Rytm

1.1K 126 10
                                    

Brian miał rację. Myślał niemal ciągle o tym, co stanie się kiedy spotka tu Szefa lub kogoś innego z Centrum. Czy tego chciał? Z jednej strony miał dosyć oczekiwania. Jeżeli to spotkanie było nieuniknione, wolałby aby doszło do niego jak najszybciej. Zawsze najgorsze było dla niego czekanie... Nie miał żadnych nadziei związanych z osobami z Centrum. Wręcz przeciwnie : z wizją stanięcia przed kimś z dawnego życia wiązało się poczucie wstydu, że znalazł się tu jako Servant, że sobie nie poradził w świecie. 

Ich surowe oczy były jedynymi, które sprawiłyby że poczułby się jak gówno. Znały go z dawnego życia nim stał się niewolnikiem, mogły ocenić jak nisko teraz upadł. Tu nikt nie wiedział, kim wcześniej był. Jakie miał plany, ambicje, marzenia...  Chociaż i tak uważał, że bycie Servantem sir Havrick'a było oczko wyżej niż bycie dziwką Blaze'a, na szczęście nikt nie znał tego kawałka jego historii.  

Często zastanawiał się jak czuje się z perspektywą spędzenia tu reszty swojego życia. Nigdy nie będzie miał dziewczyny, żony, dzieci... Jego czas upłynie na podawaniu potraw obcym Masterom. Może ktoś go kupi... sir Ethan albo inny Master. Będzie spełniał jego potrzeby, stopniowo pozbywając się własnych. Ale czy teraz miał jakiekolwiek potrzeby? Czy choćby w części przypominał dawnego siebie?

Kolejne dni mijały mu na rozmyślaniach, które odmierzał w dziesiątkach wypolerowanych szklanek, setkach wyczyszczonych srebrnych widelców, noży, które odbijały światło lampy i łyżek, zakrzywiających rzeczywistość. George był zdumiony ile zastawy potrzebnej jest do obsłużenia jednego Zjazdu. W pomieszczeniu nie było naturalnego światła, dzień mieszał się z nocą, a czas płynął jakoś inaczej niż na zewnątrz. 

- Na szklankach ma nie być żadnej smugi - mówił Brian podczas kontroli. 

Wpadał sporadycznie, prowadząc go na posiłek lub wysyłając do łóżka. Oceniał też jego pracę, każdą sztukę szkła podnosząc pod lampę i przyglądając się jej dokładnie.

- Do poprawienia - rzucał i odstawiał na bok szklankę poddawaną oględzinom -  Ta może być... może być...do poprawienia...

Naczynia zataczały krąg i znów były na stercie czekającej do polerowania. George miał poczucie, że siedzi tu już wiele tygodni, choć w istocie minęło raptem kilka dni. Przez większość czasu był sam, choć co jakiś czas ktoś dołączał na trochę, wspierając go przy tej mozolnej czynności. Nie uważano go za dobrego towarzysza do rozmowy, bo nie mógł powiedzieć nic ciekawego. Jeśli osób było więcej, rozmowy toczyły się między nimi, a George tylko się przysłuchiwał. 

Ostatniego dnia pracy dołączyło trzech Starszych Servantów. George ich nie znał, bo mieszkali w innej części budynku i pracowali na innym piętrze.  

- Dziś słałem łóżka w Ambulatorium - powiedział jeden z nowo przybyłych -  Wróciło część osób,  rannych w ataku... Na pewno Borys, co się nadział na kulkę Zaal'a i ten poparzony Bert, który był w piwnicy jak nastąpił wybuch. Ale Stefan, ten koleś bez oka, chyba jeszcze trochę posiedzi w szpitalu, ponoć solidnie go cerowali.  

George podniósł wzrok na mówiącego. Wiele razy zastanawiał się co z Bertem i Stefanem. Wyglądało na to, że było z nimi dobrze. To nieco poprawiło mu nastrój. 

- Jutro rano jest pożegnanie Starych... - znów odezwał się ten sam Servant - Cieszę się, że już ich nie będzie, bo te cholerne szkolenia mocno dały mi  kość. 

Drugi Servant się skrzywił. 

- Ciesz się, że nie byłeś w zespole tego knypka, Beniamina. Facet jest zdrowo szurnięty. Coś mu się już w mózgu poprzewracało ze starości. 

Srebrna maskaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz