×55×

39 3 4
                                    

Raven:

Mogłam się spodziewać wielu reakcji po Dylanie, ale nigdy bym nie pomyślała, że ten zamknie oczy i zacznie się zachowywać. tak jakby medytował.

- Wszystko w porządku? - spytałam po upływie pięciu minut.

- Cii.

I jeszcze mnie ucisza? Pff.

Nie mam zielonego pojęcia co on próbuje zrobić. Minęły kolejne dwie minuty. Zdążyłam zmienić swoją pozycję trzy razy. Dalej byłam wpatrzona jak Hybryda próbuje coś zrobić, ale za żadne skarby nie wiem co. Nagle usiadłam na fotelu jak przybita deskami, a usta mi się rozdziawiły w zdziwieniu.

Wokół Dylana pojawiła się biała aura, jasna jak samo słońce. Po chwili zaczęła wyglądać jak lis. Wielki, biały lis.

- Jak ty to...?

Moje zdziwienie odebrało mi mowę. Mój przyjaciel, który dopiero co się dowiedział czym jest, tak totalnie znikąd wie, jak używać swojej mocy.

- Jak byłem dzieckiem działy się ze mną dziwne rzeczy - mówił, nie otwierając oczu. - Najpierw jako głupie niemowlę wsadziłem widelec do gniazdka i jakoś żyje. Następnie małe wstrząsy elektryczne... Ojciec niekiedy myślał, że umiem ustawić pogodę, bo nie ważne co bym powiedział, tak było - mówił, a ja nie mogłam odciągnąć od niego wzroku. - Zawsze wiedziałem, że jest coś ze mną nie tak, ale aż tak bardzo?

- Ej, nie mów tak - zaczęłam go wyzywać. - Wszystko jest z tobą w najlepszym porządku. Po prostu zyskałeś dar w postaci zajebiście wielkiej mocy... - na jego twarzy zobaczyłam szyderczy uśmieszek. Wtedy to otworzył oczy, a aura wokół niego zniknęła. Nagle zrozumiałam o co mu chodzi - O ty szujo.

- Już zrozumiałaś? W końcu!  - powiedział, odchylając zwycięsko głowę do tyłu. Wtedy podwinęłam nogi i oparłam głowę na kolanach. - Focha strzeliłaś? - spytał rozbawiony całą tą sytuacją.

Nie odpowiedziałam. Odwróciłam wzrok i nawet nie zauważyłam, że wstał.

- W końcu rozumiesz, że przez cały ten czas miałem rację - przechwalał się, krążąc wokół mojego fotela. W końcu przykucnął i spojrzał mi prosto w oczy. Jego uśmiech był taki uspokajający... Przez co tylko się wściekłam.

- Nie przeraża cię to, że musisz się chronić przed sobą? - spytałam pełna powagi.

- Trzeba przyznać, że przeraża - stwierdził niby obojętnie. - Ale nie muszę od razu twierdzić, że jestem potworem i bać się swojego odbicia w lustrze. Muszę korzystać z tego co mam.

- Jakbyś miał dostać pierwszy ogon za swoje nowo odkryte umiejętności, dałabym ci od razu drugi za inteligencję i przebiegłość - powiedziałam, patrząc na niego już nieco czulej.

Widziałam w jego oczach radość. Ani na chwilę nie była ona przyćmiona niczym innym. W końcu jego usta wyraziły to samo, póki nie zbliżył ich do moich. Gdy się odsunął, miałam dalej zamknięte oczy. Byłam zmęczona tym dniem, tym tygodniem... A jego dotyk był kojący, uspokajający, taki delikatny...

- Chodmy spać Śpiąca Królewno - rzucił, widząc, że przysypiam. Nim zdążyłam się podnieść lub coś powiedzieć, Dylan wziął mnie w swoje ramiona i niósł po schodach na górę.

- Nie wiesz gdzie jest sypialnia - stwierdziłam z uśmiechem na twarzy, owijając jego szyję rękoma.

- Obstawiam, że były to drzwi na lewo od królewskiej komnaty, na tym strasznie szerokim korytarzu - mówił, wchodząc we wcześniej wspomniany korytarz.

Stanęliśmy przed drzwiami, o których wspomniał i weszliśmy do środka. W zasadzie to on wszedł. Ja dalej byłam przez niego niesiona, jakbyśmy byli na nocy poślubnej.

Chłopakowi odebrało mowę.

- Nieźle się tu urządziłaś - stwierdził, kiedy przypomniał sobie jak się mówi.

Pod ścianą stało wielkie łóżko, niczym wyciągnięte z królewskiego pałacu w Anglii. Było przykryte kocem w kolorze śniegu. Na nim leżała masa włochatych poduszek - jedne w kolorze kobatlu, jedne niczym zrobione ze szmaragdu, następne połyskiwały rubinową czerwienią. Ściany pokoju były ceglane jasno-szare, poza jedną ścianą, która była pokryta małymi odłamkami szkła, tworząc jakiś witraż, którego nie umiałam zrozumieć. Był tutaj zanim zaczęłam "remontować" cały zamek i postanowiłam go tak zostawić. W jednej ścianie znajdowało się wielkie okno z turkusowymi zasłonami i białą firaną.

Poza łóżkiem w pokoju stoi szklany stół z białymi krzesłami. Na nim stoi czarny wazon z pojedynczą białą różą. Szafe dopiero planowałam tu postawić.

Nad nami wisiał czarny żyrandol odpalany tylko z pomocą magii. Pstryknęłam palcami, na co puste miejsca, w których powinny być żarówki, rozbłysły niebieskim ogniem.

- Wiesz, że umiem chodzić? - spytałam sarkastycznie.

- Zawsze wiedziałam, że jest tępy - odezwał się jakiś kobiecy głos, a wraz z nim rozległo się pukanie do nie zamkniętych drzwi. Dylan się odwrócił zszokowany i zobaczyliśmy Meredith stojącą w progu pokoju.

- Co tu robisz? - spytałam, wyrywając się z objęć Nocnego Łowcy.

- Chciałam powiadomić Królową Wymiaru, że wszystko jest prawie gotowe. Zostało już tylko dopasowanie broni dla tych, którzy nie mają magii.

- Dopasowanie broni? - spytał zaskoczony zielonooki. - Dla kogo? Po co?

- Powiedzmy, że szykuje się coś ciekawego - powiedziałam z sadystycznym uśmiechem na twarzy. Meredith przewróciła swoimi przepełnionymi błękitem oczami i uśmiechnęła się dokładnie w ten sam sposób. - Powiedz, że mają wolną noc. - Skierowałam się do czarownicy. - I ty też. I musisz wiedzieć, że nie wolno ci się ujawniać na Ziemi do czasu pełni. Twój ojciec wie gdzie jesteś, ale musieliśmy upozorować śmierć twoją i Zacka.

Jej twarz nawet nie drgnęła. Jakby wiedziała, że jej to powiem.

- W takim razie trzebaby kiedyś przygotować twoją oficjalną koronacje - stwierdziła, odpychając się od framugi.

- Musimy? - spytałam nieco nieśmiała. Od samego początku czułam się niezręcznie i jeszcze to?

- Jesteś Królową. Przyda ci się korona. Powiedzmy, że już jedną wybrałam.

Pierwszy raz widzę taką Meredith. Nie jest ani przerażająca, ani dziecinna. Jest miła, otwarta i na swój sposób poważna.

- Zastanawiam się, czy chcê ją zobaczyć - ciągnęłam temat dalej mimo woli. Trzeba przyznać, że z koroną może będzie mi do twarzy...

- Zobaczysz na koronacji, droga kuzynko.

- Kuzynko? - spytałam wryta w ziemię. Czemu krąg mojej kochanej psychopatycznej rodziny z dnia na dzień się powiększa? Teraz to nabiera sensu, że Marcus znał panieńskie nazwisko mojej matki... I się z nią przyjaźnił.

- Twój ojciec miał wiele rodzeństwa.

I wyszła. Zostawiając mnie w osłupieniu. Wtedy Dylan wciągnął mnie z powrotem w rzeczywistość. Aż wstyd mi przyznać, że zapomniałam, że za mną stoi.

- Wszystko w porządku? - spytał czule.

- W jak najlepszym - stwierdziłam z uśmiechem na twarzy. Wtedy on też się uśmiechnął i mnie objął.

- Za dużo wrażeń jak na jeden dzień. Chodźmy wreszcie spać...

~=÷=~

Księżycowy Róż 🌙🌹 [✔]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz