Internat dla dzieci i młodzieży w Sheffield im. Jerzego VI Windsora. Brzmi naprawdę nieźle, dlatego jakże wielkie było moje zdziwienie, kiedy zdałam sobie sprawę z tego, że w tym ogromnym, starym budynku, przed którym właśnie stałam, znajduje się nic innego, jak po prostu sierociniec, nad którym pieczę sprawowały Siostry Miłosierdzia Bożego. Jedyną, gorszą opcją, jaka mogła mi się wtedy przydarzyć, to trafienie na ulicę. Mimo wszystko nie protestowałam, posłusznie wspięłam się po wysokich schodach za panną Davis i chwilę później obie kroczyłyśmy szerokim korytarzem w nieznaną mi wtedy stronę. Minęłyśmy kilku nastolatków, którzy z wyraźnym zainteresowaniem przerywali swoje rozmowy i przyglądali się mojej osobie. Peszyło mnie to, dlatego wbiłam wzrok w czubki swoich butów, ani myśląc o tym, aby się rozejrzeć. Poczułam niepokój. Zdałam sobie wtedy sprawę z tego, że od teraz muszę sobie radzić sama, że panna Davis za moment wróci do Barnsley, a ja zostanę tutaj, nie znając nikogo i czując się jak intruz. To miejsce zaczęło cholernie mnie przytłaczać. Wiedziałam, że tutaj nikt nie będzie się nade mną użalał tak, jak to było w domu Carley. W końcu wszystkie te dzieci również nie miały rodziców i z jakiegoś powodu tutaj trafiły. Mój własny przypadek był jedynie kroplą w morzu tragedii, która łączyła wszystkich mieszkańców sierocińca.
-Już jesteście! Świetnie, zapraszam do mojego gabinetu.
Z zadumy wyrwał mnie niski głos, jak się chwilę później okazało, należący do wysokiej, potężnej zakonnicy, która najwyraźniej pełniła tutaj jakąś bardzo ważną i odpowiedzialną funkcję. Kobieta przez dłuższy moment przyglądała mi się zza swoich okularów połówek, mrużąc przy tym powieki i zakrywając paciorkowate, wodniste oczy. Miała strasznie surowe rysy twarzy, krzaczaste brwi, a usta zwężone w cięnką, poziomą kreskę. Już wtedy wiedziałam, że nie należy ona do zbyt sympatycznych osób i wcale się nie myliłam.
-Pokoje są sześcioosobowe, staramy się rozdzielać je tak, aby znajdowały się w nich dzieci o podobnym przedziele wiekowym. Nie muszę chyba wspominać, że pokoje nie są koedukacyjne. Są trzy posiłki- śniadanie, obiad i kolacja, to chyba oczywiste. Zajęcia szkolne odbywają się w segmencie numer dwa, na pewno tam trafisz. Obowiązują mundurki, twój czeka na ciebie w pokoju. Cisza nocna zaczyna się o 22, a kończy o 6:30, w tym czasie światła w pokojach są zgaszone, nie ma rozmów i wychodzenia, ewentualnie za potrzebą. Myślę, że zasady są dośc jasne, zrozumiałaś je?
Nie odezwałam się, pokiwałam jedynie głową, po czym z nadzieją w oczach zerknęłam w stronę panny Davis. Pragnęłam, aby mnie stąd wyciągała, byłam gotowa błagać ją na kolanach, aby mnie tu nie zostawiała, jednak ona nie zaszczyciła mnie nawet krótkim spojrzeniem. Kiedy dyrektorka internatu zakończyła swój monolog, pełen zasad i zakazów, ta po prostu wstała i na odchodzne mówiąc 'Do zobaczenia Lucy', wyszła z pomieszczenia. Po części starałam się ją zrozumieć, w końcu na pewno nie byłam pierwszym dzieckiem, które musiała tutaj przywieźć. Gdyby nazbyt przejmowała się dziećmi, które tu zostawia, nie mogłabym pracować w swoim zawodzie, tutaj liczyła się bezwzględność. Nie mogłam jednak pogodzić się z faktem, że moje życie będzie teraz wyglądało w taki sposób. Z resztą, co to za życie. Byłam bliska płaczu, czułam jak łzy napływają mi do oczu i zamazują cały obraz. Powstrzymałam je jedynie ze względu na to, że dyrektorka wstała i obchodząc biurko, podeszła do krzesła, na którym siedziałam.
-Chodź Lisa, zaprwadzę cię na stołówkę, właśnie jest pora kolacji.
Podeszła do drzwi i otworzyła je na oścież. Ta kobieta mnie zaskakiwała. Nie byłam tutaj jeszcze nawet godziny, a ona zamiast chcieć dobrze zareklamować to miejsce i siebie, nawet nie połasiła się na udawanie miłego tonu głosu. Na uśmiech z jej strony nie miałam nawet co liczyć.
CZYTASZ
Stabiliser
Fanfiction"Jednak samotność miała też swoje plusy. Dzięki niej zaczęłam odkrywać siebie samą. Dogłębnie analizować swoje zachowania, nawyki i tą cholerną niezdolność to bycia szczęśliwą. Odnalazłam w sobie pasję, której nigdy wcześniej nie dostrzegałam. Zawsz...