Tego dnia Louis czuł się jeszcze gorzej niż poprzednio. Miał wrażenie, że ból głowy jest sto razy silniejszy. Męczył się całą noc, jednak nie przeszło mu ani trochę, mimo że tabletek przeciwbólowych w opakowaniu było już o połowę mniej. Właściwie to rzadko kiedy mu pomagały, ale on i tak zawsze łudził się, że tym razem ból na pewno się zmniejszy.
Gdy tylko podniósł się z łóżka, jego ciało przeszły nieprzyjemne dreszcze. Zrobiło mu się strasznie zimno i słabo, przez co od razu pożałował nocnego wyjścia na papierosa będąc jedynie w samej koszulce z krótkim rękawem i niezbyt ciepłych dresowych spodniach. Potrzebował orzeźwienia i myślał, że świeże, mrożne powietrze mu w jakiś sposób pomoże, a nie miał ochoty specjalnie zakładać kurtki, by wyjść na minutę z domu. No cóż, nie było to zbyt mądrym posunięciem z jego strony i był pewny, że dla Harry'ego byłby to idealny moment na powiedzenie swojego słynnego „A nie mówiłem?". Tyle że tym razem właśnie nie mówił.
Przez myśl przebiegła mu wizja zjedzenia śniadania, z której szybko zrezygnował, gdy uświadomił sobie, że nie ma w lodówce nic do odgrzania, więc musiałby przygotować je sam. Kompletnie nie miał na to siły, chciał już wrócić do łóżka i obudzić się dopiero w kolejnym stuleciu albo najlepiej wcale. Wtedy również ból gardła dał mu znać o swoim istnieniu, na co Louis tylko westchnął i odrzucił w zapomnienie myśl o jakimkolwiek posiłku. Znając Harry'ego, na pewno przygotowałby mu jakąś papkę, która, mimo niezbyt ciekawego wyglądu, byłaby smaczna i nie drażniłaby bolącego gardła. Dla bruneta było z tym za dużo roboty, najpierw z przygotowaniem owego jedzenia, a później ze sprzątaniem, ale jego mąż zrobiłby wszystko, żeby cokolwiek zjadł.
Louis po wyjściu z toalety szybko wrócił do sypialni z ogromną chęcią powrotu do łóżka. Wszystko go bolało, nie miał siły nawet stać na nogach. Rzadko bywał chory, ale jeśli już coś go łapało, to czuł się, jakby został przeżuty przez jakiegoś psa. Wtedy Harry zawsze obchodził się z nim jak z jajkiem i co chwilę pytał, jak się czuje i czy może nie potrzebuje czegoś. Oczywiście nigdy nie obeszło się bez ugotowania najlepszego rosołu, jaki Louis kiedykolwiek jadł oraz bez podawania mu co chwilę gorących herbat na rozgrzanie. Teraz musiał przejść przez to sam.
Kiedy tylko brunet pojawił się w progu, kot leżący na poduszce po stronie, na której zawsze spał Harry, od razu zerwał się z miejsca i uciekł z pomieszczenia. Louis przewrócił oczami. Ten kot naprawdę nienawidził go całym sobą, ale najwidoczniej również tęsknił za Harrym. Często przychodził w nocy do ich łóżka i kładł się tuż obok swojego właściciela. Po kłótniach tej dwójki, patrzył na Louisa niemal morderczym wzrokiem i drapał go po rękach, gdy tylko zbliżył się on zbyt bardzo do małżonka z zamiarem pogodzenia się. Momentami był aż zbyt zazdrosny jak na zwykłe zwierzę.
Louis wyciągnął z ciemnoniebieskiego pudełka leżącego na parapecie kolejną z kopert od Harry'ego. Był to ich wspólny ulubiony kolor, co z pewnością mógł zauważyć każdy po wejściu do ich mieszkania. Królował w nim wraz z idealnie kontrastującym szarym, który przez to stawał się o wiele mniej ponury. Właśnie w tym kolorze były koperty. A listy pisane były granatowym długopisem. Harry jak zawsze zadbał o każdy szczegół. A Louis każdy z nich zauważał.
Usiadł na łóżku, opierając się o zagłówek i nakrył dokładnie kołdrą, która miała dać mu chociaż trochę ciepła. Otworzył kopertę z numerkiem cztery otoczonym drobnymi uśmieszkami i odłożył ją na szafkę nocną stojącą po jego prawej stronie, gdy wyciągnął z niej list. Po raz kolejny był on napisany pismem nie należącym do jego małżonka, a do Gemmy. Oznaczało to, że Harry nadal czuł się zbyt słabo, by zrobić to samodzielnie. Na tą myśl Louis poczuł mocne ukłucie w klatce piersiowej. Gdyby mógł — odebrałby od swojego ukochanego cały ból i złe samopoczucie. Był najlepszym człowiekiem jakiego kiedykolwiek poznał i uważał, że zasługuje na wszystko co najlepsze, ale na pewno nie na wszelkie przykrości, które go spotykały.
Kochanie,
jak widzisz, dzisiaj znowu wspomagam się Gemmą (cześć, Louis!) i szczerze mówiąc obawiam się, że wszystkie pozostałe listy będą napisane właśnie przez nią. Chociaż marzę, by zrobić to w pełni samodzielnie i właśnie taki był mój plan od samego początku, to chyba jednak nie będę w stanie tego dokonać.Serce Louisa przyspieszyło po przeczytaniu owych słów. Wiedział, że Harry czuł się źle, przecież widział, w jakim był stanie i wielokrotnie prowadził na ten temat rozmowy z lekarzami. Ale czuł jak jego serce łamie się po raz kolejny, ponieważ nigdy nie usłyszał tego stwierdzenia właśnie od swojego męża. Nie lubił się on nad sobą użalać ani dramatyzować. Jeżeli ktoś domyślał się, że nie jest z nim zbyt dobrze, nie czuł potrzeby potwierdzania tego.
W przeciwieństwie do Louisa, który od zawsze był mistrzem w zwracaniu na siebie uwagi i powtarzaniu setki razy, że coś go boli. Od razu poczuł się z tym niesamowicie źle. Bowiem nawet podczas choroby Harry'ego zdarzały się momenty, kiedy Louis narzekał, że boli go głowa czy brzuch albo ogólnie źle się czuje i nie ma na nic nastroju. Harry wtedy zawsze uśmiechał się pocieszająco, przytulał go z całą swoją miłością do niego oraz resztkami własnych sił robił mu jego ulubioną herbatę i mówił, że na pewno wszystko szybko mu przejdzie.
— Jestem takim egoistą. Ani trochę na ciebie nie zasłużyłem — wyrzucił z siebie Louis, tłumiąc szloch dłonią.
Kolejny raz poczuł się jak ostatni śmieć. To odważne stwierdzenie uderzyło w niego ze zdwojoną siłą i mimo że Harry na pewno zacząłby właśnie zaprzeczać, że to nieprawda, bo jest najcudowniejszy na świecie, on wiedział, że powinien i mógł być o wiele lepszą osobą. Jego mąż był oczkiem w jego głowie i zawsze się nim przejmował, ale zwykle to właśnie Harry był w roli opiekunki dla tej drugiej osoby. Nawet w momentach, kiedy powinno być odwrotnie.
— Przepraszam — wyszeptał przez łzy, które od razu zaczął ścierać z oczu rogiem kołdry. Wziął kilka głębokich wdechów dla uspokojenia się i wrócił do czytania listu.
Moja kreatywność jest właśnie na zerowym poziomie i — jeśli mam być szczery — nie mam kompletnie żadnego pomysłu na dzisiejszy list. Chyba będę musiał sporządzić jakiś plan rzeczy do napisania, bo jeszcze sporo przed nami. Tak, to jest dobra myśl. Gemma też tak uważa.
Kąciki ust Louisa uniosły się delikatnie. Harry mimo swojej szczegółowości, racjonalności i opiekuńczości oraz obsesji na punkcie sprzątania nadal był dość roztrzepanym człowiekiem. Zwykle najpierw działał, kiedy tylko do głowy przychodził mu jakiś pomysł, a dopiero później stwierdzał, że jednak będzie lepiej, jeśli uprzednio wszystko dobrze przemyśli i zaplanuje.
Także dzisiaj nie zajmę ani tobie, ani Gemmie zbyt wiele czasu. Po prostu chciałbym cię poprosić, byś zrobił dla siebie coś dobrego. Wypij jakąś pyszną herbatę, weź długą, odprężającą kąpiel, obejrzyj film. Wyśpij się porządnie. Postaraj się zaprzyjaźnić z naszym (moim) kotem, bo czeka was naprawdę długa, wspólna droga i musicie się wzajemnie szanować. Nie krzycz na niego, jest niewinny i zbyt uroczy, byś podnosił na niego głos.
— Jak ten wstrętny pchlarz jest niewinny, to ja jestem Królową Anglii — prychnął, przewracając oczami. Przecież owy kot był najgrzeczniejszym stworzeniem tego świata, a zadrapania na rękach Louisa oraz potłuczony wazon wzięły się znikąd.
I najważniejsze — uśmiechnij się. Masz jeden z najpiękniejszych uśmiechów, jakie tylko istnieją, a ani trochę tego nie doceniasz. Nie możesz być smutasem całe życie, nie na tym to polega. Poza tym, wtedy wyglądasz na milszego i „ten pchlarz" na pewno zmieni swoje nastawienie względem ciebie.
PS Kocham cię.
PPS Kot też cię kocha, tylko nie chce się do tego przyznać.
CZYTASZ
twenty four letters [larry]
FanfictionHarry przed śmiercią napisał dla swojego męża, Louisa, dwadzieścia cztery listy, poprzez które zamierza pomóc mu w przygotowaniach do Świąt Bożego Narodzenia, zupełnie tak, jakby był tuż obok niego. © tekst i okładka: cloudsmartina