11

2K 98 21
                                    

Pov. Londyn
Weszłam do jakiegoś gabinetu, zamknęłam drzwi i zsunęłam się po nich na podłogę.

Rozejrzałam się po pomieszczeniu, które utrzymane było w ciemnych barwach. Ciemno zielony kolor pokrywał ściany oraz dywan. Krwistoczerwone zasłony nie wpuszczały do pomieszczenia promieni słonecznych. Pod oknem stało dość duże, dębowe, brązowe biurko na którym leżało pełno papierów. Utkwiłam swój wzrok w dużym, ciemnozielonym dywanie i zaczęłam myśleć o wszystkim i o niczym.

Myślałam o swoim życiu. Gdzie bym teraz była jakbym nie skorzystała z propozycji Profesora? Czy miałabym rodzinę? Męża? Może dzieci? Mieszkała bym w pięknym małym domku nad morzem? Codziennie rano piła kawę spoglądając na szum fal? A może miałam bym pracę w dużym mieście i była pracoholiczką?

Nie nie. Sama zaśmiałam się z mojego pomysłu. Procoholizm mi stanowczo nie groził. Gdybym została w Polsce rodzina prawdopodobnie nie wyparła by się mnie. Miałam bym gdzie wrócić i się wypłakać gdy mężczyzna mojego życia złamie mi serce. A teraz? Nie mam nikogo! Zostałam sama ze swoimi problemami i złamanym sercem. W co ja się wpakowałam? Miało być tak pięknie. Parę dni tutaj i miałam być bogata do końca swojego życia. A tym czasem siedzę w jakimś gabinecie i użalam się nad sobą bo jakiś dupek złamał mi serce.

Właśnie dupek. Ehh nie chce nawet o tym myśleć lecz wszystko mi o nim przypomina. Gdyby nie ten napad nawet nie znali byśmy się i ja bym nie cierpiała. Berlin jest człowiekiem który cały czas mnie rani, a mimo wszystko dalej go pragnę.

Poczułam jak po moich policzkach spływają słone łzy. Tak dawno nie płakałam, że nawet zapomniałam jak smakują. Czułam w swoim sercu olbrzymią pustkę. Nie rozumiałam jak on mógł mi to zrobić. ON! Kochałam go całym sercem. Cieszyłam się z każdego wypowiedzianego w moim kierunku słowa. Uśmiechałam się za każdym razem gdy usłyszałam jego pseudonim. Przed moimi oczami ukazały mi się wszystkie nasze wspólnie spędzone noce. Momentalnie poczułam na swoim ciele przechodzące mnie dreszcze. Zawsze tak reagowałam na jego dotyk. Chciałam się uśmiechnąć widząc w myślach jego piękne oczy patrzące na mnie z zachwytem i miłością jednak z moim oczy wylewało się coraz więcej łez. Sama do końca nie wiedziałam skąd ich aż tyle mam, jednak to był mój najmniejszy problem. Myślałam że mnie kocha! A on bezczelnie mnie wykorzystał i zranił mówiąc prosto w twarz że mu na mnie nie zależy!

Poczułam że klamka od drzwi opadła pod wpływem ciężaru czyjejś ręki. Odsunęłam się lekko z zamiarem wpuszczenia osobnika do pomieszczenia. Drzwi uchyliły się i wyłoniła się zza nich czarna czupryna, na której widok jeszcze bardziej się rozpłakałam.

- Już kochanie jestem. Nie płacz. Nie warto - próbował uspokoić mnie chłopak.

- Denver ja go kochałam! - krzyknęłam przez łzy.

- Wiem skarbie, wiem. Jednak musisz być silna i pokazać mu co stracił - powiedział uspokajająco mężczyzna.

- Nie potrafię. Bez niego nie umiem. Uzależniłam się od niego przez to 5 miesięcy. Nie umiem bez niego żyć, już nie. Stał się dla mnie tlenem dzięki któremu żyje - szlochałam.

- Ciiii - kołysał mnie na boki.

- W.. w... wybacz zmoczylam ci koszulkę - powiedziałam jąkając się.

- To najmniejszy problem - mruknął.

- Denver - zaczęłam.

- No co tam? - spytał.

- Dziękuję że tu ze mną jesteś - odparłam.

- Ależ skarbie nie ma za co dziękować! Jesteś moją młodszą siostrzyczką którą zawsze chciałem mieć. Zawsze będę przy Tobie i nie pozwolę cię już skrzywdzić. Obiecuję - przysięgał chłopak.

- Kocham Cię Denver - mruknęłam.

- Ja Ciebie też Londyn. Ja ciebie też.

Siedziałam oparta o chłopaka i powoli zaczęłam się uspokajać. Zaczynałam rozumieć co się właściwie stało i jak szybko dałam się ponieść emocjom. Postawiłam sobie za cel łatwo nie dać się przeprosić Berlinowi.

- O czym pani tak myśli? - zapytał czarnowłosy.

- O zielonych ufoludkach z planety Skaczące kangury - odparłam poważnie.

- Widzę że poważna sprawa - zaśmiał się chłopak a ja razem z nim.

- Jak myślisz Berlin mnie kocha? - zapytałam.

- Oczywiście że cię kocha. Widać to jak na Ciebie patrzy, jak próbuje ochronić cię przed całym światem i samym sobą - mruknął Denver.

- Może masz rację - Westchnęłam.

- Chodźmy już bo dziś nasza warta przy kolacji - powiedział chłopak.

- Kolacji? Przecież chwilę temu świeciło słońce! - krzyknęłam zdziwiona.

- Poczucie czasu zawodzi? - zaśmiał się.

- Wal się - powiedziałam również się śmiejąc.

Oboje już w lepszych humorach wyszliśmy z pomieszczenia zamykając cicho i szczelnie drzwi. Szliśmy w kierunki sali głównej zawzięcie dyskutując na najróżniejsze tematy, od tego na co wydamy zarobione pieniądze, a kończąc na licznie okien w białym domu.

- Mówię Ci że w Białym Domu jest przynajmniej 300 okien - odparł poważnie Denver.

- Nie prawda! Jest mniej! - kłóciłam się.

- Musi być wiele, inaczej Obama by się tak nie opalił bez słońca - upierał się chłopak.

Oboje na jego argument parsknęliśmy śmiechem, a nasze okrzyki słychać było w każdym pomieszczeniu korytarza którym spacerowaliśmy. Nagle z zza zakrętu wyłoniła się osoba która ostatnio sprawiła mi tyle bólu. Berlin podszedł do nas.

- Możemy porozmawiać skarbie? - spytał łapiąc mnie za ręce.

- Nie - odparłam wyrwając mu swoje dłonie i szybko wymijając go ruszyłam przed siebie razem z Denverem, nie oglądając się za sobie ani razu.

Dziękuję za każdy odczyt! Jest to dla mnie bardzo ważne. Rozdział pojawił się po dość długim czasie, lecz mam nadzieję że nie wpłynie to na waszą ocenę i spodoba wam się. Do następnego! ❤️❤️



Dziewiątka *La casa de Papel*Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz