W mieszkaniu Louisa od rana panował spory tłok. Było dosyć hałaśliwie, co przyprawiało go o ból głowy i gdyby nie patrzeć na jego niezbyt dobry humor, to było także bardzo wesoło. W kuchni panowało zebranie najlepszych kucharek rodziny — mamy Louisa, mamy Harry'ego oraz Gemmy. Najstarsza z sióstr Tomlinsona oglądała telewizję w salonie razem z młodszymi bliźniaczkami i co jakiś czas próbowała wyciągnąć brata z jego pokoju, by spędził z nimi chociaż chwilę. On natomiast nie miał zamiaru się z niego ruszyć. Nie chciał nikomu psuć dobrego nastroju swoim narzekaniem czy sztucznym uśmiechem, więc dla spokoju wolał zostać w łóżku i zabić niezwykle wolno płynący czas poprzez oglądanie serialu, który raczej niezbyt go interesował.
Po przewinięciu po raz piąty tej samej sceny aż do jej początku, wyłączył serial i odłożył telefon na poduszkę obok. Westchnął głośno, przecierając twarz dłonią. Nie potrafił się skupić nawet na lekkim, komediowym serialu. Miał w głowie mętlik myśli, a wszystkie z nich wędrowały do kolejnego z listów oraz do tematu Wigilii bez Harry'ego. Louis nadal nie potrafił wyobrazić sobie tego dnia i starał się, jak tylko mógł, żeby jakoś wziąć się w garść i przestać smucić byle głupotą, ale nie potrafił. Nie potrafił się opanować na tyle bardzo, że mimo dość późnej już godziny i ciągłego myślenia o dwudziestym pierwszym liście, nadal go nie przeczytał.
Wolałby cofnąć się do dnia, w którym otwierał pierwszą kopertę i było przez nim jeszcze wiele dodatkowych dni z Harrym. Czuł się wtedy, jakby dostał jeden z najlepszych prezentów, jakie kiedykolwiek istniały na tym świecie. A teraz, gdy nadchodził dzień, w którym wszyscy wymieniali się prezentami, jego podarunek był mu w pewnym sensie odbierany. Mimo że nie miał zielonego pojęcia, co Harry zaplanował na ostatni z listów, zdecydowanie nie myślał o tym, jak o dobrym upominku. Brak Harry'ego nie mógł być dobry w żadnym tego słowa znaczeniu.
Po kilku minutach bezczynnego leżenia w łóżku i rozmyślania, wstał i od razu skierował się w stronę pudełka z listami. Miał wrażenie, że zaraz wybuchnie mu głowa, jeśli natychmiast nie otworzy dzisiejszej koperty. Otworzył owe pudełko, wziął kopertę z numerem dwadzieścia jeden, która leżała na samym wierzchu i z powrotem wrócił na łóżko. Usiadł przy jego oparciu, przytulając do siebie jedną z poduszek. Drżącymi z nerwów i przejęcia dłońmi rozkleił kopertę, co już sprawiło mu przykrość. Pomyślał, że będzie tęsknił nawet za tym ostrożnym otwieraniem, by tylko niczego za bardzo nie rozerwać czy nie zniszczyć, co miał w nawyku nieumyślnie robić z wieloma rzeczami.
Przeleciał wzrokiem po kartce i uśmiechnął się lekko. Owy list był nieco dłuższy niż poprzednie, co bardzo go cieszyło, bo dawało mu to o te kilka minut więcej ze swoim ukochanym. Na samym dole widniała mała, uśmiechnięta buźka, co raczej nie świadczyło o tym, że list miałby być z grona tych smutnych. To cieszyło go jeszcze bardziej. Chciał jakoś poprawić sobie humor, by móc normalnie spędzić czas z rodziną bez dziecinnego obrażania się o najmniejsze drobnostki czy zmuszania się do udawania, że wszystko jest w porządku. Ale tylko Harry był w stanie poprawić mu humor w ostatnim czasie.
Dzień dobry (jest druga w nocy, ale „dobrej nocy" na początku listu brzmiałoby co najmniej głupio), kochanie!
Przepraszam jeszcze raz, że cię obudziłem tak w środku nocy i zmartwiłem, ale byłem naprawdę straszliwie głodny! A ty, jako mój wybawca oczywiście, uratowałeś mnie od głodowania aż do rana, więc bardzo ci dziękuję, jesteś cudowny. Wysyłam ci w tej chwili dużo buziaków.Kąciki ust Louisa podniosły się dość nieznacznie, ale wystarczająco bardzo, by móc uznać to za delikatny uśmiech. Tamtej nocy głowa pękała mu już od płaczu, a gdy w końcu udało mu się zasnąć, niedługo później usłyszał dzwonek telefonu, który miał ustawiony tylko na numer Harry'ego. Zerwał się gwałtownie z łóżka i rzucił do telefonu, by odebrać. Serce biło mu jak szalone i miał wrażenie, że zaraz wyskoczy mu z klatki piersiowej. Po słowach lekarza, który powiedział, że jego mąż przeżyje jeszcze może tydzień czy dwa, od razu pojawiły mu się w głowie wszystkie najgorsze scenariusze, które były w jakimś stopniu możliwe.
Gdy usłyszał ze słuchawki telefonu cicho wyszeptane słowa: „Jestem głodny, przywieziesz mi coś?", od razu odetchnął głęboko z ulgą. Jak najszybciej włożył na siebie bluzę powieszoną niedbale w szafie w przedpokoju, założył buty i wyszedł do całodobowego sklepu. Kupił Harry'emu całą torbę słodkich łakoci, słonych przekąsek i małych drożdzówek z budyniem oraz owocami, które od razu mu zaniósł. W szpitalu uśmiechnął się ciepło do pielęgniarki, która nie miała nic przeciwko odwiedzinom w nocnych godzinach i wpuściła go do męża.
Torba z jedzeniem prawdopodobnie wystarczyła mu jeszcze na parę następnych dni, ale Harry'emu na tyle bardzo spodobał się pomysł nocnych odwiedzin, że stało się to ich małą tradycją, dopóki nie został wypuszczony do domu niecały tydzień później. Louis za każdym razem nalegał, by zostać już przy ukochanym, ale ten zawsze wyganiał go do domu, by porządnie odpoczął we własnym łóżku, w którym mógł się wygodnie ułożyć, w przeciwieństwie do małego, szpitalnego fotela.
Tak właściwie to było całkiem zabawnie, więc myślę, że jeszcze to powtórzymy, ale ćśś, bo to tajemnica. A skoro już mówimy o tajemnicach, to pora się w końcu do czegoś przyznać. Pamiętasz te liściki, które znajdywałeś praktycznie codziennie w swojej szkolnej szafce daaawno temu? Były ode mnie. Mam chyba jakieś zamiłowanie do liścików. I do ciebie oczywiście. To było trochę przerażające, więc postanowiłem po prostu do ciebie zagadać twarzą w twarz, wtedy przed biblioteką. I tutaj też się do czegoś przyznam... Nasze pierwsze spotkanie nie było tak do końca przypadkowe, bo możliwe, że trochę cię wtedy śledziłem. Dowiedziałem się od pewnych źródeł, o której kończysz lekcje w piątki i że przed wyjściem do domu idziesz do biblioteki, by wypożyczyć książkę na weekend. Możesz nazwać to obsesją, jeśli chcesz.
Uśmiech Louisa poszerzył się zdecydowanie bardziej po przeczytaniu tej części listu. Jego tajemnicą było natomiast to, że doskonale wiedział o wszystkim, do czego Harry właśnie się przyznał. Również dowiedział się tych rzeczy od pewnych źródeł. Możliwe, że były to te same źródła, z których swoją cenną wiedzę na temat obiektu westchnień czerpał Styles. Louis, mimo świadomości czynów Harry'ego, przez wszystkie lata ich związku nie mógł uwierzyć, że mógł mu się aż tak spodobać. Naprawdę można było to nazwać obsesją, co było dla niego wręcz absurdalne, że ktokolwiek mógłby kiedykolwiek mieć obsesję na jego punkcie.
Liściki wypadające każdego dnia z jego szafki, gdy tylko ją otwierał zaraz po wejściu do szkoły, były jedną z jego ulubionych rzeczy tamtych czasów. Zawsze sprawiały, że ogromny uśmiech wraz z rumieńcem wkradały się na jego twarz. Gdy dostawał je już kilka dni pod rząd, nie mógł się wtedy doczekać kolejnego ranka i kolejnej karteczki z najmilszymi słowami, jakie kiedykolwiek były do niego skierowane. Był zawiedziony, gdy pewnego dnia nie otrzymał żadnego liściku i przejmował się tym niemalże cały dzień, aż do wpadnięcia wprost na swojego niezbyt tajemniczego wielbiciela przed drzwiami szkolnej biblioteki. Tamten moment obrócił całe jego życie do góry nogami i po dziś dzień był za to ogromnie wdzięczny.
Dobrze, moja obsesjo, skończymy już na dzisiaj. A raczej to ty skończysz, bo przede mną jeszcze kilka listów. Wolałem pisać jeden dziennie, bo teraz trochę się gubię we własnych słowach i zamiarach, ale mam nadzieję, że mi to wybaczysz.
PS Kocham cię.
PPS Wiem, że nadal trzymasz wszystkie te liściki i nawet wiem gdzie.
![](https://img.wattpad.com/cover/205499542-288-k88452.jpg)
CZYTASZ
twenty four letters [larry]
FanfictionHarry przed śmiercią napisał dla swojego męża, Louisa, dwadzieścia cztery listy, poprzez które zamierza pomóc mu w przygotowaniach do Świąt Bożego Narodzenia, zupełnie tak, jakby był tuż obok niego. © tekst i okładka: cloudsmartina