóżko. Denver lekko speszony odwrócił wzrok. Sięgnęłam po szarą bluzkę i wciągnęłam ją na siebie. Następnie włożyłam kombinezon i wyszłam z pokoju uśmiechając się do zawstydzonego chłopaka. Co jak co ale nie spodziewałam się po Denverze tego. Myślałam że jest mężczyzną który miał wiele kobiet, a przynajmniej takie stwarza wrażenie. Zeszłam na dół i zjadłam śniadanie. Po chwili przyszła reszta wraz z Profesorem. Po jakiejś godzinie wdrożyliśmy nasz plan w życie. Wiedziałam że nie ma już odwrotu.

Siedzieliśmy ściśnięci białym busie z maskami na twarzach. Tokio się malowała, gdyż za późno wstała i nie zdarzyła. Nairobi spała także próbowałam się przespać jednak chłopaki głośno gadali.
- Kto wybierał maski? - zapytał Denver.
- Profesor - powiedział Rio.
- Kto je namalował? - ponownie zapytał Denver.
- Dalii - mruknął Moskwa.
- Kim był? - padło kolejne pytanie ze strony Denvera.
- Malarzem - powiedział Oslo.
- Takim malarzem który maluje? - dopytywał chłopak.
- Co ty głupi jesteś? - zaśmiałam się.
- Sama jesteś głupia - odparł.
- Maska Myszki Miki była by przerażająca - ciągnął dalej Denver.
- Co ty bredzisz? - powiedział Helsinki.
- Wyobraźcie sobie faceta rabujacego bank w takiej masce. Ludzie odrazu myślą że jest psychopatą, bo maska kojarzy się z dziećmi a one są niewinne - wytłumaczył
Na te słowa Berlin niespodziewanie wyciągnął w kierunku chłopaka broń wcześniej ją ładując. Momentalnie zasłoniłam go swoim ciałem. Starszego z mężczyzn zdziwiło moje zachowanie i zawahał się czy nie opuścić broni. Jego wyciągnięta ręka delikatnie zadrżała. Spojrzałam prosto w jego oczy, które wyrażały wiele uczuć. Od zdziwienia, przez smutek aż do złości. Szczerze bardzo interesowało mnie co na to wpłynęło lecz nie miałam odwagi zapytać. Wpatrywałam się w niego bez mrugnięcia okiem.
- Odsuń się Londyn - rzucił.
- Zastrzelisz mnie? - spytałam.
- Powiedziałem odsuń się - warknął.
- Jak też coś powiedziałam. Jak nie słyszałeś to powtórzę. Zastrzeliłbyś mnie? - powiedziałam.
Mężczyzna mruknął tylko coś pod nosem i schował broń, nie patrząc na mnie do końca drogi.

Do środka dostaliśmy się samochodem który co tydzień dostarczał do Mennicy papier ze znakiem wodnym do drukowania pieniędzy. Cała akcja przebiegała zgodnie z planem. Szybko poszło i stoimy właśnie przed grupą naszych zakładników. Chwilę temu Berlin wyjaśnił zakładnikom wszystkie zasady od teraz panujące. Wraz z Denverem i Tokio przynieśliśmy czerwone kombinezony, szare koszulki i maski dla zakładników. Zaczęliśmy je rozdawać każdemu po kolei. Mijając kolejnych ludzi czułam na sobie palący wzrok. Nie musiałam się odwracać aby zidentyfikować jego posiadacza. Nie wzruszona kontynuowałam swoją czynność. Gdy ostatni z zakładników dostał ubranie odwróciłam się i poszłam na górę pomóc Rio przy podłączeniu telefonu.

Siedzimy tu już parę godzin. Poczułam nagłe zmęczenie. Mruknąłam do Nairobi że idę się położyć w jednym z gabinetów. Widocznie zaniepokojona kobieta spytała czy coś mi jest. Odpowiedziałam jej przecząc głową. Wyszłam z pomieszczenia bez słowa i ruszyłam na poszukiwanie wygodnej kanapy. Otworzyłam pierwsze drzwi na lewo na drugim piętrze i znalazłam się w gabinecie dyrektora Arturo Romano. Mężczyzna w ciągu tych kilku godzin zdarzył zajść za skórę Berlinowi. Podeszłam do sofy i położyłam się zamykając oczy. Sen przyszedł niemal odrazu.

Dziewiątka *La casa de Papel*Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz