17. 💌

172 27 15
                                    

Tego dnia Louis postanowił nadal łamać swoją ustaloną z początkiem grudnia zasadę, która właściwie w pewnym sensie stała się jego małą tradycją. Po wyciągnięciu z pudełka koperty oznaczonej numerem siedemnaście, wokół którego znajdowało się pełno maleńkich gwiazdek narysowanych niesamowicie koślawo, brunet położył się do łóżka. Ułożył się wygodnie, nakrył szczelnie kołdrą i przeszedł do otwarcia koperty i wyciągnięcia z niej szarej kartki.

Wyjście z domu do kina w samej kurtce, bez czapki, szalika czy jakiejkolwiek części garderoby, która dałaby mu trochę więcej ciepła, od razu pokazało swoje skutki. Już poprzedniego dnia Louis czuł się bardzo wyziębiony i przewiany, a po obudzeniu się tego ranka przywitał go ból głowy, ucha i nieprzyjemne dreszcze spowodowane najprawdopodobniej gorączką, która stale rosła. Mógł sobie właśnie przybić piątkę razem z Harrym z listów, który także był przeziębiony. Tyle że Harry'ego przeziębienie dopadło przez osłabioną leczeniem odporność i co chwilę zmieniającą się jesienną pogodę, a Louisa przez własną głupotę i pomysł wyjścia na mróz, podczas bycia ubranym jak na wczesną wiosnę.

Cześć, skarbie.
Nie wiem, czy to pamiętasz, ale właśnie piszę do ciebie ze szpitala. Tak, znowu. Cały dzień czułem się strasznie słaby, aż w końcu zemdlałem, a ty oczywiście spanikowałeś i tak to się skończyło... Nic mi nie jest (wiesz już o tym, ale powiem kolejny raz, żebyś sobie przypomniał i znowu nie panikował), po prostu to przeziębienie dodatkowo mnie osłabiło. Będę musiał tu zostać, aż nie poczuję się trochę lepiej, czyli pisanie listów w ukryciu będzie milion razy trudniejsze niż do tej pory (teraz przewracam oczami).

Louis uśmiechnął się delikatnie pod nosem, mimo że tamtego dnia wcale nie miał najmniejszej ochoty się uśmiechać. Dawno nie czuł się tak przerażony, spanikowany, bezradny... W chwili, gdy Harry zemdlał, Louis pomyślał, że go stracił. Owe uczucie pozostało przy nim aż do chwili, gdy jego mąż rzeczywiście poczuł się trochę bardziej na siłach, by opuścić szpital i wrócić do domu. Nie nacieszyli się spokojem zbyt długo, bowiem minął zaledwie tydzień, aż Harry znowu wrócił do szpitala i Louis niedługo później naprawdę go stracił.

Nie chciał jednak w tej chwili o tym myśleć. Sposób, w jaki napisany był list na dzień siedemnasty sprawiał, że na twarz Louisa wkradał się maleńki uśmiech rozbawienia i właśnie przy tym chciał pozostać. Czuł się wystarczająco źle fizycznie i nie chciał pogarszać swojego samopoczucia przez jedne z najgorszych wspomnień, jakie mógł oznaleźć w zakamarkach swojego umysłu.

Poczuł, jak kołdra za jego plecami delikatnie się naciąga, a gdy odwrócił głowę do tyłu, zobaczył tam kota, który zwinął się w maleńki kłębek, przytulił do jego pleców i słodko spał. Louis uniósł brwi w zdziwieniu, ale nie zamierzał budzić zwierzęcia, które najwidoczniej naprawdę chciało się zaprzyjaźnić i „zakopać topór wojenny".

Przypomniała mi się sytuacja, jak wróciłeś z pracy prawie dwie godziny później niż zwykle. Już miałem na ciebie nakrzyczeć, bo naprawdę nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo się o ciebie martwiłem, jeszcze nie odbierałeś telefonu... Ale uprzedziłeś mnie i powiedziałeś, że telefon został w pracy, a ty pomagałeś Dianie dostać się do szpitala po tym jak zasłabła. Pamiętasz?

Oczywiście, że pamiętał. To była jedna z największych „przygód", które zafundowała mu ta praca, którą zresztą uwielbiał. Tak samo, jak swoich współpracowników, a zwłaszcza Dianę. Była jego bardzo dobrą koleżanką ze studiów i zawsze to z nią dogadywał się najlepiej. Tamtego dnia już od rana podejrzewał, że źle się czuje, więc po skończonej pracy zaproponował, że odwiezie ją do domu, by nie wracała sama. Przed wyjściem z budynku kobieta zasłabła, przez co Louis jak najprędzej zawiózł ją do szpitala, zamiast do domu. Nie potrafił i nienawidził bagatelizować tego typu sygnałów, bo pozornie nic nie znaczące omdlenia czy krwotoki z nosa mogły być znakiem czegoś o wiele poważniejszego.

Tak też było tamtym razem. Po wielu badaniach i niemal dwóch godzinach spędzonych w szpitalnej poczekalni Diana wróciła do Louisa z szerokim uśmiechem na twarzy, co wywołało w nim niemałe zdziwienie. Martwił się, że dzieje się z nią coś złego, tymczasem ona, z całą radością jaką w sobie miała, podała mu kartkę, którą dostała od lekarza. Brunet wziął ją niepewnie do ręki i rzucił na nią wzrokiem. Wciągnął głęboko powietrze, a już po chwili na jego twarzy również pojawił się ogromny uśmiech. Okazało się, że Diana była w ciąży. Louis gwałtownie wstał i mocno przytulił kobietę, unosząc ją przy tym kilka centrymetrów nad podłogą i gratulując jej.

Ucieszyłem się, jak powiedziałeś mi o jej ciąży, w końcu to nasza bliska koleżanka, ale... Tak w środku było mi naprawdę przykro i wiem, że tobie tak samo. To było dość dawno temu, ale nadal jest mi przykro. Przecież wiem, jak bardzo szalejesz za dziećmi i jak bardzo chciałbyś mieć takiego małego szkraba w naszym domu. Przez cały czas, jako rodzic, a nie jedynie przez parę godzin, jako opiekun dla dziecka sąsiada. I wiesz, że ja też. Cholernie.

W pewnym momencie związku Louisa i Harry'ego i po skończeniu wieku, w którym oboje byli bliżej trzydziestki, niż młodocianych dwudziestu lat, odezwał się w nich rodzicielski instynkt. Od zawsze uwielbiali dzieci, potrafili się z nimi niesamowicie dobrze dogadać, a od kiedy zapragnęli mieć własne dziecko, o wiele bardziej zwracali uwagę na rzeczy dla niemowląt znajdujące się w sklepach, w których na co dzień robili zakupy. Adopcja dziecka jednak wcale nie była taka prosta. Wszystko trwało niezwykle długo, a im bliżej celu byli, tym więcej pojawiało się problemów związanych z adopcją, jak i tych w ich prywatnym życiu. Gdy po kilku latach, od pojawienia się pomysłu przygarnięcia pod dach niemowlęcia z domu dziecka, Harry zachorował, zmieniły się ich priorytety i problem teoretycznie rozwiązał się sam.

Przykro mi, że nigdy nie byliśmy w stanie spełnić jednego z naszych największych marzeń. Kto wie, jak wtedy wyglądałoby nasze życie... Może mniej byś się ze mną kłócił, a twoje słownictwo byłoby trochę bardziej opanowane, co?

Słownictwo Louisa rzeczywiście zwykle nie należało do najlepszych i najgrzeczniejszych. Kiedy się denerwował, to nie hamował się ze słowami, a z równowagi można było go wytrącić niesamowicie szybko i to przez najmniejsze głupoty. Bardziej ostrożny ze słowami był jedynie w towarzystwie dzieci i wtedy nawet sam pouczał innych, co za każdym razem wywoływało w Harrym ogromny śmiech.

Może, gdyby wszystko było ze mną w porządku, to w końcu byśmy się doczekali i dalibyśmy jakiemuś dziecku prawdziwy dom. Miłość, szczęście, opiekę i bezpieczeństwo, na które jak najbardziej by zasługiwało. Przykro mi, że z tym nie zdążyliśmy, ale wiesz co, teraz uważam, że chyba jednak dobrze, że tak się to potoczyło. Mam na myśli to, że adopcja nam nie wyszła. Nie po to adoptuje się dziecko, by wkrótce zranić go utratą jednego z rodziców. A co, jeśli ty wtedy nie dałbyś sobie z tym sam rady? Nie byłoby w tym szczęścia ani trochę, a nie o to przecież chodzi...

W oczach bruneta pojawiły się łzy, których tak bardzo nie chciał. Nie chciał powiększać jeszcze bardziej swojego bólu głowy przez płacz, ale było to o wiele silniejsze od niego. Słowa Harry'ego zbyt bardzo do niego trafiły. Były one zresztą jak najbardziej prawdziwe, bo Louis miał wrażenie, że po śmierci Harry'ego nie potrafił ani trochę zadbać o samego siebie, a co dopiero o małe dziecko, które nie rozumiałoby owej sytuacji.

W każdym razie... Jestem pewien, że kiedyś sam spełnisz nasze marzenie. Już mówiłem, że na pewno znajdziesz kogoś wyjątkowego i dam sobie rękę uciąć, że w bliższej lub dalszej przyszłości zostaniecie najlepszymi rodzicami, jakich świat widział. I będziecie cudowną rodziną razem ze wspaniałym dzieckiem lub dziećmi. Zobaczysz.
PS Kocham cię.
PPS Będziesz wspaniałym ojcem, Louis.

twenty four letters [larry]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz