25.

352 34 80
                                    

Ciche miałczenie kota wprost do ucha Louisa i ucisk jego małych łapek na twarzy bruneta skutecznie go obudziły. Otworzył zmęczone oczy, które straszliwie bardzo chciały pozostać zamknięte jeszcze przez dwie lub nawet trzy najbliższe godziny, ale Louis widział po zachowaniu kota, że ani trochę mu się to nie uda. Spojrzał na niego i uniósł prawą brew w zdziwieniu.

— Znowu masz dzień miłości do mnie? — Odezwał się ironicznie do zwierzęcia i pokręcił głową. Nie rozumiał tego stworzenia ani trochę. W jeden dzień pokazywał na wszelkie sposoby, jak bardzo go nie cierpi i chce uprzykrzyć mu życie, a w kolejny nie odstępywał go już ani na krok oraz wręcz domagał się pieszczot. — I tak cię nie znoszę, mały pchlarzu.

Louis delikatnie odepchnął od siebie kota, by nie zostać przez niego podrapanym i niechętnie podniósł się z łóżka, które w tym momencie wydawało mu się być o wiele miększe oraz wygodniejsze niż zwykle. Wprost ciągnęło go do powrotu do tego cudownego miejsca, ale najpierw postanowił wyjść na papierosa i przygotować zwierzęciu jedzenie, dzięki któremu może miałby chociaż chwilę spokoju, podczas której mógłby przymknąć na moment oczy, by nie musieć później wlewać w siebie litrów kawy. Tego dnia zdecydowanie potrzebował o wiele więcej godzin snu, niż dane mu było przespać.

Po cichu wyszedł z sypialni i ruszył w stronę drzwi wejściowych. Kot ponownie zasnął na poduszce Harry'ego, a Louis nie chciał go obudzić. Wolał, żeby słodko spał, niż poszedł za nim i niezauważony uciekł z domu. Po każdej takiej sytuacji brunet co chwilę wychodził przed drzwi i czekał, aż zwierzę łaskawie wróci do domu. Mimo że go szczerze nie lubił, to jednak się o niego martwił i obiecał Harry'emu, że będzie o niego dbał. Nie wybaczylby sobie, gdyby nie wrócił do domu lub stałaby mu się jakakolwiek krzywda.

Podszedł do wieszaka i z kieszeni swojej kurtki wyciągnął zapalniczkę oraz paczkę papierosów, z której zabrał jednego z nich. Nie fatygował się z wzięciem także kurtki i włożeniem jej na siebie, po prostu otworzył drzwi i wyszedł przed dom, przymykając je za sobą. Nie zamykał ich całkiem, bo chciał, by do mieszkania dostało się trochę świeżego, chłodnego powietrza, a nie zamierzał uchylać okien, bo wtedy na pewno by o nich zapomniał i byłoby zbyt zimno.

Stanął na brzegu wycieraczki, nie chcąc postawić stóp, ubranych jedynie w skarpetki, na zimny, mokry od roztapiającego się śniegu beton. Poczuł przyjemny chłód otaczający całe jego ciało, a gdy wypuścił z ust powietrze, przed jego twarzą utworzyła się biała chmurka, która od razu zniknęła. Było zimno, ale nie na tyle, by zmarzł podczas szybkiego spalenia jednego papierosa. Poza tym, zawsze wolał palić na zewnątrz, a jeszcze bardziej wtedy, gdy było chłodno lub nawet mroźnie. Takie poranne wyjście było dla niego orzeźwiające i potrafiło skutecznie postawić go na nogi.

Z lekkim trudem odpalił papierosa, przeklinając na swoją ulubioną zapalniczkę, która zaczęła się zacinać. Na myśl o tym, że musiałby wymienić ją w końcu na nową, westchnął głośno. Dostał ją od Harry'ego i nie zamierzał jej wyrzucać. Zaciągnął się dymem, chowając przedmiot będący powodem jego zdenerwowania do kieszeni dresowych spodni, które miał na sobie. Odchylił głowę lekko do tyłu, opierając ją o framugę drzwi. Czuł się naprawdę zmęczony Wigilią i dosyć późnym pójściem spać, przez co nie miał ochoty na żadne odwiedziny dzisiejszego dnia, chociaż wiedział, że od tego nie ucieknie.

— Ubierz kurtkę, ostatni raz cię o to proszę. — Męski, głęboki głos dobiegł do uszu Louisa, przez co wzdrygnął się i gwałtownie odsunął od drzwi. Stanął jedną stopą na zimny beton, a jego skarpetka od razu zrobiła się cała mokra od topiącego się śniegu. — I buty tak samo.

twenty four letters [larry]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz