×8×

79 9 0
                                    

Dylan:

Siedziałem obok nieprzytomnej Chloë w jej pokoju, gdy nagle usłyszałem dziwny trzask w sali głównej. Szybko się zerwałem i zajrzałem przez drzwi co się dzieje. Zobaczyłem Jace'a z Maxem na rękach biegnącego w totalnie inną stronę. Nagle usłyszałem jak Chloë się trzęsie. Nie byłem w stanie nic zrobić, dopóki samo jej nie przeszło...

W mgnieniu oka chwyciłem swoją broń i ruszyłem w stronę głównej sali,

Na wejściu stała wielka zakapturzona istota, obok niej leżała jej martwa kopia. Lorenzo z Brettem próbowali jej coś zrobić, lecz nic nie pomogło. Nagle zobaczyłem nieprzytomną, wykrwawiającą się Raven...

Jak najszybciej mogłem, podbiegłem do niej i użyłem Runy Uzdrawiającej, by zatrzymać krwawienie. Nagle zobaczyłem poturbowanego Bretta próbującego się przemienić, lecz na marne. Lorenzo zaś gdzieś całkowicie zniknął...

Podszedłem do tego czegoś z buzującą we mnie agresją i złością. Wyciągnąłem swoją broń, lecz istota nie atakowała... Stała w miejscu i schowała swoje ręce w rękawach. Jakby się... bała? Mnie?

- Itu bukan sifatmu - powiedział rozkładając ręce na boki. Po chwili zabrał swojego martwego towarzysza i nagle... zapadli się pod ziemię...

"To nie twoja natura"? O co mu chodziło?...

Po chwili zdałem sobie sprawę co się właśnie stało. Raven jest nieprzytomna i straciła masę krwi...

- Magnus! - zacząłem wołać Czarownika, niosąc brunetke na rękach.

Haidi:

Jeden z naszych ludzi został ofiarą ataku w Nowojorskim Instytucie. Zaatakowały jakieś dwie dziwne zakapturzone istoty. Jedna ponoć została zabita przez Jedną z Najpotężniejszych Istot Na Ziemi, a druga ją poturbowała i uciekła. Za trzy dni kilku Nefilim z Amsterdamu wyrusza do Brooklynu. W tym ja i moja "mama".

Eveline Fedeline nie do końca jest moją mamą. Kiedy się urodziłam, trafiłam do sierocińca. Zostałam adoptowana gdy ukończyłam kilka miesięcy. Mimo tego jest dla mnie jak rodzina i nie chce się doszukiwać prawdy na temat mojej prawdziwej rodziny...

Raven:

Obudziłam się w pokoju obok nieprzytomnej blondynki. Całe ciało mnie bolało i nie mogłam się ruszyć. Nie byłam w stanie w tej chwili przywołać swojej magii...

- Jak się czujesz? - spytał ktoś męskim delikatnym głosem. Rospoznałabym go nawet z odległości kilkunastu kilometrów...

- Bywało gorzej... - stwierdziłam lekko się uśmiechając. Jak próbowałam się podnieść, zielonooki mnie zatrzymał i kazał mi leżeć - Co tam dokładnie się stało? Gdzie jest Brett? - spytałam zdezorientowana.

- Napadły nas jakieś dwie zakapturzone istoty. Jak przyszłem to leżałaś i się wykrwawiałaś. Po jakimś czasie ten ktoś coś do mnie powiedział, po czym zapadł się pod ziemię wraz ze swoim martwym towarzyszem - odpowiedział siadając obok mnie na łóżku - Brett został jedynie lekko poturbowany. Za jakąś godzinę powinien dojść do siebie. Leży w jednym pokoju razem z Lorezno. Łącznie czterech Łowców nie wyszło z tego cało...

- Co z Maxem i Jace'm? - spytałam przerażona faktem, że to oni mogli zginąć.

- Im nic się nie stało... - powiedział, a ja odetchnełam z ulgą.

Mimo tego czułam, że coś jest nie tak. Oczywiście mój najlepszy przyjaciel musiał to zauważyć...

- Ej... - zaczął chwytając mnie za dłoń - Wszystko będzie dobrze. Uszłaś z życiem, a to jest najważniejsze... - powiedział czule się do mnie uśmiechając.

-Ty i Chloë jesteście rodzonym rodzeństwem? - spytałam czując coś dziwnego. Nigdy wcześniej nie czułam czegoś takiego gdy mnie dotykał...

- Tak. Znaczy... nie do końca... - odparł, a ja spojrzałam na niego pytającym i zaciekawionym wzrokiem - Mamy wspólnego ojca ale dwie inne matki. Minął rok po ślubie moich rodziców aż przyszedłem na świat. Z wielu opowiadań słyszałem, że mój ojciec miał kochankę, która była w ciąży. Jeszcze inne opowieści mówią, że moi rodzice nawet nie byli po ślubie. Póki jestem szczęśliwy to nie chcê się doszukiwać prawdy... Czemu o to zapytałaś? - spytał lekko zdezorientowany.

- Co ta istota powiedziała? - spytałam ignorując jego pytanie.

- Itu bukan sifatmu.

- "To nie twoja natura" - powiedzieliśmy równocześnie.

- Coś się stało? - spytał bardziej stanowczo.

- Mam po prostu dziwne przeczucie...

- Teraz nad tym nie myśl. Powinnaś odpoczywać - odparł stanowczym, a zarazem delikatnym głosem - Catarina za chwilę powinna tu przyjść i pomoże ci nabrać sił... - dodał, po czym pocałował mnie w czoło i wyszedł.

Dopiero po czasie zdałam sobie sprawę kto leży obok mnie - była to Chloë... Jak ja mogłam tego wcześniej nie pojąć?...

Zaczęły mi się zbierać łzy w oczach. Lecz zanim się rozpłakałam, znów straciłam kontakt ze światem i zasnełam...

^^^^^^^^^^

Obudziłam się po kilku... godzinach? Obok mnie siedział Brett...

- W końcu się obudziłaś Aniołku... - powiedział niebieskooki z wielką ulgą w głosie.

- Ile tak leżałam? - spytałam zdezorientowana.

- Dwa dni.

-Ughh... Zajebiście... - odparłam chowając twarz w dłoniach - Znów się zaczyna...

- Wszystko będzie dobrze... - stwierdził Wilkołak chwytając mnie za ręce.

Byłam w stanie usiąść - w końcu... Próbowałam przywołać swoją magię. Moje oczy na chwilę zmieniły się na kocie, moje ręce przeszywała niebieska mgła. Udało się... Mogłam się uleczyć.

Ból zniknął całkowicie, wielka rana na plecach zniknęła - prawie. Nabrałam przy tym sił i byłam w stanie stanąć na nogach. Dobra jednak nie... Próbując wstać, zaczęłam się chwiać i prawie nic nie widziałam.

Spojrzałam na blondynkę obok. Nie mogłam uwierzyć w to co się z nią stało...

Przywołałam nieco więcej swojej magii i zaczęłam ją uleczać. Widziałam, że się wierci i czułam, że cierpi, ale nie mogłam jej zostawić w tym stanie. Nagle zobaczyłam, że jej oczy się otwierają...

- Moja Parabatai... - wyszeptałam ze łzami w oczach

Zdezorientowana blondynka jedynie się na mnie spojrzała i się uśmiechnęła.

Brett położył się obok mnie i mnie objął. Zasnęłam obok miłości mojego życia w jednym pokoju z moją przyjaciółką, która już nie cierpi...

~=÷=~

Księżycowy Róż 🌙🌹 [✔]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz