Louis wszedł do kuchni niepewnym krokiem. Po omacku znalazł na ścianie włącznik światła, a po usłyszeniu cichego pstryknięcia, w pomieszczeniu zrobiło się jasno, na co zmrużył zmęczone już oczy. Zrobił kilka kroków do przodu i usiadł na krześle, wpatrując się w szarą kopertę leżącą na stole. Trzęsącymi się dłońmi odpalił papierosa, którego trzymał w palcach od dobrych kilku minut. Spojrzał na zegarek wiszący na ścianie naprzeciwko niego i cicho przeklął pod nosem. Dochodziła północ. Sam nie był pewny, czy był z tego faktu zadowolony czy raczej z każdą sekundą bał się coraz bardziej. Być może była to mieszanka obu tych jakże skrajnych uczuć.
Ponownie rzucił wzrokiem na kopertę, a z jego ust po raz kolejny wydobyły się słowa, których w ostatnim czasie zdecydowanie nadużywał. Mimo że już od dawna był dorosły, jego bliscy ciągle karcili go za złe słownictwo. Jednak nie umiał nie przeklinać. Od kilku miesięcy był kłębkiem nerwów, a wyrzucenie z siebie paru obelg zdawało się mu nieco pomagać.
Ostatni raz zaciągnął się dymem papierosowym, który wypełnił całe jego płuca. Uśmiechnął się delikatnie pod nosem, kiedy pomyślał o swoim mężu, który na pewno w tamtym momencie nakrzyczałby na niego, że nie dość, że niszczy sobie zdrowie tym świnstwem, to jeszcze robi to w mieszkaniu, które trzeba będzie później wietrzyć przez dobrych parę godzin, by pozbyć się tego okropnego smrodu. Gdy jego donośny głos rozbrzmiał mu w głowie, w oczach natychmiast pojawiły się łzy. Zacisnął powieki, by nie pozwolić im wypłynąć i zrobił parę głębokich wdechów. Kiedy chęć rozpłakania się minęła, otworzył oczy i zgasił resztkę papierosa na popielniczce leżącej tuż przy jego ręce.
Jego serce zaczęło bić jak szalone, gdy po spojrzeniu na zegar uświadomił sobie, że właśnie minęła północ. Oznaczało to początek nowego dnia — pierwszego dnia grudnia. Dnia, w którym w końcu mógł otworzyć tą cholerną kopertę i dowiedzieć się, co skrywa jej zawartość. Drżącą dłonią wziął ją do ręki. Przeleżała na tym stole niemalże cały tydzień i kusiła go za każdym razem, gdy tylko przekroczył próg kuchni. Ale nie mógł otworzyć jej wcześniej, nie mógł złamać obietnicy złożonej najważniejszej osobie swojego życia.
Westchnął ciężko, gdy dotarło do niego, że w końcu nadszedł ten długo wyczekiwany dzień. Specjalnie położył ową kopertę w tak widocznym miejscu i to jeszcze tyle dni wcześniej. Nie chciał o niej zapomnieć, bał się, że mógłby po prostu przegapić ten dzień, chociaż doskonale wiedział, że na pewno by się tak nie stało. Myślał o tym momencie każdego dnia, od kiedy tylko dostał mały stosik kopert w swoje ręce. Codziennie zastanawiał się, co czeka go po otwarciu pierwszej z nich.
Spojrzał jeszcze raz na kopertę trzymaną w dłoniach. Na samym jej środku widniała ręcznie napisana cyfra jeden, wokół której znajdowały się koślawe serduszka. Lekki uśmiech wkradał się na twarz Louisa za każdym razem, kiedy widział ten niewielki, ale jakże uroczy gest.
Wziął głęboki oddech i otworzył kopertę. Wyciągnął z niej kartkę złożoną na pół, która wydawała się być listem i odetchnął z ulgą. Owe uczucie nie trwało jednak zbyt długo, bo gdy tylko rozłożył arkusz papieru i zobaczył, ile przeróżnych słów się na nim znajduje, jego serce znów przyspieszyło. Bał się tego, co za chwilę przeczyta.
Kochany Louisie,
mam nadzieję, że dotrzymałeś słowa i czytasz ten list dopiero 1. grudnia. I że w ogóle go czytasz, chociaż znając ciebie wątpię, byś o nim zapomniał. Pewnie ledwo minęła północ, a zbyt bardzo zżerała cię ciekawość i już tutaj jesteś.Kąciki ust Louisa wygięły się w delikatnym uśmiechu. Nikt nie znał go tak dobrze, jak osoba, która napisała owy list. Nawet on sam nie wiedział o sobie aż tylu rzeczy i nie zwracał uwagi na takie drobne szczegóły, jak robił to jego mąż.
Mam również nadzieję, że domyśliłeś się, że każdy z tych dwudziestu czterech listów, które dostałeś, jest na inny dzień i nie zamierzasz otworzyć ich wszystkich na raz. Są one oznaczone numerkami, więc na pewno się nie pogubisz, ty mały bałaganiarzu.
Jego uśmiech niekontrolowanie poszerzył się po przeczytaniu ostatnich słów. Czy to była obelga? Prawdopodobnie tak. Czy Louis lubił słyszeć ją od swojego męża, ale niemalże aż kipiał z nerwów, gdy ktoś inny ją do niego kierował? Jak najbardziej. Nienawidził, gdy ktokolwiek wypominał mu jego wzrost, którym wprawdzie nie grzeszył, ale do najniższych również nie należał. Tak samo bardzo nienawidził, gdy ktokolwiek prawił mu kazania o sprzątaniu. Sprzątanie było jego najmniej ulubioną czynnością, zaraz po gotowaniu, w którym był beznadziejny. Odkurzacza, mopa czy ściereczki do kurzu dotykał jedynie wtedy, gdy już naprawdę musiał, w innym wypadku nie czuł takiej potrzeby. Sterta ubrań, pod którą załamywało się krzesło, również mu nie przeszkadzała. Ale czy to dawało innym prawo do nazywania go bałaganiarzem? Skądże znowu. Mógł to wybaczyć jedynie swojej największej miłości.
Pamiętasz, jak się poznaliśmy? Wychodziłeś wtedy z naszej szkolnej biblioteki i wpadłeś na mnie, gdy ja wchodziłem do środka. Z rąk wypadła ci książka „PS Kocham cię", a gdy mój wzrok na niej wylądował, ty od razu zrobiłeś się cały czerwony. Podniosłeś ją prędko i zacząłeś się tłumaczyć, że wypożyczyłeś ją dla swojej mamy, ale gdy powiedziałem, że też ją uwielbiam, widocznie ci ulżyło. Muszę ci się w końcu do czegoś przyznać — nie miałem wtedy pojęcia o istnieniu tej książki, ale chciałem jakoś do ciebie zagadać. Tego samego dnia przeczytałem ją od deski do deski, na wypadek, gdybyś nazajutrz chciał o niej rozmawiać. I wiesz co? To było najgorsze kilka godzin mojego życia, ale ani trochę nie żałuję, że się na to zdecydowałem. Przynajmniej udało mi się zdobyć twoje serce, prawda?
— Ty gnojku. — Louis zaśmiał się cicho. Ich rozmowa o owej książce trwała kolejne kilka godzin i brunet dałby sobie rękę uciąć, że jego ówczesny nowy znajomy jest nią zafascynowany jeszcze bardziej, niż on sam czy jego rodzicielka. No cóż, najwidoczniej po prostu straciłby rękę.
Dobrze jest w końcu to z siebie wyrzucić. Ale wracając do „PS Kocham cię" — twoja ukochana główna bohaterka dostawała od swojego męża listy, które miały pomóc jej ruszyć naprzód, prawda? Zawsze powtarzałeś, że chciałbyś kiedyś dostawać tego typu liściki i właśnie teraz zamierzam spełnić twoje małe marzenie. Wiem, że oboje wyobrażaliśmy to sobie zupełnie inaczej, że miałem być przy tobie, widzieć twoje reakcje, śmiać się razem z tobą z moich głupich dopisków... Wiem o tym i przepraszam, że cię zawiodłem. Jest mi strasznie przykro i mimo, że zostało mi jeszcze trochę czasu, to już tak bardzo za tobą tęsknię...
Louis zdał sobie sprawę z łez cieknących po jego policzkach dopiero wtedy, gdy z jego ust wydobył się cichy szloch. Odłożył na moment list, by rękawem przetrzeć twarz. Nie potrafił powstrzymać płaczu, przez co na chwilę wszystko przed jego oczami wydawało się być za mgłą. Serce biło mu jak oszalałe i nawet długie, głębokie wdechy nie były w stanie go uspokoić. Przetarł oczy jeszcze raz i wziął kartkę do ręki.
Wiem, że to będą twoje pierwsze od wielu lat święta beze mnie. Ale wiem też, że na pewno sobie poradzisz. Poza tym — nie będziesz sam. Masz ogromną, kochającą i wspierającą cię na każdym kroku rodzinę. I będziesz miał moje listy. Znajdziesz w nich wszystko, czego będziesz potrzebować, by — jak co roku — zorganizować najlepszą Wigilię, jaką widział cały Londyn. Królowa będzie mogła ci jedynie zazdrościć i pogratulować. Więc, mam nadzieję, że jesteś gotowy.
Na zawsze twój, Harry.
PS Kocham cię.
PPS Masz beznadziejny gust, jeśli chodzi o książki.
CZYTASZ
twenty four letters [larry]
FanfictionHarry przed śmiercią napisał dla swojego męża, Louisa, dwadzieścia cztery listy, poprzez które zamierza pomóc mu w przygotowaniach do Świąt Bożego Narodzenia, zupełnie tak, jakby był tuż obok niego. © tekst i okładka: cloudsmartina