Witajcie u podwalin Uniwersum Bohuna. Co wydarzyło się niecałe ćwierć wieku po Kozackiej Brance?. Przekonacie się sami !
Opowiadanie to będzie opisem dalszych losów tego dzielnego Kozaka. Nie będzie to jednak powielanie koncepcji, że to on będzie pi...
Podczas gdy młody Sasza, nie szczędząc konia, zbliżał się cały zakurzony ku chutorowi Krzywonosów, a pułkownik błądził niczym ślepiec w szale po Ukraińskich stepach, przypadkowo, zdawać by się nawet z Bożą pomocą, kierował się we właściwą stronę, z coraz bardziej zmęczonymi wierzchowcami i ludźmi studzonymi wielodniową gonitwą. W małym szałasie w środku lasu nic nie zdawało się nie zmieniać. Szczęśliwie Anastazja przestała już zwracać każdy przyjmowany przez siebie posiłek, lecz wciąż odstraszała swoim stanem swoich porywaczy, co też ją w pewien sposób cieszyło, zwyczajnie bowiem się ich lękała. Mogła więc spokojnie rozmyślać jak mogłaby się wydostać z tego wstrętnego szałasu.
Dni mijały jej tedy na rozważaniu różnych planów ucieczki oraz na tęsknocie. Tęskniła za wieloma rzeczami, za mężem, o którego życie nieustannie się lękała, wiedziała bowiem, że przyjdzie mu się narazić, by mógł ją odnaleźć, za światłem słonecznym które nie docierało w pełni, szałas ów bowiem posiadał jedynie nędzną dziurę w czymś, co nawet niegodne było nazwania dachem, toteż do środka wpadała zaledwie mała smuga światła. Zdziwiło ja także iż tęskni za tak prozaicznymi rzeczami, jak zmiana przyodziewku czy też uczesanie włosów. Czuła się bowiem straszliwie brudna, suknię miała całą w plamach błota i smugach trawy, które to towarzyszyły jej od czasu nieudanej ucieczki przed napastnikami. Cieszyła się jednak z tego, że, jakimś cudem zapewne nie wybrudziła się w ciężkich chwilach niemocy, nie upadła bowiem jeszcze tak nisko, by leżeć bezsilnie wśród własnych wymiocin, toteż zawszę zdążała doskoczyć do wiadra.
Czuła ogromną niemoc i beznadziejność, lecz nie była się samotna. Oto bowiem wiedziała, że nie jest sama. Cudem zdać by się mogło, iż nie utraciła dziecięcia, które nosiła pod sercem, z szoku w czasie owej strasznej gonitwy, czy też podczas owego straszliwego upadku. Fakt, iż była brzemienną utrzymywał ją na powierzchni rozpaczy, niczym tratwa na rozszalałym morzu.
Rozmyślała tedy, kiedy będzie już widać po niej jej stan, wiadomo przecież, iż okoliczności mogły się strasznie pogorszyć, gdyby jej porywacze odkryli w jakiś sposób jej położenie. Już teraz brudna i podarta u dołu suknia zaczęła się coraz nie wygodniej ciaśnić na piersiach i w okolicy bioder. Doliczyła się jednak, że nim zacznie zyskiwać brzemienną sylwetkę minie jeszcze co najmniej miesiąc, co też cieszyło ją i przerażało zarazem, miała nadzieję, że zostanie do tego czasu odnaleziona. Czas ciąży kojarzył się jej w dzieciństwie z czasem cierpliwego spokojnego wyczekiwania, pełnego troski ze strony najbliższych, lecz jakże to było inne od tego, co teraz przeżywała.
Coś podpowiadało jej, że ciotka, która teraz na pewno cierpi straszliwe niepokoje co do jej osoby, jeśli tylko spotkała teraz jej męża, na pewno dyskretnie poinformowała go o jej stanie. Zawsze była rzeczowa i nie lubiła sekretów i, mimo że wiedziała, że taka wiadomość tylko pogorszy sytuację. Lecz nie wiedzieć czemu, chciała, żeby wiedział. Szkoda tylko, że nie dowie się o tym po raz pierwszy od jej osoby.
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Kilka dni po tym, jak obudziła się w owym szałasie po raz pierwszy, Anastazja posłyszała zamieszanie na zewnątrz. Poprawiła mały nożyk, chowając go za sobą i przyłożyła ucho do ściany szałasu. Jej serce zamarło, wyglądało bowiem na to, iż jej porywacze mają z niewiadomych przyczyn zamiar się rozdzielić, zostawiając przy Anastazji najmłodszego z nich. Rozmowa była cicha, toteż nie wszystko docierało do jej uszu, lecz z tego, co posłyszała dowiedziała się, że wyruszają gdzieś oni na dwa dni i nie będzie ich przez noc. W tym oto wydarzeniu rozpoznała ona swoją szansę. Pospiesznie schowała nożyk na miejsce i usiadła na posłaniu, pogrążywszy się w planach ucieczki. Nagle drzwi do szałasu otworzyły się i stanął w nich szaleniec który ją porwał. Rozejrzał się po szałasie, tak jakby naprawdę było po czym, znajdowały się tam bowiem tylko drwa na opał, wiadro oraz posłanie Anastazji, po czym rzekł ze straszliwym uśmiechem na ustach:
— Pani pułkownikowa wybaczy, ale wzywają mnie pewne niecierpiące zwłoki sprawy, proszę się jednak nie lękać, wkrótce się zobaczymy -powiedział teatralnie starzec, po czym bez słowa wyszedł z szałasu.
Słysząc jak dwóch mężczyzn oddala się od szałasu, Anastazja wiedziała już jak się stąd wydostanie. Miała też nadzieję, że nigdy nie ujrzy ponownie Vlodymyra Sulimy.
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Ludzie pułkownika, jak i on sam, słabli z dnia na dzień coraz bardziej. Nikt jednak nie narzekał, że o to biorą udział w prywatnej utarczce. Każdy bowiem bohunowy kompan podchodził do tej sprawy, jakby także i jego dotyczyła. Ile to najeździli się już wcześniej wiosną, po różnych zakamarkach ukraińskiego stepu, jednak bez skutku. Sytuacja z owym szalonym zdrajcą już od początku odbiła się na nich niczym piętno na tureckim niewolniku ( niech mnie ktoś poprawi, ale na galerach chyba wypalali ludziom znaki niewolników?), oto bowiem, zaskoczeni, nie ochronili swego atamana, ani też nie dogonili jego oprawcy po owym postrzale, spiesząc jedynie, aby ratować jego życie.
Teraz dopadło ich wszystkich owo nieszczęście z jego młodą małżonką, którą tak wszyscy lubili. Anton z przerażeniem wpatrywał się w starego druha, jego stan bowiem nie przypominał mu niczego, co dotąd widział. W czarnych myślach Antona krążyły różne zakończenia owej historii, wiedział jednak, że jeśli cokolwiek stałoby się teraz Anastazji, nie ma dla nich ratunku i staną pod komendą człowieka, który postradał zmysły.
Na ich drodze stanęła jednak przeszkoda naturalna. Była to mała niepozorna rzeczka Igulec, przez którą mieli się przeprawić małym promem. Kiedy znajdowali się już na jego pokładzie, Anton postanowił poszukać szczęścia i zapytał ,wydającego się miejscowym, dziada czy nie widział czegoś niezwykłego. Podszedł tedy do stojącego ze swym kosturem staruszka i rzekł:
— Starszy, widzieliście może ostatnio tutaj jakichś niezwyczajnych podróżnych?
Starzec zamyślił się i, podrapawszy się po siwej brodzie, rzekł:
— Tak, pane, ostatniom jak żem tu się przeprawiał, przeprawiali się ze mną trzech chłopa z kołyską, wieźli kogo rannego, wyrostka pewnie, bo mikry był widać, leżał cały okryty, a gorąc się lał tedy straszny. Ja ich nie pytał, co to pułkownik zerwał się z miejsca i zapytał starca:
— Czy jeden z tych trzech był wyraźnie straszy od pozostałych, dziadku, którędy pojechali?
— Tak pane był. — odpowiedział starzec zdziwiony pytaniem, jakby przeprawiający się przez rzekę mężczyzna znał owych podróżnych. — Pojechali drogą ku wschodowi. A pędzili jakby ich kto gonił.
Zszokowany Jurko uściskał starca, na co ten zdziwił się znacznie, po czym cała kompania ożywiła się, wsiadając na konie. Jurko rzucił starcowi z kulbaki monetę i rzekł:
— Dziękuję, starszy, wielceś mi pomógł. Ten wyrostek w kolasce to była moja żona.
Starzec pokłonił się i zdziwował strasznie, po czym przeżegnał swego dobrodzieja, życząc mu w duch, żeby znalazł prędko, to co zdawało mu się wcześniej rannym pacholem. Jednak pułkownik nie widział już pobożnego znaku krzyża uczynionego przez starca. Gdy tylko bowiem prom dotknął brzegu, cała kompania ruszyła drogą wiodąca na wschód.