Jak się okazało, zjawy z przeszłości mają to do siebie, że mimo iż staramy się ich unikać, dążą one do towarzystwa ze swoją ofiarą, tym usilniej im bardziej nas mierżą. Tak i też było w przypadku nieszczęsnego Jurka. Pierwsze wrażenie po zapoznaniu się z jaśnie wielmożną Izabelą Łęcicką wyryło w nim taki ślad, że starał się jej unikać jak diabeł wody święconej. Było to zadanie dość proste w ciągu całego dnia, jako że spędzał wiele godzin tylko i wyłącznie w towarzystwie mężczyzn, na naradach i specjalnych męskich rozrywkach, które miały ucieszyć wielkiego gościa Chmielnickiego, pana Alfonsa Czernichowskiego. Tak więc kilka dni ze względu na dobrą pogodę zmarnowano, w przekonaniu pułkownika i jego towarzyszy, na polowania z sokołami i innymi ptakami drapieżnymi. Będąc człowiekiem na swój żołnierski sposób prostym, Jurko traktował te wypady jako konieczność wynikającą z obecności na dworze Chmielnickiego przedstawicieli polskiej szlachty.
Chociaż musiał przyznać, iż bardzo mu odpowiada towarzystwo starego Protazego Wolcicikiego, człowieka czerstwego, choć posuniętego w latach. Mimo że był to ziemianin z dziada pradziada, jak to zwykł mawiać "Poluje tylko z konieczności, kiedy mi mięsa we dworze zbraknie, nie zaś dla rozrywek, bo i mam lepsze rzeczy do roboty niż ganianie za bażantami". Obaj oni nie mieli swoich myśliwskich ptaków, toteż na polowaniu przy ich użyciu stanowili swoistą dekorację, gawędzili tedy o dawnych czasach. Pułkownika dziwił szacunek, którym darzył go owy starzec, myślał bowiem, że, jako polski szlachcic, będzie on wspominał kozackie powstanie jako coś haniebnego i zbędnego, ten zaś twierdził, iż bądź co bądź, ale Kozacy mieli rację. Zdawał on sobie bowiem sprawę, iż Kozacy mogliby stanowić ochronną tarczę dla Rzeczypospolitej targanej jeszcze teraz straszliwym szwedzkim potopem, z groźbą najazdu nieprzyjaciela ze swej wschodniej rubieży.
Czasem niestety "natykał się" na młodą wdowę, spacerującą po korytarzach dworu Chmielnickiego, lecz raz jedynie był wtedy bez towarzysza. Ciarki przeszły całej jego ciało w podrygu dziwnego obrzydzenia i zdawkowo odpowiedział na pozdrowienie Łęcickiej, czyniąc szybką uwagę na temat pogody, i życzył jej miłego dnia, wymigując się od dalszej rozmowy koniecznością prędkiego dołączenia do towarzyszy. Jak widoczne niezadowolenie zawitało na, zdawać się mogło, klasycznie pięknej twarzy w tej właśnie chwili Jurko spostrzegł dość szybko i starając się widocznie nie przyspieszać kroku ruszył w swoją stronę.
Co zaś się tyczy wieczerz, które to spożywano w szerszym towarzystwie, o unikanie dziwacznie jednoznacznych spojrzeń i specyficznie okazywanego zainteresowania pułkownik musiał się już niestety martwić. Z pomocą przychodził mu, zajmując rozmową, czy to młody Czartoryski, czy też któryś z jego starych znajomych. Dla nich owe umizgi, cóż może i nie bezpośrednie, były tak samo nie na miejscu, jak dla samego Jurka. Męczyło go to strasznie, nie miał bowiem ochoty ciągle grzecznie unikać dziwnych konwersacji z Łęcicką. (nie istniało bowiem wtedy w etykiecie "babo, odwal się, mam żonę" xdxd)
W krótkim czasie, za sprawą opowieści swojej dobrodziejki dowiedział się o wcześniejszych awansach ze strony młodej wdowy do Kazimierza Czartoryskiego, które spełzły na niczym, toteż żywił nadzieję, że i jego zostawi w spokoju. Zresztą widać było nawet dla bardzo pobocznego obserwatora, jakim był Jurko, iż stara się on o względy innej niewiasty, jako tako, ale dość nieporadnie. Widać było w ascetycznym ubiorze panny Marianny Wolcickiej, że nie żyje ona dla tego świata. Jurko żywił jedynie nadzieję, że młodzieniec będzie na tyle mądry, że zaniecha jakichkolwiek gwałtownych poczynań, które mogłyby być straszliwe w skutkach dla reputacji tej dziewki. Wiedział on bowiem jak może skończyć się chęć zagarnięcia sobie cudzych uczuć poprzez nieprzystojne zachowanie. Był pewien, że stary Wolcicki przymknąłby oko na "zbyt długą przejażdżkę bryczką po okolicy", ciesząc się z rezygnacji swojej wnuczki z życia w klasztorze, jednak sama panna pewnikiem znienawidziłaby swojego adoratora. Myślał więc o tej sytuacji, że jeśli ma się dziewce odwidzieć klasztorna krata, to zapewne nie przez gwałtowne czyny, ale stałą adorację.
Pewnego wieczoru, niby to z czystej, niewinnej ciekawości, pani Łęcicka zapytała pułkownika, jak mu się żyje po powstaniu i czy nie nudzi mus się przypadkiem siedzieć tak na gospodarstwie, szczególnie wieczorami. Jurko prawie zakrztusił się wybornym węgrzynem, którego właśnie pił, pani Drohojowska wybałuszyła ze zdziwienia oczy, panna Marianna oblała się lekkim rumieńcem charakterystycznym dla jej osóbki, gdy posłyszała coś nieprzystojnego, a reszta towarzystwa zamarła w bezruchu. Podczas gdy Jurko łapał oddech, sytuację uratował stary Wolcicki, rzekłszy w bardzo aluzyjnym tonie:
— Moja pani, zapewniam, że pułkownik nie nudzi się tam u siebie, w Rozłogach, zapewne mając, co robić także i wieczorem.
— Tak jest i w istocie — powiedział naprędce sam pułkownik podkręcając wąsy i uśmiechając się do swych towarzyszy — Tak jest.
Takowa, prosta, zdawać by się mogła, replika uciszyła młodą wdówkę do końca wieczerzy, toteż wszyscy stwierdzili w swych mniemaniach, iż polowanie na pułkownika dobiegło końca. Nic bardziej mylnego.
Oto bowiem w niedługim czasie po wieczerzy, gdy Anton i Jurko, szykując się na spoczynek w dzielonej ze sobą komnacie, posłyszeli na korytarzu lekkie, lecz pewne kroki, zastanawiali się, kto to może być. Izba nie była dobrze oświetlona i tliły się w niej jedynie dwa kaganki, toteż u wejścia do niej mógł być widoczny pułkownik, jego towarzysz zaś był lekko na uboczu. Naglę drzwi otworzyły się i ukazała się w nich jaśnie wielmożna Izabela Łęcicka, Bogu niech będą, dzięki nadal w dziennej toalecie i kokieteryjnie rzekła:
— Och, chyba zabłądziłam.
Jurko stanął jak wryty, nie wiedząc co czynić, z koszulą wypuszczoną ze spodni i w jednym tylko bucie, Anton zaś przyczajony, chwycił za kaganek, aby się oświecić. Czy to za sprawą przypadku, czy też w wyniku wielu lat znajomości, rzekli oni chórem:
— Rzeczywiście.
Dostrzegłszy Antona w głębi pokoju, młoda szlachcianka zmieszała się straszliwie i czerwona jak burak, wybąknąwszy przeprosiny, zniknęła, zamykając za sobą trzaskiem drzwi.
Jurko i Anton stali trochę w ciszy, miarkując, co się właśnie stało, po czym Anton rzekł:
— Dobra ze mnie przyzwoitka, nie ma co.
Na te słowa sam mówca, jak i Jurko, parsknęli stłumionym śmiechem.
![](https://img.wattpad.com/cover/193019057-288-k361053.jpg)
CZYTASZ
Bohun sadly ever after?
Fiction HistoriqueWitajcie u podwalin Uniwersum Bohuna. Co wydarzyło się niecałe ćwierć wieku po Kozackiej Brance?. Przekonacie się sami ! Opowiadanie to będzie opisem dalszych losów tego dzielnego Kozaka. Nie będzie to jednak powielanie koncepcji, że to on będzie pi...