Coś się zbliża

1.5K 141 39
                                    

Klucz w drzwiach przekręcił się. Obydwaj unieśli głowy. Dla George'a ten odgłos był końcem spokoju. Zastanawiał się kto po niego przyszedł i jakie będzie kolejne polecenie, które usłyszy. Tymczasem Mortez był niewzruszony, jakby nic nie mogło go zaskoczyć czy wytrącić z równowagi. 

- Dzień dobry, sir - skłonił się krótko Brian. Nie miał na twarzy maski, te potrzebne były na górze, zaś tu nikt nie zakrywał twarzy. Panowie tu nie schodzili. 

Mortez lekko skinął głową. 

- Otrzymałem polecenie, że mam przygotować George'a do spotkania na godzinę jedenastą. Nasz Master zaś zaprasza Pana na górę na śniadanie do jadalni Młodszych Panów - powiedział Brian. Jego głos pełen był szacunku wobec nieznanego Mastera. 

Starszy wstał z krzesła. 

- Zostanę z chłopakiem - powiedział.

- Z całym szacunkiem, sir - skłonił się Brian - Zajmę się nim najlepiej jak umiem, będzie bezpieczny. 

Mortez lekko uśmiechnął się. 

- Nie wątpię w twoje umiejętności, ale mimo wszystko zostanę tutaj. 

Brian wydawał się nieco wytrącony z równowagi. 

- Nie wydaje mi się, żeby Master... - zaczął 

Mortez zbliżył się powoli do niego. 

- Możesz poinformować sir Havrick'a, że jestem wdzięczny za zaproszenie, ale z niego nie skorzystam. 

Brian otworzył usta po czym je zamknął. Przeniósł wzrok na George'a, a potem znów spojrzał  na Morteza. 

- Panie, ta przestrzeń jest wydzielona dla Servantów, wszystko tu jest przez nich dotykane. 

Mortez uśmiechnął się nieco szerzej. 

- Moja odpowiedzialność - powiedział spokojnie. 

Brian przygryzł wargę. Widać było, że nie spodziewał się takiej reakcji. 

- Dobrze... - powiedział i zwrócił się do chłopaka - Najpierw pójdziesz się umyć i przebrać, a potem zjesz śniadanie. 

George skinął głową. Brian cofnął się i puścił go przez drzwi. George ruszył w stronę sali Młodszych Servantów, a za nim jak cień podążył Mortez.  George otworzył swoją szafkę i wyjął z niej czysty uniform i świeżą bieliznę. Brian przyglądał się jego Patronowi z pewną rezerwą. Wyglądał tak, jakby do końca nie wiedział, co ma o nim myśleć. Po chwili przeszli do łazienki. George zniknął na chwilę w kabinie. Nie były zamykane na zamek, ale chociaż miały drzwi, czego prysznice były pozbawione. 

Nie było dla niego problemem rozebrać się przy Mortezie. Czasy kiedy jego ciało należało tylko dla niego, odeszły w niepamięć. Kiedy wyszedł, zobaczył Morteza i Briana stojących opartych o umywalki. Obydwaj milczeli. George pomyślał, że to w sumie zabawne. Pilnowali go tak, jakby z każdej strony groziło mu porwanie. 

Rozebrał się do bielizny, powiesił uniform na wieszaku z rzeczami do pralni, a następnie zsunął bokserki i włożył brudną bieliznę do płóciennego worka na pranie. Wszedł pod strumień wody.  Czuł na sobie wzrok Morteza. Był pewien, że o to chodziło. Czas kąpieli dawał jego Patronowi szansę by zobaczyć George'a zupełnie nago i móc określić jakich obrażeń doznał przez ostatnie kilka miesięcy. Namydlił ciało i włosy. Nie miał za dużo czasu. Umył się szybko, ale dokładnie i owinął się w pasie ręcznikiem. Stanął boso na kafelkach. Zgodnie z tym, czego się spodziewał, Mortez oderwał się od zlewu i obszedł go dookoła. George zastygł, dając mu szansę dokładnego przyjrzenia się jego plecom. Ten przesunął palcami po bliznach na plecach. W miejscu, gdzie jego skórę przerył bat miał aktualnie krajobraz podobny do błotnej drogi dojazdowej do budowy, którą nocą ścisnął mróz. Koleiny w niektórych miejscach szerokie były na palec, a w innych utworzył się bliznowiec, dalece wykraczający poza linię skóry. 

Srebrna maskaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz